Mass Effect: Odwet - Drew Karpyshyn - Fragment #1

Człowiek Iluzja siedział w fotelu i patrzył w okno widokowe zajmujące całą ścianę jego sanktuarium.
Bezimienna stacja kosmiczna, z której uczynił swoją bazę, orbitowała wokół czerwonego giganta klasy M. Płonąca tarcza słońca wypełniała dolną połowę okna, przyćmiewając, choć nie całkiem gasząc, blask znajdujących się za nim gwiazd.
Gigant był w ostatnim stadium swojego trwającego sześć bilionów lat życia. W ostatnim akcie istnienia zapadnie się w sobie, pochłonie cały układ i zmieni się w czarną dziurę. Planety i księżyce, które zrodził, zostaną pożarte przez potężną grawitację ciemnej, bezdennej paszczy.
Ta scena śmierci gwiazdy była kwintesencją poglądów Człowieka Iluzji na temat galaktyki: piękna, wspaniała i śmiertelnie niebezpieczna. Życie mogło pojawić się w najmniej prawdopodobnych miejscach i przyjąć najbardziej niezwykłą formę tylko po to, by ulec zniszczeniu w kosmicznym mgnieniu oka.
Nie zamierzał pozwolić, by taki koniec stał się udziałem ludzkości.
– Wyłącz okno. – Ściana poczerniała i ogromny pokój, w którym siedział Człowiek Iluzja pogrążył się w półmroku.
– Światło – polecił Człowiek i sufit natychmiast się rozjarzył.
Przywódca Cerberusa obrócił się w fotelu. Z oknem za plecami pochylił się nad holopadem, którego używał do przyjmowania połączeń. Aktywowane, urządzenie wyświetlało trójwymiarowy wizerunek tego, kto dzwonił, tworząc złudzenie, że rozmówca przebywa w tym samym pomieszczeniu.
Oczywiście holopad przekazywał też obraz w drugą stronę, dlatego został tak ustawiony, by widać było fotel i znajdujące się za nim okno. Człowiek Iluzja pojawiał się na tle astronomicznego cudu: porażający widok, wzmacniający jeszcze wizerunek, jaki Człowiek budował przez lata.
Musiał się napić. Nie jakiegoś syntetycznego, wyprodukowanego przez obcych sikacza, który barmani w całej galaktyce serwują co mniej zorientowanym klientom. Człowiek chciał czegoś prawdziwego, czegoś czystego.
– Burbon – powiedział. – Czysty.
Kilka sekund później drzwi na końcu pomieszczenia rozsunęły się i jedna z jego asystentek – wysoka urodziwa brunetka – pojawiła się ze szklanką w jednej i butelką w drugiej ręce. Obcasy zastukały po marmurowej posadzce. Nogi dziewczyny były tak długie, że mimo obcisłej spódniczki, wystarczyło jej zaledwie kilka kroków, by dotrzeć do biurka.
Bez cienia uśmiechu i bez słowa, w stu procentach profesjonalnie, wręczyła mu szklankę. Następnie zaprezentowała etykietę butelki, czekając aż Człowiek Iluzja zaaprobuje wybór trunku. Jim Beam Black, głosiła nalepka. Wydestylowany do czystej perfekcji w Kentucky.
– Na trzy palce – polecił.
Asystentka napełniła szklankę i znieruchomiała, oczekując kolejnych poleceń.
Jak zawsze, pierwszy łyk sprawił, że Człowiek przypomniał sobie młodość. Wtedy był przeciętnym obywatelem ziemskiej klasy wyższej – żyjącym wygodnie, dostatnio i nieświadomie.
Rozkoszował się smakiem, tęskniąc odrobinę do tamtych błogich dni, nim założył Cerberusa, nim stał się samozwańczym obrońcą ludzkości, nim Przymierze i obcy sojusznicy z Rady Cytadeli ogłosili Człowiekia Iluzję oraz jego popleczników terrorystami.
