Inwazja na Tearling - recenzja

Kontynuacja Królowej Tearlingu była wyjątkowo oczekiwaną premierą w Stanach Zjednoczonych. Książka okrzyknięta mianem kobiecego fantasy zachwyciła amerykańskich czytelników, całkiem nieźle została też oceniona tutaj, na naszym rodzimym rynku. Historia młodej królowej próbującej odzyskać tron może nie była jakimś odkryciem literackim, ale wydawała się dobrze rokować na przyszłość. Przyszłość nieuchronnie stała się teraźniejszością i kontynuacja została wydana, od razu podbijając serca amerykańskich czytelników. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia dlaczego.

Kelsea jest już pełnoprawną królową swego państewka, niestety naraziła się potężnej Szkarłatnej Królowej zrywając układ, dzięki ktoremu wrogie królestwa żyły obok siebie względnie spokojnie. Pewne jest już, że w tej sytuacji Tearling zostanie zaatakowany, a młoda królowa musi przygotować do wojny swój kraj, a jak się okazuje również siebie samą. Dodatkowo, za sprawą swoich nadprzyrodzonych mocy, Kelsea przenosi się w wizjach do czasów sprzed Przeprawy, poznając tajemniczą Lily i jej ciężkie życie.

Kiedy przeczytałam pierwszą część tej historii, zarzuciłam Johansen sztampowość – temat uciemiężonego następcy tronu ukrywanego przed światem do przysłowiowej „godziny zero”, kiedy to dochodzi do przewrotu, to naprawdę nic nowego. Pisarka co prawda próbowała dołożyć do tego odgrzewanego dania coś nowego, w tym przypadku tajemniczą Przeprawę, wyszło to dość obiecująco, może dlatego, że w pierwszym tomie o rzeczonej Przeprawie i powodach jej przedsięwzięcia niewiele wyjaśniła. W Inwazji na Tearling Johansen opowiada już o tym znacznie więcej, głównie za sprawą tajemniczych wizji Kelsea, która przenosi się do umysłu Lily, bogatej żony bogatego ważniaka z drugiej połowy XXI wieku. Zapewne miał to być jakiś ekwilibrystyczny zabieg wnoszący w tę historię innowacyjność, mało tego - może nawet był innowacyjny, dla mnie jednak książka ta była szczególnie trudna w odbiorze właśnie przez wciskanie tych dziwnych innowacji bez słowa wyjaśnienia. Podczas czytania ma się wrażenie, że autorka nie potrzebowała jakiegoś planu na te historię, po prostu pisała, co jej wpadło do głowy, nie przejmując się tym, że nie pracuje nad niczym poza osią fabuły. Nie znamy więc powodów wizji Kelsea, jej zmian fizycznych, nie znamy też mocy cudownych szafirów, które królowa nosi na szyi, nie znamy ich pochodzenia, właściwości, nie wiemy co się stało w czasach sprzed Przeprawy, że pomimo wspaniałego postępu technologicznego wszystko się posypało, nie wiemy praktycznie nic o świecie przedstawionym. Przykład – czytamy, że „nie było już widać śladów krwi, ponieważ dom sprzątnął się sam”, a kilka stron wcześniej lekarz, który przyjechał ratować postrzeloną kobietę, zaczął pracę od polecenia „przynieście wrzątek i ręczniki” (przypominam – druga połowa XXI wieku!). Tego typu niezgodności są irytujące, a nie musiały być, gdyby autorka pokusiła się o coś więcej w wyjaśnieniu konstrukcji swojego świata.

Mankamentem są też nie do końca przejrzyste dialogi. Rozmowa pomiędzy więcej niż dwoma bohaterami bywa trudna do interpretacji -  wypowiedzi bohaterów są momentami bardzo krótkie, dzięki temu jest dość dynamicznie, ale łatwo zgubić się w tym, kto się akurat wypowiada, a podpowiedzi, co do autora nie zawsze zawarto. Często też spotkać się można z powtórzeniami, co po przeczytaniu setek stron tekstu generuje pytanie „Gdzie była korekta?”. 

Książka jednak zbiera doskonałe recenzje, więc z pewnością nie jest tak, że można o niej mówić tylko źle. Rzeczywiście, przyklejona do niej łatka „babskiego fantasy” pasuje tu idealnie – więcej niż inwazji mamy tu przemian wewnętrznych, emocji targających bohaterami, konsekwencji złych wyborów. W tym Erika Johansen jest naprawdę dobra i nie sposób tego nie przyznać.  Ma też jakiś pomysł na dalsze poprowadzenie tej historii, mam więc nadzieję na wyjaśnienie wszystkich niejasności.  Sama akcja powieści toczy się w stosownym tempie, a podzielenie akcji na dwa główne wątki wyszło autorce całkiem dobrze - oba są naładowane podobno dawką emocji, a jednocześnie opowiadają dwie różne historie w kompletnie odmiennych czasach. Jak dotąd wątki te nie zostały właściwie połączone, można więc mieć nadzieję, że to wydarzenie będzie kamieniem węgielnym kolejnego tomu historii.

Amerykanom cykl Eriki Johansen naprawdę się podoba, podobno trwają pracę na ekranizacją. U nas najwyraźniej poprzeczka dotycząca jakości fantasy jest znacznie wyżej, dlatego  oceniam Inwazję na Tearling jako przeciętną powieść na raz. A jeśli od teraz fantasy dzieli się na kobiece i męskie, zdecydowanie zostanę przy męskim.


Shane


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.