Zaginiona flota. Nieustraszony - Jack Campbell - Fragment #3

– Ten człowiek jest niebezpieczny!
– Sądziłem, że to ja jestem zagrożeniem dla floty – mruknął ironicznie Geary, opadając na fotel.
– Nie cofam tego stwierdzenia – odparła szybko. – Jest pan zbyt inteligentny, co samo w sobie czyni z pana niebezpiecznego człowieka, ale on… To zupełnie inny rodzaj zagrożenia.
– Nie muszę chyba przypominać, że nie mam najmniejszego pojęcia, kim jest ten człowiek. Chce pani powiedzieć, że to głupiec?
Rione machnęła lekceważąco ręką.
– Nie. Kapitan Numos, ten cierń tkwiący w pańskim tyłku, to okaz rasowego durnia. Jest tak tępy, że nie wątpię, iż posiada własny horyzont zdarzeń. Ale kapitan Falco to zupełnie inna liga. To cwaniak.
Geary nieomal wybuchnął śmiechem, słysząc tak precyzyjny i trafny opis Numosa.
– Znała pani Falco w czasach przed jego pojmaniem?
– Czy wyglądam aż tak staro? – zapytała Rione, unosząc wysoko brwi. – Kapitana Falco schwytano ponad dwadzieścia lat temu. Słyszałam kilka opowieści o nim od starszych członków senatu, gdy rozpoczynałam karierę. Zanim dostał się do niewoli, był bardzo charyzmatycznym i ambitnym oficerem, który potrafił sprawić, że największe rzeźnie zyskiwały miano zwycięstw. Był też jednym z ludzi, którzy głosili dość chwytliwe hasło, że do pokonania Syndykatu potrzebne będzie czasowe ograniczenie praw i swobód obywatelskich i ustanowienie rządów autorytarnych, przypominających nieco syndyckie.
Nic dziwnego, że Falco nie próbował urabiać Rione. Jeśli nawet nie umiał wyczytać z jej twarzy, że takie zachowanie by nie zadziałało, wiedział doskonale, że każdy polityk będzie prędzej czy później jego przeciwnikiem w walce o władzę. Ta myśl sprawiła, że Geary roześmiał się, ale w jego śmiechu nie było krzty rozbawienia.
– Jak rozumiem, chodziło o autorytarne rządy, w których Francesco Falco miałby wiodącą rolę. Dlaczego władze po prostu nie zdegradowały go za takie gadanie?
Rione westchnęła.
– Wtedy Sojusz potrzebował bohaterów nie mniej niż teraz, a kapitan Falco zdołał urobić wielu senatorów, którzy go chronili. Był też niezwykle popularny w tamtych czasach. Widział pan, jak zachowywał się w dokach. To człowiek, który mógłby zaklinać węże. Rządzący obawiali się rozruchów, które mogły wybuchnąć po uwięzieniu tak popularnego dowódcy. Ale w końcu szczęście się od niego odwróciło i przepadł, zabierając ze sobą o wiele więcej okrętów, niż byśmy chcieli. Podczas gdy flota opłakiwała jego stratę, czego nawiasem mówiąc, zupełnie nie rozumiem, bo był winien śmierci większej liczby marynarzy Sojuszu niż wrogów, czynniki rządowe odczuwały ulgę, co dało się zauważyć nawet podczas oficjalnych uroczystości na jego cześć.
– A teraz wrócił… – Geary wzruszył ramionami. – Przyznaję, acz z niechęcią, że rozumiem, dlaczego dowództwo floty go ceniło. To jeden z tych ludzi, którzy potrafią ci wbić nóż w plecy twierdząc przy tym bardzo wiarygodnie, że robią to dla twojego dobra.
– Przecież powiedziałam, że był charyzmatycznym dowódcą, prawda?
– Nazbyt charyzmatycznym, jeśli chce pani znać moje zdanie. Szkoda, że nie znajdziemy żadnej wymówki, która pozwoliłaby nam oddać go ponownie w ręce Syndyków.
– Jeśli zdołam jakąś wymyślić, dam panu znać. – Rione wpatrywała się w gródź, ale była myślami gdzie indziej. – Kapitan Falco spróbuje odebrać panu dowodzenie tą flotą.
– Na to jest odrobinę za krótki – odparł spokojnie Geary. – Mam nad nim przewagę niemal osiemdziesięciu lat służby.
– Kapitan Falco nie zniósł za dobrze tej porażki. – Przez moment na twarzy Rione zagościł blady uśmiech.
– Mnie pani to mówi? Chyba po raz pierwszy odczułem satysfakcję z powodu tego, co mnie spotkało – powiedział Geary.
– Ale Falco się nie podda, spróbuje wydrzeć panu z rąk ster władzy nad flotą, kapitanie, i to bez względu na regulamin. Jeśli uważał pan, że Numos i jego zgraja stanowią zagrożenie, teraz może być pan pewien, że wzrosło ono niewspółmiernie.
– Dziękuję pani za tak celną ocenę sytuacji – rzekł Geary i natychmiast dodał w myślach: Która niestety pokrywa się z moją w stu procentach. Rione chyba potraktowała te słowa jako żart, dlatego musiał dodać coś jeszcze, tym razem poważniej. – Pani rady są dla mnie naprawdę niezwykle cenne. Może mi pani wierzyć. Cieszę się, że ktoś taki jak pani towarzyszy tej focie.
