Denis Szabałow

Pierwsza część trylogii Szabałowa zdobyła moją przychylność „żołnierskim” podejściem do tematu postapokalipsy. Bohaterowie poruszali się w formacjach, stosowali zaawansowane taktyki – słowem: miało się wrażenia obcowania z instrukcją prawidłowego postępowania w warunkach bojowych. „Dwójka” była kompletnym przeciwieństwem. Autor postawił sobie przy niej chyba za cel stworzenie kompendium najbardziej oklepanych motywów z gier komputerowych. (...) Nie dziwcie się więc, że do Prawa do zemsty podchodziłem z zapałem godnym skazańca, który za chwilę ma stanąć przed plutonem egzekucyjnym.

Całkiem niedawno przy okazji tekstu o najnowszym Skaldzie napisałem, że ocenianie kolejnej części znanej serii to w dużej mierze sztuka dla sztuki, bo każdy potencjalnie zainteresowany wie już mniej więcej czego się spodziewać po danym autorze. Życie to wyjątkowo wredna przechodka, więc bardzo szybko udowodniło mi, że czasem chrzanię straszne głupoty.

Powiem wam szczerze, że mam już dość postapokalipsy. W końcu ile razy można czytać tę samą z grubsza historię? Przypakowany twardziel w masce przeciwgazowej na twarzy i z kałachem w ręku samotnie broni podziemnej społeczności przed sforą mutantów lub bandą bezwzględnych zbirów. Wszystko to podane w ponurym, fatalistycznym sosie. Naprawdę lubiłem te klimaty, ale co za dużo, to i napromieniowany kundel nie zeżre. Kiedy dostałem zadanie zapoznania się z najnowszą powieścią z Uniwersum Metro 2033, nie byłem więc przesadnie zachwycony. Na szczęście okazało się, że Szabałow ugryzł wyświechtany temat z nieco innej strony.

Strony: 1