Nim dowiedział się o Żniwiarzach.
Ze wszystkich znanych wrogów, ze wszystkich zagrożeń zdolnych pewnego dnia unicestwić ludzkość, żadne nie mogło się równać z potęgą kryjącą się w mrocznej pustce na skraju galaktyki. Żniwiarze. Ogromne statki – bezwzględne maszyny pozbawione jakichkolwiek uczuć. Przez dziesiątki tysięcy lat – może dłużej – za pomocą cybernetycznych zmysłów obserwowały ewolucję i rozwój cywilizacji ludzi i obcych, czekając na odpowiednią chwilę, by wkroczyć i oczyścić galaktykę z organicznego życia.
Jednak, mimo że Żniwiarze stanowili groźbę prawdziwie apokaliptyczną, większość ludzi nic o nich nie wiedziała. Rada utajniła oficjalne raporty o ataku Żniwiarzy na stację kosmiczną Cytadela, ukryła dowody i zataiła prawdę, by zapobiec wybuchowi paniki. Oczywiście Przymierze, stado piesków pokojowych na usługach nowych, obcych panów, podporządkowało się bez protestów.
Kłamstwa sięgały tak głęboko, że nawet ci, którzy pomagali je stworzyć, uwierzyli, że Żniwiarze to tylko legenda. Kłamcy powrócili do swojej przyziemnej codzienności i udawali, że nic się nie stało, aż przekonali o tym nawet siebie samych – byli zbyt słabi i głupi, by stawić czoło straszliwiej groźbie, jaka zawisła nad galaktyką.
Ale praca Człowieka Iluzji polegała właśnie na mierzeniu się z tym, czego inni woleli uniknąć.
Gdy Przymierze odwróciło się plecami, ignorując problem ludzkich kolonii w Układach Terminusa, które nieustannie traciły mieszkańców, Cerberus daleki był od bagatelizowania tej sprawy. Udało mu się nawet zwerbować komandora Sheparda – największego bohatera Przymierza – do pomocy w wyjaśnieniu zagadki. A to, czego dowiedział się Shepard, głęboko wstrząsnęło Człowiekiem Iluzją.
Skinieniem głowy Człowiek odprawił asystentkę. Kobieta z wprawą wykonała zwrot w tył na obcasach i zostawiła go sam na sam z myślami.
Upił burbona i odstawił szklankę na podłokietnik fotela. Potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni szytej na miarę marynarki i wyciągnął długą, srebrną kasetkę.
Z niewymuszonym wdziękiem, świadczącym o wieloletniej praktyce, płynnym ruchem otworzył pokrywkę, wyciągnął papierosa i zamknął pudełko. Kasetka zniknęła na powrót w kieszeni, a w dłoni Człowieka pojawiła się ciężka czarna zapalniczka.
Człowiek Iluzja zaciągnął się powoli, dym wypełnił mu płuca. Tytoń od wieków obecny był w ziemskiej kulturze, a palenie stanowiło rytuał niemal każdego rozwiniętego społeczeństwa. Nic więc dziwnego, że zwyczaj ten ludzie ponieśli w kosmos. Różne rodzaje tytoniu stały się popularnym towarem eksportowanym do wielu kolonii, nie tylko ludzkich.
Byli nawet tacy, którzy ośmielali się twierdzić, że niektóre z salariańskich genetycznie modyfikowanych gatunków ziemskiego tytoniu były lepsze od wszystkiego, co kiedykolwiek zdołała na tym polu osiągnąć ludzkość. Jednak Człowiek Iluzja lubił whisky i tytoń rodzimej produkcji. Jego papieros wyprodukowano z odmiany uprawianej na ogromnych plantacjach w sercu Ameryki Południowej, jednego z nielicznych pozostałych na Ziemi obszarów rolniczych.