Spoglądała przez chwilę na Geary’ego, lecz nie mógł wywnioskować z wyrazu jej twarzy, czy dała się przekonać.
– Dziękuje, kapitanie Geary – powiedziała tylko i wyszła.
Gdy został sam, zadał sobie odrobinę trudu i wyszukał akta dotyczące bitew kapitana Falco. Oglądając na symulatorze powtórki tamtych starć, przyznał po raz kolejny rację Rione. Straty ponoszone podczas tak zwanych zwycięstw tego człowieka były przerażająco wysokie, miał też na koncie niejedną przegraną z powodu podstawowych błędów w dowodzeniu. Waleczny Falco, o tak… Aż dziw bierze, jakim cudem ten zadziorny kapitan zdołał przeżyć tak wiele starć, w których poległa masa dobrych oficerów Sojuszu.
W archiwach znajdowało się także kilka wystąpień i przemówień z dawnych czasów. O wiele młodszy Falco potrafił porwać słowami oniemiałe tłumy, ale raczej pewnością, z jaką je wygłaszał, niż ich treścią. Geary przez moment zastanawiał się, czy aby nie ocenił niewłaściwie sędziwego kapitana, ale potem wsłuchał się w jedno z takich przemówień. I wtedy usłyszał dokładnie to, o czym wspomniała Rione. Falco zrzucał brak postępów na frontach zbyt uległej polityce rządu i w bardzo oczywisty sposób zabiegał o poparcie dla siebie jako nowego, absolutnego przywódcy.
Ciekawe, co by się wydarzyło, gdyby Syndycy nie pojmali Falco… – pomyślał komodor, patrząc na wyświetlane dane. – Nie dziwi mnie już, że współprezydent Rione była tak sceptycznie nastawiona, gdy obejmowałem dowództwo. Mogłem okazać się podobny do niego. Na szczęście, i to dla wszystkich zainteresowanych, pochodzę z czasów, gdy oficerowie floty nie robili takich rzeczy. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że ludzie byli zdolni do takich podłości i na dodatek mówili o wszystkim niemal otwarcie podczas przemówień.
Dwadzieścia lat. Desjani znała Falco tylko z opowieści. Z początku była podekscytowana jego powrotem, ale po chwili, gdy chciał odebrać dowodzenie Geary’emu, jej entuzjazm wyraźnie opadł. Jej lojalność wobec komodora była niepodważalna. Ale Geary zastanawiał się, jak reszta floty zareaguje na pojawienie się tego człowieka. Zwłaszcza gdy obaj wezmą się za łby, walcząc o przywództwo.
Nie zamierzam utknąć na fotelu dowódcy tej floty – myślał dalej Geary – ale nie mogę przekazać władzy nad nią człowiekowi, który posiada takie akta jak Falco. Doprowadzi podwładnych na skraj zagłady, a potem ogłosi, że odniósł ogromne zwycięstwo. A jeśli jakimś cudem uda mu się doprowadzić tę flotę do przestrzeni Sojuszu, zgodnie z przewidywaniami Rione stanie się zagrożeniem dla legalnie wybranego rządu. Chyba że pobyt w syndyckim obozie pracy go zmienił. Muszę jednak traktować go podejrzliwie, dopóki nie dowiem się, czy niewola go naprawdę nie odmieniła.
Ta myśl przypomniała mu, że nadal nie zakończył rozprawy z Syndykami w tym systemie. Oni stanowili realne zagrożenie dla całej floty, Falco dopiero miał nim się stać. Okręty Sojuszu oddalały się od planety, kierując się w stronę pustki powyżej płaszczyzny ekliptyki, tam, gdzie nie będzie już pułapek, gdzie nic ich nie będzie mogło zaskoczyć. Jeśli nawet flota syndycka pojawi się w którymś z punktów skoku, będą mieli cały dzień na przygotowanie się do akcji.
Ale co z dłuższą perspektywą? – zastanowił się. – Co takiego Syndycy szykują, żeby nam dopiec w następnym systemie, do którego dotrzemy?
Geary przywołał na wyświetlacz mapę tego rejonu kosmosu i spędził długi czas, studiując ją uważnie. W myślach dokonywał kolejnych skoków z jednego systemu do drugiego, często analizując wszystkie dostępne opcje, ale zawsze dochodził do tego samego, niezbyt wesołego wniosku. Zanim flota dotarła na Sutrah, nie raz przeprowadzał podobne symulacje, wtedy też otrzymywał identyczne rezultaty bez względu na to, ile wariantów brał pod uwagę. Nawet bez pomocy komputerów instynktownie zdawał sobie sprawę, że Syndycy powoli zacieśniają sieć wokół jego floty. Aby im uciec, musiał dokonać czegoś zupełnie nieprzewidywalnego. Musiał zrobić coś, czego Syndycy nawet nie biorą pod uwagę. Ale jak wymyślić podobny ruch, który jednocześnie nie będzie samobójczym posunięciem?
Raz jeszcze wrócił wzrokiem do gwiazdy znanej jako Sancere.
Nie, to szaleństwo – pomyślał. – Szaleństwo tak wielkie, że wróg uzna, iż nigdy nie zabrałbym tam całej floty. Może… Syndycy na pewno uważają, że nie da się tam dostać w sposób, w jaki zamierzam to zrobić. Ale się mylą. To jest wykonalne. Tylko jak mam przekonać swoich dowódców, by polecieli ze mną na Sancere?

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.