Piracka recenzja Risen 2: Mroczne wody

Yarrr! Parszywe szczury lądowe! Grogu, ino chyżo! Gawęda będzie, a gęby strzępić po próżnicy nie zamiarowuję! Pamiętacie jeszcze tę historię, com wam ją ostatnio tutaj, u Kostropatego, rozpowiadał? Tę o mężu, który Tytana Ognia ukatrupił? No! Nuże flądry francowate! Rychlej mi tą butelczynę sposobić i zewrzeć pyski, bo mówić poczynam...

Wystawcie sobie, że jak na nielichego rębajłę przystało, nie siadł bohatyr na zadzie, co by mordę zalewać, dziewki obłapiać i w piórka obrastać, jak nie przymierzając Jack Wróbel, a przynajmniej nie na długo – he he! Kiedy właśnie trzeźwiał z przepicia i sposobił się do następnego gąsiorka, do izby wlazł mu pachoł jakowyś, co to u Inkwizytorów za popychadło robił. Gardłować począł, żeby się ruszył i migiem do komendanta ichniego pobierzał. Co było robić? Rzucił bohatyr napitek, z barłogu się wygramolił i w drogę! Jak już tamuj zalazł, to mu powiadają, że Inkwizytory na południu wyspy nowe odkryli, a ta suka, wiedźma morska Mara, pokoju im nie daje. Jeden ino sposób jest, żeby potworze bobu zadać – Harpun Tytanów. Mus na lądy nieznane było mu płynąć i z kapitanem Stalowobrodym się rozmówić, który tamuj grasuje i wszelkie dziwności zbiera. Co było potem, to wiary nie dacie! Morskie potwory, dzikusy, czarowniki voodoo, pojedynki, strzelaniny, kradzieże statków i nielicha pijatyka! Działo się!

 

Wszelkie sprawy, jakie tylko imaginujecie sobie spotkać w bajędzie pirackiej bohatyrowi się przydarzyły! Były papugi i małpki, tak tresowane, żeby kiesy łachudrom opróżniały, tudzież podczas bijatyki w konfuzję wpędzały. Było poszukiwanie skarbów, do których pierwej mapy znaleźć trza musowo. Jakem powiadał wcześniej, były tyż dzikusy w głupocie swojej bałwany czczące i z magią voodoo obeznane - nieraz obrabowywał heros tajemne, pełne pułapek i demonów świątynie, by maski ichnie święte wynieść, co to ze szczerego złota są. Nie łżę, jakem żyw! Nie dość, że ze złota, to i z nefrytów, szmaragdów lubo inszych rubinów – dzikusy ciemne są, jako ta tabaka w rogu, i myślą, że to błyskotki na podobieństwo paciorków szklanych!

Obdartusy i moczymordy jakie stanęły na drodze herosa to zacna i pamiętna zgraja! Najsampierw warto wymienić starą znajomą - Patty - córkę Stalowobrodego. Jak mawiał szyper Komuda, rypandolina była to znana, co to jej niejeden żeglarz swoim wyciorem czterdziestofuntówkę czyścił! Trza jednak sprawiedliwość oddać i rzec, że pomagała dziewka owa bohatyrowi - nie raz i nie dwa szablą, lubo radą, mu służyła. Niezgorszą personą był także Venturo - strzelec Inkwizycji i muszkieter niezrównany. Rzadziej spotykane osobniki tyż na atencję zasługują, choćby Spencer, co to gospodarzem szynku pirackiego był - bydlę to złośliwe, a przy tym do krotochwil skore, ale swój honor ma i łacno do serca przypaść może. Prawda, słusznie prawisz pachole! Zabyłbym bym o dzikusach! Ciekawe to były dziwolągi. W chatynkach prymitywnych żyły, a jak białego męża zobaczyły, to gały wywalały bardziej, niż ty jęzor na widok tej młodej szynkareczki. Jeno zrozumieć ich ciężko, bo miast mowę ludzką uszanować, wtrącały psie juchy słowa jakieś obmierzłe, jakby pies szczekał! Dziewki? Mieli, mieli! Wyjątkowo nadobne! Aż dziw bierze, że we w dżungli jakiej zatraconej, każda jedna szczupła i gładka jako laleczka porcelanowa.