Kłopoty zdrowotne towarzyszące ongiś paleniu nie były problemem w dwudziestym drugim wieku. Postęp chemii i medycyny wyeliminował takie choroby jak rak i rozedma płuc. Mimo to palenie wciąż jeszcze budziło kontrowersje. Delegalizacja tytoniu wprowadzona w połowie dwudziestego pierwszego stulecia obowiązywała nadal w granicach kilku z ziemskich krajów. Wielu Ziemian uważało papierosy za obrazę moralności – symbol wyzysku i obojętności bezwzględnych korporacji, które w imię dochodów akcjonariuszy doprowadził do śmierci milionów.
Jednak dla Człowieka Iluzji palenie oznaczało coś zupełnie innego. Smak, łaskotanie dymu w płucach i ciepła fala nikotyny rozpływająca się po jego organizmie niosły ze sobą poczucie bezpieczeństwa, jakie dawało powtarzanie doskonale znanych czynności, oraz satysfakcję z zaspokojenia potrzeby: dwa podstawowe elementy gwarantujące ludziom dobre samopoczucie. Palenie było rytuałem, który warto celebrować... zwłaszcza teraz, gdy nad ludzkości zawisła groźba zagłady.
Palcie jeśli mozecie, pomyślał, przywołując cytat z dawno zapomnianego źródła. Bo żaden z nas nie dożyje jutra.
Człowiek Iluzja zaciągnął się kilka razy, a potem zdusił papierosa w popielniczce wbudowanej w oparcie fotela i sięgnął po drinka.
Choć sytuacja przedstawiała się raczej ponuro, nie poddawał się rozpaczy. Był kimś, kto zwykł stawiać czoła problemom i nic się w tym względzie nie zmieniło.
Komandor Shepard odkrył, że ludzkich osadników uprowadzili Zbieracze, gatunek obcych, żyjący w izolacji, całkowicie podporządkowany woli Żniwiarzy. Ogromne statki, choć uwięzione w mrokach kosmosu, mogły kontrolować swoje nieszczęsne sługi nawet z odległości milionów lat świetlnych.
Powolni rozkazom mechanicznych panów Zbieracze porywali ludzi i przewozili ich do swojego ojczystego świata w centrum galaktyki. Tam ofiary mutowano, a potem zmieniano w organiczną papkę, którą wykorzystywano do eksperymentów. Jeden z najbardziej straszliwych miał dostarczyć energii do stworzenia nowego Żniwiarza.
Sherpard – z pomocą Cerberusa – udaremnił operację Zbieraczy. Ale Człowiek Iluzja wiedział, że Żniwiarze nie zrezygnują. Ludzkość musiała przygotować się na starcie z bezwzględnym i bezlitosnym przeciwnikiem. Jedyną szansą na zwycięstwo było poznanie słabości Żniwiarzy i wykorzystanie tej wiedzy przeciwko wrogowi.
Cerberus zgromadził pozostałości urządzeń, z których Zbieracze korzystali podczas misji. Agenci Człowieka Iluzji zaczęli już przygotowywać bazę, gdzie można będzie przeprowadzić pierwsze, ostrożne testy obcej technologii. Lecz istniał tylko jeden sposób na zdobycie pożądanej wiedzy: powtórzenie eksperymentów Zbieraczy na żywych przedstawicielach własnego gatunku.
Człowiek Iluzja w pełni zdawał sobie sprawę z ohydy tego planu. Ale czym była etyka i moralność wobec konieczności przetrwania? Cierpienie garstki ofiar dawało szansę na uratowanie całej ludzkości.
Plan odtworzenia eksperymentów Zbieraczy miał być przeprowadzony w tajemnicy, bez informowania czy angażowania Sheparda. Sojusz Cerberusa i bohatera można było określić jako co najmniej skomplikowany. Żadna ze stron nie ufała w drugiej. Może w przyszłości znowu podejmą współpracę, ale na razie Człowiek Iluzja wolał polegać na swoich najlepszych agentach.
Cichy brzęczyk zasygnalizował nadejście wiadomości od jednego z nich.
