Zaginiona Flota. Nieulękły - Jack Campbell - Fragment #1

Siedział w niewielkiej kajucie z rękami skrzyżowanymi na piersi i dłońmi wciśniętymi pod pachy. Chciał w ten sposób pozbyć się uczucia wyziębienia, towarzyszącego mu od momentu przebudzenia. Zza grodzi dobiegały głuche odgłosy pracujących mechanizmów i stłumione okrzyki marynarzy.
Dopóki właz pozostawał zamknięty, Geary mógł sobie wmawiać, że nadal przebywa na pokładzie własnej jednostki, a za ścianą są ci sami ludzie, z którymi kiedyś służył.
Ale tamte okręty i tamci chłopcy odeszli już na zawsze, a on powinien odejść wraz z nimi.
Poruszył się nieznacznie i mocniej przycisnął ręce do torsu, chcąc wreszcie zwalczyć wypełniające ciało uczucie chłodu. Przypadkiem uderzył kolanem o stolik, który stanowił jedyny element wyposażenia niewielkiej kajuty. Przyjrzał się uważnie poszarpanej krawędzi mebla. Zawsze sądził, że przyszłość będzie pozbawiona kantów i śladów zniszczeń, tak charakterystycznych dla dawnych czasów. Wszyscy tak myśleli. Niestety, docierało do niego coraz wyraźniej, że wojna wcale nie odeszła do lamusa, a fakt, że wciąż trwała, musiał raz na zawsze pozbawić ludzkość marzenia o przyszłości jasnej i świetlanej. Tutaj i teraz także liczyła się tylko wydajność.
- Kapitanie Geary, proszę natychmiast stawić się w dokach wahadłowców.
Chwilę trwało, zanim treść komunikatu dotarła do jego świadomości. Dlaczego wzywali go w takie miejsce? Ale rozkaz to rozkaz. Nie chciał odmówić jego wykonania, bo gdyby złamał własną, wewnętrzną dyscyplinę, mogłoby się okazać, że oprócz niej nic mu już nie zostało. Westchnął ciężko i wstał. Prawie nie czuł nóg, zdrętwiałych od panującego w kabinie chłodu. Za nic nie chciał spotkać się twarzą w twarz z ludźmi przebywającymi po drugiej stronie włazu, ale nie mógł tego uniknąć. Zebrał się w sobie i otworzył go jednym szarpnięciem.
Maszerując wolnym krokiem korytarzami krążownika Sojuszu o butnej nazwie „Nieulękły”, mijał grupy marynarzy, wśród których dało się zauważyć kilku oficerów. Ludzie schodzili mu z drogi, tworząc odrobinę wolnej przestrzeni, która zdawała się otwierać tuż przed nim i zamykać zaraz za jego plecami, jakby za sprawą magii. Patrzył cały czas przed siebie, nie skupiając wzroku na twarzach. Wiedział, co może z nich wyczytać. Nadzieję i szacunek, których nie rozumiał ani nie pragnął. Dzisiaj zdawał sobie sprawę, że takiemu szacunkowi mogą towarzyszyć wyłącznie cierpienie i rozpacz, a to sprawiało, że miał jeszcze mniejszą ochotę spoglądać żołnierzom w oczy. Podświadomie czuł, że ich zawiódł, choć nigdy niczego im nie obiecywał. Ani też nie twierdził, że jest kimś więcej, niż w rzeczywistości był.
Niespodziewanie drogę zatarasowała mu grupa ludzi i musiał się zatrzymać. Dziewczyna w podoficerskim mundurze odwróciła się i rozpoznała go natychmiast.
- Kapitan Geary! -wykrzyknęła, a jej oblicze rozjaśniło poczucie irracjonalnej nadziei.
Policzek dziewczyny był umorusany płynem hydraulicznym, a obok śladów osmalenia na rękawie munduru dało się zauważyć świeży opatrunek.
Geary wiedział, że powinien jakoś zareagować, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów.
- Doki wahadłowców - rzucił w końcu.
- Nie dotrze pan do nich od tej strony, kapitanie - odpowiedziała nadzwyczaj ochoczo. Zmęczenie nagle ustąpiło z jej twarzy najwidoczniej nie zwróciła uwagi na chłodną reakcję przełożonego. Przez ten entuzjazm sprawiała wrażenie jeszcze młodszej, a Geary poczuł się naprawdę staro. - Odcięto ten sektor na czas napraw. Czuł pan ten ostatni wstrząs, prawda? Musieliśmy wyrzucić za burtę sporo ogniw paliwowych, zanim eksplodowały. Ale niedługo wrócimy do sprawności bojowej. Jeszcze nas nie załatwili. Nie mogą nas pokonać.