Bohatyr rad był dysputy liczne prowadzić. Nie raz udawało mu się z kabały słowem samym wykaraskać. Wiedzieć wam trza, że zawsze dokładnie wiadomym mu było co powie – w przeciwieństwie do inszych opowieści, których herosi nieraz zaskakiwani byli własnymi słowy – pono malunkami i skrótami w ich wyborze kierować się musieli. Swoją drogą ludziska z Wysp Południowych osobliwe były. Jeden do drugiego, jak dwie krople wody podobny, nie raz zastanawiać się przyszło, czy to aby nie bliźniaki jakoweś. Podczas dysputy miast gestykulować i reagować żywo, stali jako te, za przeproszeniem, kuśki w zamtuzie i mimikę podobnie ożywioną mieli! Strach człowieka ogarniał, czy to nie golemy czasem...

Nie było jednak, rezuna gadanie po próżnicy jeno czynione. Chodziło o podjęcie się zadań i robót najdziwniejszych, wszak złoto piratowi nigdy nie śmierdzi! O ile główne zadania, te co to miały Marę do piachu posłać, były złożone i przykuwały uwagę, to pomniejsze nudziły straszliwie, ot, zarżnij to, przynieś tamto. Zdarzały się chwalebne wyjątki, ale nawet stary Mike Drwal na palcach jednej ręki by je policzył, a myśleć o niebieskich migdałach przy robocie mu się zdarzało! Najgorsze było jednak to, że jeśli bohatyr jakimś trafem pierwej odszukał przedmiot, na który dopiero potem dawano mu zlecenie, to zdarzało się, że nijak nie mógł dogadać się ze swoim mocodawcą, bo ten wody w gębę nabierał i reagować na zagadywanie nie chciał. Widno zapłaty skąpił psu brat.

 

Wiadomo jednak, że prawdziwy mąż nie zawsze samym gadaniem sprawę załatwi i czasem musowo mu żelaza dobyć. Tako było i z onym wilkiem morskim ze Starego Imperium. Nie jest do końca pewne, czym robił najlepiej: jedni powiadają szablą, inni gardłują za rapierem, słusznie przez wielu rożnem zwanym, a jeszcze inni upierają się za włócznią. Jakkolwiek by jednak nie było, pewnym jest, że osobliwe te batalie były! Jeśli z mężem przyszło walczyć, ręce i nogi jeszcze to miało - parady, riposty, kopniaki i krążenie wokół wroga, co by pozycje lepszą zyskać. Jeśli jednak z bestyją dziką do sprawy przyszło, cuda najprawdziwsze się wydziwiały! Po każdym celnym ciosie potwory bohatyr drżał jak w febrze i miast uskoczyć, na kolejny raz się wystawiał. Zdarzało się przeto, że umrzyk nawet najsłabszy nieraz snadnie go poszczerbił. Jeśli jednak to on pierwszy uderzył i dalej machał szablą jak cepem, bywało, że monstrum zareagować nawet nie zdążyło, nim trupem padło.
Jak na nowoczesnego chłopa przystało, nie stronił bohater od broni palnej. Pistolety i garłacze krótkie w lewej dłoni trzymał, tak, że podczas robienia szablą w pysk mógł znienacka wypalić. Jeśli jednak z Inkwizytorami w komitywę wszedł, mógł nauczyć się z potężnych muszkietów i strzelb strzelać, a to już dwu rąk wymagało. Zagadką jest jednak jakim cudem bohatyr broń przeładowywał – przybitki, prochu i rogu, darmo było wypatrywać. Wystarczyło mu jeno chwilę odczekać, a nazad pistol do walki był narychtowany - czary ni chybi!

Kostropaty, dawaj no piwa co rychlej, ino bez wody, bom ja nie krowa! Dacie wiarę chłystki, że jeśli heros nasz w walce szczerb doznał, to miast mikstur jakowyś, przez medyków chędożonych z ingredencyj podejrzanych warzonych, rumu lubo grogu łyk wychylił, a wnet wigor odzyskiwał i zdrowie reperował. Widać, że kiep i nieuk ten, co powiada, że alkohol zły jest na wątpia!

