InVersion - recenzja

Studio Saber Interactive znamy głównie z niezłego, choć bynajmniej nie bezbłędnego, Time Shift - gry, która próbowała zdobyć serca graczy możliwością kontrolowania czasu: jego cofania, spowalniania czy nawet zatrzymywania. Jako że pomysł okazał się być całkiem udany, panowie z amerykańsko-rosyjskiego zespołu postanowili pójść o krok dalej i wywrócić nasz świat do góry nogami. Dosłownie.

InVersion zaczyna się w powolny, leniwy sposób. Dwaj gliniarze, Davis Russel i jego partner Leo Delgado, wracają do domu po ciężkim i monotonnym dniu służby. W momencie, kiedy sądzimy już, że panowie zamierzają zanudzić nas na śmierć banialukami pokroju „ojcostwo zmienia człowieka”, wokół wybucha chaos. W oddali słychać huk eksplozji, a nad głowami policjantów zaczynają świstać kule. Okazuje się, że miasto stało się celem ataku Lutadores (z port. bojownicy) - potężnie zbudowanych barbarzyńców, posługujących się okaleczoną wersją angielskiego. Co gorsza, w okolicy dochodzi do przedziwnych anomalii grawitacyjnych - gruz, śmieci, a nawet samochody zaczynają lewitować w powietrzu. David boi się o los swojej żony i dziecka. Jak się okazuje słusznie - dziewczynka została porwana. Dzielny heros chwyta więc za broń i wraz ze swoim kamratem postanawia sprowadzić latorośl do domu, a przy okazji zgładzić kilkuset dzikusów i uratować świat.

Gry cRPG - Galeria - InVersion - Screeny

 

Miałkość fabularna InVersion bije po oczach od samego początku. Nie dość, że sam pomysł na główny wątek nie jest przesadnie wydumany (a w dodatku pełen błędów logicznych), to jeszcze sposób jego prowadzenia także nie należy do najlepszych. Główni bohaterowie są płascy, niewiarygodni i pozbawieni jakiekolwiek charyzmy. „Życiowe” dylematy, które miały w zamyśle twórców dodać im realności, sprawiają wrażenie żywcem wyrwanych z Trudnych spraw, czy innych Pamiętników z wakacji. Dialogi stoją zresztą na podobnym poziomie. Dzieło Saber Interactive przed zupełnym potępieniem ratuje się zaskakującym (choć każącym wątpić w zdrowy rozsądek mieszkańców świata gry), zwrotem akcji i nietuzinkowym zakończeniem.

Pod względem rozgrywki InVersion jest wierną kopią Gears of War. Każdy, kto miał styczność z dziełem studia Epic natychmiast poczuje się jak w domu. Lwia część gry polega na bieganiu od osłony do osłony i zasypywaniu wrogów gradem kul. Niemal każdą czynność wykonuje się tutaj w identyczny sposób: strzelanie na ślepo, sprint, zmiana broni itd. Odtwórczość względem przygód Marcusa bije po oczach, szkoda tylko, że nie udało się zachować choćby zbliżonej jakości wykończenia.

Gry cRPG - Galeria - InVersion - Screeny

Podczas naszej przygody z rzadka natrafiamy na jedną z dwóch rodzajów stref specjalnych, w których gra pokazuje swoje pazurki. Pierwszą z nich są lokacje pozbawione grawitacji - bohaterowie lewitują w powietrzu i ostrzeliwują oponentów przemieszczając się pomiędzy kolejnymi zwałami unoszących się wokół śmieci. Całość przywodzi na myśl znane z Dead Space'a etapy w próżni kosmicznej. Drugim rodzajem stref są punkty, które odwracają kierunek siły ciążenia - w rezultacie biegamy po ścianach lub suficie. Warto dodać, że żołnierze Lutadores wcale nie muszą podlegać tej samej sile co my - często dochodzi więc do sytuacji, gdy wrogowie ostrzeliwują nas ze z goła niespodziewanych kierunków (podobnie jak w Prey). Wielka szkoda, że autorzy korzystali z tego patentu tak oszczędnie - zabawa jest przednia, a standardowe fragmenty gry nie budzą niestety większych emocji.