– Włącz okno widokowe – nakazał Człowiek wyprostowawszy się w fotelu i skupił uwagę na holopadzie.
Światła ściemniały automatycznie, a ściana za plecami mężczyzny stała się przezroczysta. Umierające słońce wypełniło pokój pomarańczowo–czerwonym blaskiem.
– Przyjmij – mruknął Człowiek Iluzja i nad holopadem pojawił się wizerunek Kai Lenga.
Jak większość ludzi, Kai Leng był dzieckiem prawdziwie globalnej kultury. Jego chińskie dziedzictwo sprawiło, że miał wyraźnie azjatycki kształt oczu i kolor włosów, ale szczęka i nos sugerowały słowiańskich albo rosyjskich przodków.
– Znaleźliśmy go – zameldował Kai Leng.
Człowiek Iluzja nie musiał pytać kogo. Najlepszy zabójca Cerberusa od niemal trzech lat tropił tylko jeden cel.
– Gdzie? – zapytał Człowiek.
– Na Omedze.
Węzły mięśni na szyi Kai Lenga napięły się, gdy wypowiadał tę nazwę – mimowolna, lecz zrozumiała reakcja. Odraza. Ta stacja kosmiczna reprezentowała wszystko, czym Cerberus gardził: rządziło tam prawo pięści, nie istniały żadne ograniczenia, a okrucieństwo stanowiło szarą codzienność. Kai Leng odruchowo odwrócił głowę, odsłaniając fragment tatuażu, jaki miał na karku: węża połykającego swój ogon.
Ouroboros był przede wszystkim symbolem wieczności, ale Człowiek Iluzja wiedział, że ten znak ma też znaczenie mroczniejsze: zagładę.
Cerberus dziesięć lat temu uwolnił Kai Lenga z obozu więziennego Przymierza. Człowiek Iluzja sprawdził dokładnie przeszłość zwerbowanego: marine po szkoleniu w siłach specjalnych N7, aresztowany za zabójstwo kroganina w barowej bójce, gdy był na przepustce w Cytedeli.
Przymierze surowo potraktowało swego porucznika, ukarało go dla przykładu degradacją i zesłaniem na dwadzieścia lat do więzienia. Na długość wyroku miały niewątpliwie wpływ akta personalne ex–żołnierza, zawierające liczne informacje o spięciach, sprzeczkach a nawet agresywnych zachowaniach wobec obcych. Dla Człowieka Iluzji był to niezbity dowód, że Leng ma właściwą osobowość i poglądy. Na dodatek Kai Leng zdołał zabić kroganina uzbrojony wyłącznie w standardowy wojskowy nóż, co w połączeniu z cechami charakteru czyniło go rekrutem idealnym.
W ciągu lat, które minęły od zorganizowanej przez Cerberus ucieczki, Kai Leng został najlepszym specjalistą od brudnej roboty w organizacji. Był kimś więcej niż tylko bezlitosnym zabójcą. Rozumiał potrzebę dyskrecji, wiedział, jak planować i przeprowadzać skomplikowane i delikatne operacje.
Teraz, gdy cel został odnaleziony, Człowiek Iluzja w pierwszym odruchu chciał wydać rozkaz likwidacji. Potem jednak wpadł mu do głowy inny pomysł. Wciąż potrzebny był obiekt do przyszłych eksperymentów: dlaczego nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu?
– Sprowadź go tu – powiedział. – Żywego. Zatrzyj za sobą ślady.
– Zawsze to robię – odparł Kai Leng.
Człowiek Iluzja, usatysfakcjonowany, mruknął pod nosem: „wyłącz”, holograficzny wizerunek zabójcy zamigotał i zniknął.
Człowiek odchylił się, obracając w dłoni szklankę. Trunek zawirował. Mężczyzna dopił, rozkoszując się ostatnim łykiem bez pośpiechu.
Trochę to trwało, Grayson, pomyślał, w dużo lepszym nastroju. Ale już się postaram, żeby twój koniec wart był tego oczekiwania ...

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.