- Doki wahadłowców - powtórzył Geary, tym razem bardzo wolno.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Doki wahadłowców, tak... Proszę zejść dwa pokłady niżej, a potem iść w tym samym kierunku, co teraz. Tam już nie ma blokady. Cieszę się, że pana spotkałam, sir - głos jej się załamał, gdy wypowiadała ostatnie zdanie.
Cieszy się, że mnie spotkała? - pomyślał Geary, czując nagły przypływ gorąca, gdy żar gniewu zmierzył się z chłodem jego ciała. Dlaczego?
Nie okazał tych emocji. Zdawkowo skinął głową i powiedział beznamiętnie:
- Dziękuję.
Zszedł dwa pokłady niżej i ruszył przed siebie, samotny w tłumie, który nadal się przed nim rozstępował i zamykał tuż za jego plecami. Mimo że starał się nie zwracać uwagi na mijane twarze, nie zdołał całkowicie uniknąć ich widoku. Oprócz śladów cierpienia dostrzegał radość i niepoprawny wręcz optymizm, kiedy marynarze orientowali się, że spojrzenie kapitana spoczęło na chwilę na nich.
Admirał Bloch czekał przy grodzi prowadzącej do doków. Towarzyszyli mu szef sztabu i kilku innych wyższych rangą oficerów. Wyszedł Geary’emu naprzeciw i odprowadził go na bok. W odróżnieniu od pozostałych członków załogi admirał sprawiał wrażenie bardziej zaskoczonego niż przestraszonego efektami niedawnego starcia, jakby jeszcze nie do końca zrozumiał, co tak naprawdę zaszło.
- Dowódcy floty Syndykatu zgodzili się na negocjacje. Nalegają, bym wziął w nich udział wspólnie z pozostałymi admirałami. Nie możemy im, niestety, odmówić. - Ton głosu i przygaszone oczy Blocha zupełnie nie pasowały do hurraoptymizmu wypowiedzi, które Geary słyszał niemal na każdym kroku. -Tak się składa, że będzie pan najstarszym stopniem oficerem floty podczas naszej nieobecności.
Geary zmarszczył brwi. Nie brał tego wcześniej pod uwagę. Jego starszeństwo wynikało z daty promocji na stopień kapitana, co miało miejsce naprawdę dawno temu. Ale razem z dowodzeniem przyjdą również obowiązki.
-Ja nie mogę...
-Może pan... -Admirał westchnął ciężko. - Proszę, kapitanie. Flota pana potrzebuje.
- Sir, z całym szacunkiem...
- Kapitanie Geary, nie zabraniam panu myśleć, że byłoby najlepiej, gdybyśmy pana nigdy nie odnaleźli. Ale zarówno dla mnie, jak i dla wielu moich ludzi to znak, dobry znak. „Black Jack” Geary powrócił z martwych, by poprowadzić flotę Sojuszu do jej największego zwycięstwa. - Bloch przymknął na moment oczy. - Przynajmniej mogę pozostawić flotę w rękach człowieka godnego zaufania.
Geary skrzywił się. Chciał zaprotestować, rzucić admirałowi prosto w twarz, że „Black Jack” nigdy nie istniał, że człowiek, który przed nim stoi, to ktoś zupełnie inny. Ale oczy Blocha były nie tylko przygaszone. Teraz Geary widział to doskonale - były martwe. I dlatego skinął wolno głową.
- Aye aye, sir.
- Znaleźliśmy się w potrzasku - kontynuował admirał. - Ta flota to ostatnia nadzieja Sojuszu. Zresztą kto jak kto, ale pan musi to rozumieć. Jeśli coś nam się stanie... Proszę uczynić wszystko, co w pana mocy. Proszę mi to obiecać.
Geary po raz kolejny zdusił w sobie pragnienie zaprotestowania krzykiem. Niestety, skruszenie lodów, wciąż wypełniających ciało, stanowiło zadanie ponad siły, a nieprzeparte poczucie obowiązku sprawiło, że nie potrafił odmówić.
- Obiecuję - odparł.
- „Nieulękły”... Proszę mnie wysłuchać, kapitanie. - Bloch pochylił się, mówiąc jeszcze ciszej: - „Nieulękły” ma na pokładzie klucz. Rozumie pan? Proszę się skontaktować z kapitan Desjani. Ona wie, o co chodzi, i wszystko panu wyjaśni. Ten okręt musi dotrzeć do naszych sektorów. Cokolwiek się stanie. Klucz hipernetowy musi trafić w ręce Sojuszu. Jeśli tego dokonamy, będziemy mieli jeszcze szansę, dowiedziemy, że nie straciliśmy nadaremnie tylu okrętów i ludzi. Proszę mi to obiecać, kapitanie.
