Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe - Robert M. Wegner - Recenzja

„Epickość” ostatnimi czasy bombarduje mnie niemal z każdej strony. Tym nieszczęsnym hasłem reklamowane są napuszone trailery kinowych hitów i telewizyjnych programów. Epickie są sukcesy, świecących marnym światłem, gwiazd estrady. W niczym nie ustępują im także kolejne banalne historie spisane na kartach książek dla nastolatków. Nadrzędnie irytującym i niewybaczalnym grzechem było jednak nazywanie typowego „heroicznego” fantasy, zapożyczonym z angielskiego i spolszczonym na własne potrzeby „epic”. Swego czasu na rynku literackim pojawiła się całkiem pokaźna, na nieszczęście wymagających czytelników, ilość pozycji traktujących o bohaterach żywcem wyjętych z uniwersum D&D. Moja trauma związana z przygodami herosów bez skazy, walczących wraz z drużyną przyjaciół z siłami ciemności, trwała więc nieprzerwanie od dłuższego czasu. Dlatego książka zupełnie nieznanego ani w środowisku literackim, ani w fandomie, pisarza Roberta Wegnera nie jawiła mi się jako materiał na hit wszechczasów. Dziwna, lekko z elficka brzmiąca nazwa Pogranicza, pod którą widniały skrzyżowane topory, zdradzała, że bez magii, miecza, dobrych i złych, na pewno się w tej historii nie obędzie. Do decyzji o przeczytaniu przekonał mnie dopiero fakt, że autor „Opowieści z meekhańskiego pogranicza”, został uhonorowany nagrodą Zajdla za opowiadanie „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami”. W tym miejscu muszę „uderzyć się w pierś metalowym prętem”, jak rzekł ktoś swego czasu, i oddać honor wschodzącej gwieździe klasycznego, acz wcale nie sztampowego, fantasy.

Ten rodzaj literatury, na jaki porwał się Wegner, wymaga od autora sporej pomysłowości i dystansu, zarówno do opowiadanej historii, jak i do siebie samego. Fantasy, w moim przekonaniu bardziej, niż inne gatunki, funkcjonuje w sztywnych ramach, które wielokrotnie odmalowywane, stawały się dawno opatrzoną oprawą dla nudnych historyjek. Dlatego też to, czego dokonał twórca „Opowieści…” zasługuje na wielki szacunek. Nie jest sztuką napisać powieść wymyślną, a przez to nielogiczną, tylko po to, by znaleźć się poza granicą dzielącą „klasykę” i „oryginalność”. Laureat tegorocznego Zajdla, słusznie ufając swoim pisarskim umiejętnościom, poszedł w kierunku wszystkim doskonale znanym, jednak zrobił to tak tanecznym, pewnym krokiem, że z powodzeniem mógłby zostać instruktorem dla wielu innych rodzimych twórców.

W „Opowieściach…” spotykamy się, co nie jest zaskoczeniem, z typowym światem fantasy, podzielonym plemiennymi i terytorialnymi granicami, naznaczonymi krwią przelewaną od setek lat. Tradycyjnie na rubieżach Cesarstwa od czasu do czasu zdarzają się potyczki, kanibalistyczne zbrodnie, magiczne eksperymenty i tego typu przewinienia, których nikt nie śmiałby dopuścić się pod okiem władz. Społeczeństwo podzielone na kasty, zrzeszone w gildiach i stowarzyszeniach, rzadko wyściubia nosy z potencjalnie bezpiecznych miast. Ktoś jednak, jak się domyślacie, musi tego bezpieczeństwa strzec. Górska Straż – elitarny oddział stworzony z rdzennych mieszkańców niedostępnych terenów, ciągnących się wzdłuż granicy, świetnie sprawdza się w surowym, północnym klimacie. Właśnie na śnieżnej, chłostanej lodowatym wiatrem, częściowo pokrytej lodowcem linii Imperium, rozgrywa się pierwsza część opowiadań zawartych w debiutanckiej książce Wegnera. „Szósta Kompania” i jej rudowłosy przywódca stawiają czoła wyzwaniom, często okazującym się ponad ludzkie siły. Bohaterem opowiadań zawartych w części drugiej, osadzonej na spalonym słońcem południu, jest Yatech, mistrz miecza. Wegner przenosi czytelników do diametralnie innej scenerii, od której co wrażliwsi mogą doznać szoku termicznego. Sucha, spierzchnięta jak usta na mrozie, niegościnna ziemia, jest tłem dla opowieści nieco innego formatu. Autor skupia się bardziej na pokazaniu odczuć, niż przeżyć. Zakazana miłość, świetnie opisane sceny pojedynków, ciekawa, acz nierozumiana kultura, to wszystko, co możemy znaleźć wśród czterech opowiadań opatrzonych tytułem „Miecz i żar”.

