Peter V. Brett

Jednorożcowa magia i niezbadane wyroki wszech świata (a tak naprawdę to cykl wydawniczy Fabryki Słów, ale nie bądźmy przyziemni) sprawiają, że książki Mitchella Hogana i Petera V. Bretta niemal zawsze trafiają w moje ręce w niedużym odstępie czasu. Wziąwszy pod uwagę, że stworzone przez panów światy są do siebie zbliżone również pod względem klimatu i czerpią garściami z tradycyjnej „średniowiecznej” fantastyki, trudno nie pokusić się o bezpośrednie porównania. W przeszłości obronną ręką wyszedł z tego imć Brett, a i tym razem nie chce być inaczej.

Opublikowane kilka miesięcy temu wznowienie Malowanego Człowieka pozwoliło mi choć po części doświadczyć zachwytu, jaki przed kilkunastu laty stał się udziałem pierwszych czytelników dzieła Petera V. Bretta. Wiedziałem już, że powieść była swego czasu hitem i podchodziłem do niej z lekko zawyżonymi oczekiwaniami, a mimo to się nie zawiodłem. Naturalną koleją rzeczy po Pustynnej Włóczni spodziewałem się rozrywki co najmniej równie godziwej…

Pierwsze wydanie Malowanego Człowieka (wówczas rozbite na dwa tomy, teraz scalone w jeden) wywołało niemałe poruszenie, zapewniając sobie zaskakująco zgodne uznanie czytelników. Mnie ówczesny fenomen jakimś cudem ominął, więc nie do końca wiedziałem, czy cały ten szum należy traktować poważnie czy też wywołano go nieco na wyrost.

Strony: 1 2