Geary wyraźnie słyszał błagalny ton w słowach Blocha, nawet pomimo wciąż przytępionych zmysłów. Patrzył na niego zszokowany, nic nie rozumiejąc. Przecież negocjacje z Syndykatem wkrótce się zakończą i admirał powróci na stanowisko. Z jakiego powodu powiedział mu o przechowywanym na pokładzie „Nieulękłego” kluczu? Ten przedmiot miał związek z nową metodą podróżowania. Umożliwiał o wiele szybsze przedostawanie się między systemami gwiezdnymi od stosowanych w czasach Geary’ego skoków z prędkością nadświetlną.
- Obiecuję, sir - odpowiedział.
-Znakomicie. Dziękuję. Dziękuję, kapitanie. Wiem, że gdybym miał wskazać w tej flocie jedną osobę godną zaufania, byłby nią właśnie pan. - Nawet jeśli Bloch wyczytał z twarzy Geary’ego zwątpienie, nie dał tego po sobie poznać. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, ale jeśli stanie się najgorsze... - na moment zamilkł. - Musi pan uratować to, co pozostało z floty. - Ruszając w stronę pozostałych oficerów, zakomunikował już normalnym głosem: - Kapitan Geary będzie dowodził flotą podczas naszej nieobecności.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Geary’ego. Zaskoczenie i radość widniały na twarzach młodszych oficerów. Ich starsi koledzy emanowali raczej sceptycyzmem, mrucząc niezrozumiale pod nosem w odpowiedzi na rozkaz admirała.
Geary zasalutował. Dla niego ten gest stanowił rutynę, a w tej flocie najwyraźniej był nieznany. Nie miał pojęcia, kiedy obyczaj salutowania znikł z regulaminu, ale prędzej strzeliłby sobie w łeb, niż pomachał przełożonemu na pożegnanie. Bloch odpowiedział niezdarnym uniesieniem ręki, a potem odwrócił się i szybko wszedł na pokład wahadłowca. Reszta najstarszych stopniem oficerów ruszyła jego śladem.
Geary obserwował start promu w zupełnym bezruchu. Wciąż się zastanawiał, co powinien teraz czuć. Został głównodowodzącym floty, a w każdym razie jej ocalałych resztek - szczyt marzeń każdego oficera. Choć tylko na chwilę, co nie ulegało wątpliwości. Żeby nie wiadomo jak źle się działo, nie pozostawią go przecież na tym stanowisku. Admirał Bloch uczynił po prostu skromny gest wobec legendarnego kapitana „Black Jacka” Geary’ego, oddając mu tym samym symboliczne honory. Niedługo wróci, musi tylko doprowadzić do zawarcia porozumienia. Geary miał kiedyś do czynienia z przedstawicielami światów Syndykatu i chociaż ich nie znosił, nie wątpił, że raczej spróbują się dogadać, niż walczyć. Nawet uwięziona w potrzasku flota Sojuszu nadal była w stanie zadawać przeciwnikowi straty.
Nagle zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Na twarzach oficerów zniecierpliwienie zdecydowanie górowało nad pozostałymi uczuciami. Geary skinął głową w ich stronę.
- Rozejść się - rozkazał.
Tylko dwie osoby nie ruszyły natychmiast z miejsca. W odpowiedzi na wydaną komendę próbowały niezdarnie naśladować gest salutu. Geary odpowiedział mechanicznie, zastanawiając się przy tym, co sprawiło, że zapomniano o tak zasadniczym elemencie regulaminu.
Został sam i nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Gdzie powinien się udać, skoro odgrywa rolę admirała? Może na mostek. Tam gdzie wszyscy będą go obserwować i gdzie nie ma nic do roboty.
Co za różnica, gdzie teraz pójdę? Mogę wydawać rozkazy nawet z własnej kajuty, jeśli zajdzie taka potrzeba, choć wiem, że nic podobnego się nie wydarzy. Komu miałbym rozkazywać? Wszystko, o czym wiem, wszyscy, których znałem, należą do zamierzchłej przeszłości. I jestem zmęczony. Spędziłem niemal stulecie zahibernowany w kapsule ratunkowej, przespałem życie i śmierć wszystkich bliskich i wciąż jestem zmęczony.
Niech to diabli!
Wrócił do kabiny, usiadł i wpatrzył się w blat stolika, próbując o niczym nie myśleć. Ale nie potrafił, miał przecież zadanie do wykonania. Zaledwie kilka minut zdołał się opierać przyzwyczajeniom wyniesionym z lat służby. Pochylił się nad konsolą komunikatora, aby mieć pewność, że naciska odpowiedni klawisz.
- Mostek, tutaj kapitan Geary, aktualny głównodowodzący floty. Proszę mnie poinformować, kiedy wahadłowce dotrą na okręt flagowy Syndykatu.
- Tak jest, sir! - Na monitorze przepełniony dumą marynarz skinął głową. - Przewidywany czas dotarcia do celu wynosi około piętnastu minut.