 

Zdaję sobie sprawę, że mglisty zarys fabuły w przypadku książki z tego gatunku może nie przekonywać sceptycznych odbiorców. Warto jednak zwrócić uwagę na sposób, w jaki te z pozoru nie wnoszące do nurtu fantasy żadnej świeżości historie zostały przedstawione. Wegner, mimo braku doświadczenia w zawodzie pisarza, może pochwalić się niemal nienagannym, płynnym stylem, w który wplata sensowne, pozbawione zbędnej w tym przypadku „wyższej filozofii” zdania i sytuacje, tworzące klimat niespotykanie wręcz prawdziwy. Autor, za co mu chwała, nie hołduje bohaterom dźwigającym na swych barkach misję ratowania świata, przez co jego dzieło pozbawione jest tak mdłego i nudnego już patosu. Postaci przez niego stworzone nie aspirują w żadnym razie do bycia niezwykłymi ponad miarę, wymykają się więc wspomnianej we wstępie „epickości” i żyją własnym, jak przystało na realia, nieco topornym, surowym życiem.

Bardzo interesująco wypada kontrast, na jaki postawił autor, łącząc ze sobą w jednym tomie historie rozgrywające się w całkowicie ze sobą sprzecznych realiach. Skuta wiecznym lodem północ pozornie zdecydowaną linią odcięta od rozżarzonego południa różni się nie tylko klimatem, ale także konstrukcją bohaterów, jakich Wegner obsadził w wiodących rolach. Twardzi, zawzięci górale ze Straży są małomówni, jeśli już się wypowiadają, to urywanymi, krótkimi jak szczeknięcia zdaniami, jakby nawykli do wydawania i przyjmowania rozkazów. W części „chłodnej” próżno doszukiwać się wątków uczuciowych – pojawia się za to przywiązanie do tradycji, niespotykany w dzisiejszych czasach honor i męstwo, w wydaniu wartościowym, bo bez zbędnych fajerwerków. W rozdziale południowym rozgrzane jest nie tylko powietrze, ale także serce głównego bohatera. Forma wypowiedzi nie jest już tak ograniczona, pojawiają się zdania złożone, kwieciste metafory, ale przede wszystkim miłość, oczywiście zakazana, jednak w żadnym wypadku w serialowym wydaniu. Zaletą części drugiej jest także dobrze skonstruowana postać Mistrza Miecza, nakreślona wyraźnie i świadomie. Wśród górali nie było takiego bohatera, z prostej przyczyny – pojawiających się postaci było zbyt dużo, żadnej nie określiłabym jako absolutnie wiodącej.

Nie ma możliwości, by obok tej książki przejść obojętnie. Powinni przeczytać ją przede wszystkim Ci, którzy dawno już stracili nadzieję na przyzwoitą, wciągającą książkę w klimatach fantasy. Nie jest to milowy krok w dziejach literatury, ale na pewno metrowy, dający nadzieję na odrodzenie gatunku. Wegner zasługuje na oklaski przede wszystkim za umiejętności i kunszt, ale także za odwagę i śmiałość – porwał się bowiem z motyką na słońce, i jeśli dobrze się przyjrzeć, na drewnianym stylisku można zobaczyć strzęp ognistego blasku.


Rude


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.