Wilkołak - Jonathan Maberry - Recenzja

Wilkołaki stały się nieodłączną częścią pop-kultury. Odnoszę wrażenie, że po komercyjnym sukcesie „Zmierzchu” S. Meyer, wielu pisarzy zapragnęło wykorzystać motyw likantropii w swoich dziełach z nadzieją na osiągnięcie podobnych wyników sprzedaży. Jonathan Maberry postawił się w jednym szeregu z twórcami, którzy na fali popularności opowiadają dość mdłe historie, okraszone motywem człowieka-wilka.

Jonathan Maberry jest członkiem Horror Writers Association oraz dwukrotnym zdobywcą prestiżowej nagrody Bram Stoker Awards. Pierwszą z nich otrzymał w roku 2006 za swoje debiutanckie dzieło Blues Duchów. Dwanaście miesięcy później powtórzył to osiągnięcie, tym razem za książkę popularnonaukową The Cryptopedia. Zawodowo zajmuje się wykładaniem powieściopisarstwa.

Z twórczością Maberry’ego po raz pierwszy zetknąłem się przy okazji lektury wspomnianego już „Bluesa Duchów”. Moim zdaniem ta debiutancka powieść była prawdziwym odkryciem. Kolejne części tj. „Song Umarłych” i „Wschód złego księżyca” ugruntowały wysoką pozycję autora i potwierdziły jego duże umiejętności w tworzeniu skomplikowanych i nieprzewidywalnych historii. Niestety, „Wilkołak” zdecydowanie odstaje poziomem od poprzednich dokonań autora.

 

Lawrence Talbot jest szanowanym i cenionym aktorem teatralnym. Wiele lat temu, w poszukiwaniu zapomnienia po traumatycznym dzieciństwie, opuścił rodzinne miasteczko Blackmoor i wyjechał do Ameryki. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że raz jeszcze musi odwiedzić swoje rodzinne strony. Jego powrót stanie się początkiem krwawych wydarzeń, które na stałe zapiszą się na mrocznych kartach historii wiktoriańskiej Anglii.

Relacje panujące między Lawrence'em, a jego ojcem Johnem można określić jako zdystansowane, wręcz oschłe. Nienawiść i żal do ojca są u młodego Talbota tak duże, że z niebywałym trudem przychodzi mu przełamanie się i rozpoczęcie chociażby zwykłej rozmowy. Koszmary dzieciństwa nie dają o sobie zapomnieć, a całą złość za śmierć matki przelewa właśnie na ojca. Czy słusznie? Co jest przyczyną takich stosunków? Tego jednak nie zdradzę.

To właśnie relacje zachodzące między tą dwójką będą stanowiły trzon opowieści. Pojawiają się również ciekawi bohaterowie drugoplanowi, jednak zostali przedstawieni w sposób dość ubogi i schematyczny. W tego typu historiach nie mogło oczywiście zabraknąć osoby, która będzie odgrywała rolę tzw. dobrego szeryfa. Tutaj wcielił się w nią Francis Aberline, inspektor Scotland Yardu. Niestety z marnym skutkiem. Jego kreacja nie zasługuję na większą wzmiankę. Odnotujmy jedynie, że takowy jegomość się w „Wilkołaku” pojawia i na tym poprzestańmy.

Gdy w historii pojawia się bestia, to wiadomo, że nie może również zabraknąć przedstawicielki płci pięknej. Gwen Conliffe, bo tak się właśnie owa pani nazywa, została potraktowana przez autora bardzo surowo. Poza urodą nie błyszczy ani intelektem, ani instynktem samozachowawczym. Jej zachowania trudno nazwać racjonalnymi. Jej postać to tylko miły ozdobnik, stanowiący nagrodę dla najsilniejszego samca w okolicy. Oczywiście odda mu się tylko i wyłącznie z miłości.

Maberry bardzo sugestywnie kreuje obraz XIX-wiecznego angielskiego miasteczka. Muszę przyznać, że w tej materii autor potwierdził swoje nieprzeciętne umiejętności. Już od pierwszych stron lektury czytelnik może poczuć się, jakby sam miał okazję widzieć to, co się dzieje na kartach książki. Blackmoore to ciche, spokojne miasteczko, gdzie najwyższą władzę sprawuje ksiądz, głoszący z ambony pełne dramatyzmu kazania o bestii, która przybyła wprost z diabelskich otchłani. Mieszkańcy, choć z jednej strony zabobonni, za wszelkie zło zwykli obwiniać cygańskie tabory krążące po okolicy. Ksenofobia i nietolerancja, połączone z brakiem odpowiedniego wykształcenia, powodują że stanowią oni grupę osób bardzo podatnych na najmniejsze sugestie. Gdy w okolicy ginie Benjamin Talbot, rozszarpany przez bliżej nieokreślone zwierzę, bez zastanowienia przypisują winę Cyganom, jednocześnie próbując samemu wymierzyć sprawiedliwość.

 

Warsztat pisarski Maberry’ego jest bez zarzutu. Autor każdą historię może przedstawić w taki sposób, że czytelnik będzie całkowicie pochłonięty lekturą, nie zwracając uwagi na drobne potknięcia fabularne czy miałkość głównych bohaterów. Mimo wszystko w „Bluesie Duchów” wyszło mu to znacznie lepiej.

Wnikliwi czytelnicy bez trudu zauważą, że motyw likantropii nie jest autorowi zupełnie obcy. Już w „Songu Umarłych” i „Wschodzie Złego Księżyca” jeden z bohaterów drugoplanowych przechodził przemianę w wilka. Czyżby Maberry’emu na tyle spodobał się ten wątek, że zapragnął aby wilkołak stał się pełnoprawnym bohaterem jego kolejnej powieści? Czy może po prostu owa tematyka podyktowana jest, wspomnianymi już na początku, względami finansowymi?

Nie ukrywam, że przed przystąpieniem do lektury „Wilkołaka” moje oczekiwania były bardzo wysokie. Niestety, zupełnie się zawiodłem. Oprócz warsztatu, który stoi na równym, dobrym poziomie, autor nie zaprezentował nic ciekawego. Plastikowi bohaterowie, oklepany motyw i średniej jakości fabuła z drażniącymi nielogicznościami. Tak przedstawia się najnowsze dzieło pretendenta do miana króla grozy. Pretendenta, którego szanse na ten tytuł lekko zmalały.


Ludmo


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.