Radosław Lewandowski

Jeśli chodzi o rodzimych speców od wikingów, Radosław Lewandowski zawsze był w moich oczach tym drugim i musiał regularnie ustępować pola Łukaszowi Malinowskiemu. Jego książki wspominam jednak na tyle ciepło, że chętnie dałem się zaprosić na czwartą i ostatnią wyprawę w gronie znajomych brodaczy z Północy.

Pomimo młodego wieku Oddi zdołał już dokonać czynów godnych najdzielniejszych Wikingów. Walczył w rozlicznych bitwach, dopłynął na skraj znanego świata, gdzie wsparł swym toporem mikrych, choć dzielnych czerwonoskórych, przejął we władanie drengów własnego ojca, Asgota z Czerwoną Tarczą, odzyskawszy wcześniej jego szacunek, a także poślubił córkę Snae-Kola i począł z nią dziecko. Na honorze młodzieńca pozostała już tylko jedna plama – jego matka i siostra nie żyją, bądź trafiły do niewoli, a sprawcy ich nieszczęścia, Eryk Zwycięski i jego ludzie, pozostają pośród żywych. Bohater postanawia więc wrócić w rodzinne strony i poznać los bliskich. Podróż okazuje się jednak znacznie dłuższa i nim dobiegnie końca, jego stopa postanie między innymi na ziemiach Słowian i w ociekających złotem pałacach Bizancjum.

Jak być może pamiętacie, poprzednią część Wikingów uznałem za powieść dobrą, ale nie pozbawioną wad. Pośród nich wymieniłem między innymi mało charyzmatycznych bohaterów, niepotrzebne rozbicie na dwa całkowicie niezależne wątki, co niekorzystnie odbiło się na jakości każdego z nich, oraz dziwaczną, przekombinowaną narrację w drugiej połowie opowieści. Tym razem jest lepiej. Dużo lepiej.

Powiadają, że nie należy oceniać księgi po oprawie i niech mnie Thor Mjölnirem przez pusty łeb zdzieli, jeśli się mylą! Patrząc na ilustrację zdobiącą Wilcze dziedzictwo można stwierdzić, że ktoś tu najwyraźniej ożłopał się piwska i pomylił powieść przygodową z fantastyką. Prawdziwy woj dostaje bowiem rogów jeno wtedy, gdy jego dzierlatka w łożu z innym zalegnie, ale na pewno nie przyczepia ich sobie do hełmu, chyba że życie mu obmierzło i spieszno mu do Walhalli. Plwać jednak na wygląd - jak mawiał stary Ericksson na widok swojej baby - grunt, że w środku jest całkiem przyjemnie.

Strony: 1