- Dziękuję. - Geary szybko przerwał połączenie. Zirytowało go uwielbienie dla bohatera widoczne na twarzy rozmówcy. Usiłował ponownie się wyciszyć, ale poczucie obowiązku wciąż nie dawało mu spokoju. Niemalże czuł, jak niewidzialny palec dźga go w plecy, zmuszając do działania. W końcu uległ i po raz kolejny sięgnął do przycisków. System informacyjny krążownika początkowo odmawiał mu dostępu do aktualnych danych o stanie floty, ale w końcu i do niego musiała dotrzeć wiadomość o przekazaniu dowodzenia w ręce Johna Geary’ego. Choć z oporami, zezwolił na wgląd w bazę danych.
Geary przeglądał listę okrętów wolno i metodycznie. Odczuwał przy tym niemal fizyczny ból, wyraźny znak, że przepełniająca go do niedawna obojętność jest już tylko iluzją. Tak wiele okrętów zostało zniszczonych. Z tych, które przetrwały, tak wiele uszkodzono. Nic dziwnego, że Bloch musiał pertraktować z Syndykatem.
- Kapitanie Geary, nasze wahadłowce dotarły właśnie do statku flagowego Syndykatu.
- Dziękuję. - Sytuacja admirała zagonionego na okręt wroga nie była godna pozazdroszczenia. Bloch mógł co najwyżej błagać albo blefować w nadziei, że uda mu się wynegocjować jakiekolwiek ustępstwa. Geary doskonale wiedział, jak Syndycy traktują własnych ludzi, nie mówiąc już o przeciwnikach. Miał jednak nadzieję, że tym razem dadzą się przekonać.
- K-k-kapitanie Geary, t-t-tuu wachta k-k-kooo-munikacyjna.
Widoczny na ekranie oficer wydawał się o wiele bardziej roztrzęsiony od któregokolwiek ze spotkanych dzisiaj załogantów.
- O co chodzi?
- W-w-wiaaadomość... z ok-k-krętu flagowego Syndyków. K-k-kaaapitanie, oooni ją nadają do wszystkich naszych jed-d-dnooostek.
- Pokażcie.
Twarz oficera zniknęła. Zastąpił ją przekaz, na którym admirał Bloch i pozostali dowódcy floty Sojuszu stali w rzędzie pod grodzią we wnętrzu flagowca wroga. Po chwili kamera cofnęła się, ukazując szerszą panoramę hangaru. Notabl Syndykatu patrzył prosto w obiektyw z arogancją, która mogła cechować wyłącznie Dyrektora Organizacji Naczelnej. Na nienagannie skrojonym mundurze błyszczały liczne dystynkcje.
- Floto Sojuszu, wasz admirał przybył do nas, aby „negocjować” warunki kapitulacji. - DON wykonał znaczący gest.
Geary poczuł, że zasycha mu w ustach. Żołnierze służb specjalnych wystąpili przed szereg, po jednym na każdego z pojmanych, i zaczęli strzelać. Bloch oraz kilku innych admirałów stało podczas egzekucji w pozycji zasadniczej, ale padali kolejno, kiedy krew rosiła ich mundury. Kilka chwil później wszyscy dowódcy Sojuszu leżeli na ziemi, bez wątpienia martwi. DON Syndykatu skinął niedbale ręką, wskazując na ciała.
- Nie mieliśmy czego „negocjować”. A każdy, kto zechce prowadzić dalsze „negocjacje”, skończy jak ci głupcy. Te okręty i ich załogi, które poddadzą się bezwarunkowo, zostaną oszczędzone. Nie czujemy wrogości wobec żołnierzy zmuszonych do walki przez bezmyślnych dowódców. - Pomimo głębokiego szoku Geary pomyślał, że DON musi doskonale zdawać sobie sprawę, jak nieprzekonująco wypadła ta część przemowy. - Ale ci, którzy nadal zechcą z nami „negocjować”, zostaną zabici, choć na pewno nie tak szybko jak wasi admirałowie. Macie godzinę na kapitulację. Po upływie tego czasu zaatakujemy i zdławimy każdą formę oporu.
Transmisję zastąpił widok oficera łączności, z którego oczu można było teraz wyczytać przerażenie. Geary jednak wciąż gapił się w osłupieniu na ekran. Wiedział, że Syndycy nie należeli do ludzi łagodnych, ale nie mieściło mu się w głowie, że są zdolni do tak wielkiego okrucieństwa. Powoli zdawał sobie sprawę, że, jak wiele innych rzeczy, z którymi miał do tej pory styczność, ulegli podczas tej wojny przemianie. Z pewnością nie na lepsze.
Minęła długa chwila, zanim zrozumiał, że prawdopodobnie będzie stał na czele floty dłużej, niż początkowo zakładał. Floty zdziesiątkowanej i otoczonej przez przeważające siły nieprzyjaciela. Mając godzinę na kapitulację.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.