No, ale do rzeczy jednak! Ha! Nie dość, że bohatyr w bitce był niezrównany, to jeszcze i umny jak mało kto! Najsamprzód w pięciu przymiotach ciała i ducha mógł się specjalizować – nie potrza mu było żadnego nauczyciela, jeno doświadczenia wojennego i chwały pirackiej. Cechy owe były to: walka wręcz i broń palna (com wam wcześniej o nich mówił), wytrzymałość, cwaniactwo i magia voodoo. Z każdej z onych wynikały biegłości, przykładowo na cwaniactwo składały się: złodziejstwo, podłe sztuczki i krasomówstwo. Odpowiedni poziom biegłości pozwalał zdobyć zdolności, ale te już wymagały nauki u odpowiedniego mistrza. Skomplikowane? Kiep jesteś! Zara przykład podam. Jeśli chciał bohatyr zamki w skrzyniach otwierać, musiał naumieć się pierwej odpowiednio wysokiego poziomu cwaniactwa i złodziejstwa. Wtedy szukał scholara, płacił mu złotem i zaraz wiedział co i jak. To prostsze niż się wydaje!

Pytacie czy nadobne Wyspy Południowe? Oj, nie bardzo. Choć same krajobrazy wyspiarskie miło oczy łechtały, to już detale nieraz za burtę wychylać się kazały, co by z posiłkiem się rozstać. Nie dość, że ludzie i chatynki przed samym nosem bohatyra znikąd się pojawiały, to jeszcze cienie dziwnie się zachowywały, jakoby przeklęte były! Ot, taki liść palmowy - niby prosty cień dawać winien, a tamuj był postrzępiony, jak giezło dziewki portowej po pirackiej pijatyce. Kilka razy zdarzyło się tyż, że ludkowie latać w powietrzu poczynali, jak ptacy! A gdzie tam pijany, trzeźwym był jak niemowlę, niech skonam! Dziwy powiadam wam!

Cichajcie no ludziska! Jak mam opowiadać, kiedy wrzeszczycie jeden przez drugiego, jak przekupy zatracone? Zewrzeć no pyski, bo precz pójdę! No, już, już, dobrze - dajcie ino flaszeczkę, a rozpowiem do końca... Ględzenie wasze przypomniało mi, że wyspiarze języka naszego, który im widno obcy, uszanować nie potrafili. Najgorszy z nich był niejaki kapitan Slayne, co to pono dorabia jako czartowski grajek pod aliasem Nergal – srom to i hańba. Emocyji w nim tyle było, co w dzbanie glinianym, a entuzjazmu, ile w tej dziewce, co ją podszczypuje tamten gołowąs - niby śmiać się powinna, a gulgot jej bliższy chrapaniu... Inne nie lepsze byli, a i gadać trzy po trzy im się zdarzało. To, że chłop do baby się zwracał, jakoby do męża inszego mówił to jedno, ale jak podczas dysputy z bohaterem pachoł mu o kilofie mówić poczyna, kiedy łacno z kon… konte... znaczy się z sytuacji wyczytać można było, że o wytrych się rozchodzi, to jucha jaśnista zalewała! Mówią, że to przez to, że w ichnim narzeczu słowo „pick” oba te znaczenia mieć może i omyliły się psiejuchy próbując w naszej pięknej mowie gadać.

No, jam się rozgadał, a słonko już wschodzi! Czas mnie się już zbierać, bo kapitan kotwicę podnosi i cosik tam na mnie gardłuje. Jak się nie pośpieszę, to przez trzy księżyce pokład będę czyścił! Jedno wam jeszcze na pożegnanie powiem - choć historia Wysp Południowych ma wad więcej niż emerytowana murwa pcheł, to warto się z nią zapoznać, bo tak jedna jak i druga wrażeń niezapomnianych dostarczyć może, ale tylko ta pierwsza francą nie grozi!


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.