Jednym z kluczowych elementów każdego shootera jest arsenał. W ręce Davisa dość szybko wpada Gravlink - futurystyczne urządzenie, które za sprawą bliżej nieokreślonej energii daje właścicielowi władzę nad grawitacją. Broń posiada dwa tryby działania: niebieski, który zmniejsza przyciąganie umożliwiając nam podnoszenie przedmiotów lub wrogów i ciskanie nimi jak szmacianymi lalkami, oraz czerwony, który zwielokrotnia ciążenie pozwalając na spowalnianie Lutadores i zrzucanie im na głowy elementów otoczenia. Początkowo obsługa Gravlinka nastręcza pewnych trudności, celownik nie grzeszy precyzyjnością, a obsługa trwa wieki. Przykładowo, by rzucić w kogoś autem, należy najpierw użyć na nim „niebieskiej” mocy, następnie przyciągnąć je do siebie, by wreszcie posłać je w upatrzone miejsce. Ordynarna seria z karabinu jest znacznie szybsza, a daje dokładnie taki sam efekt. Jeśli jednak poświęcimy trochę czasu na naukę, okaże się, że Gravlink to prawdziwe narzędzie mordu - we wprawnych rękach potrafi rozpętać całkiem niezły chaos i zapomnieć o trzymanej w dłoniach spluwie. Tym bardziej, że pukawki nie grzeszą oryginalnością, ot zwyczajne strzelby, karabiny snajperskie i szturmowe (jeden z nich to bezczelna kopia Retro Lancera - posklejany taśmą, zdezelowany sprzęt z ogromnych bagnetem) w dodatku pozbawione mocy i całkowicie niepodatne na odrzut.

 

Gry cRPG - Galeria - InVersion - Screeny

Strona wizualna InVersion budzi mieszane uczucia. Z jednej strony mamy bowiem atrakcyjne i szczegółowe otwarte tereny, z drugiej natomiast obskurne, ciasne korytarze, które brutalnie unaoczniają nam niską rozdzielczość tekstur. Zażenowanie budzą także efekty eksplozji - pojawiające się wokół pomarańczowe chmurki bardziej przypominają rozlaną farbę malarską niż wybuchy z prawdziwego zdarzenia. Na pochwałę zasługuje natomiast zachowanie się płynów w próżni - lewitujące krople krwi czy plamy oleju cieszą oko i wyglądają bardzo naturalnie.

Panowie z Saber Interactive zdecydowali się ulec współczesnej modzie i wcisnąć do swojej gry tryb multiplayer. Jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa, mamy tu do czynienia z banalną, nudną rozgrywką, a serwery świecą pustkami nawet dziś, w kilka dni od premiery. Teoretycznie do naszej dyspozycji oddano 9 rodzajów zabawy w tym m.in. kooperację w kampanii, Survival (wariacje na temat Hordy z GoW), Hourglass (przejecie przez drużynę kontroli nad określonym punktem mapy odwraca ją do góry nogami), Assault (wykonywane na czas cele drużynowe) czy Gravity Slaughter (zwyczajny deathmatch z wykorzystaniem Gravlinka).

Gry cRPG - Galeria - InVersion - Screeny

InVersion to bardzo nierówna gra. Fabuła jest żałośnie słaba, a każdy z elementów rozgrywki można było zrobić lepiej, chociażby pełniej wykorzystując potencjał władzy nad siłą grawitacji. O dziwo podczas zabawy większość tych mankamentów nie przeszkadza nam w takim stopniu, jak można by było tego oczekiwać, a 7-8 h jakie potrzeba na ukończenie tytułu, mija dość szybko i przyjemnie. Gra jest co prawda kompletnie wtórna, ale jeśli nie posiadamy Xboxa 360 i seria Gears of War (poza "jedynką") jest dla nas niedostępna, InVersion pozwoli nam liznąć klimatu przygód Marcusa i przekonać się, o co tak naprawdę chodzi w fenomenie serii studia Epic.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.