Skald. Karmiciel kruków - Łukasz Malinowski - Recenzja

Istnieje wiele książek opowiadających o przygodach wikińskich wojowników. Rzadziej spotyka się takie, które za głównego bohatera obierałyby wędrownego barda, chociaż zapewne i takie można znaleźć na rynku literatury popularnej. Ale gdyby tak połączyć oba archetypy postaci w jedną, wojownika i minstrela, wyszłaby z tego mieszanka iście nietuzinkowa. I taki właśnie jest Ainar, tytułowy Skald z debiutanckiego zbioru opowiadań Łukasza Malinowskiego o podtytule Karmiciel kruków.

Główny bohater przypomina nieco połączenie Wiedźmina z Jaskrem. Wojenne rzemiosło to chleb powszedni Ainara, jednak wcale nie mniej jest on rozkochany w mocnym miodzie i pojedynkach lirycznych. Talent literacki przysparza mu uznanie wśród niewiast, natomiast ogromna wiedza skaldyczna sprawia, że jest on predestynowany do walki z potworami, o których zwykły rolnik wolałby słyszeć jedynie w sagach. Oczywiście zadania podejmuje się dopiero wtedy, gdy otrzyma odpowiednio pękaty mieszek - wszak kimże byłby skald, gdyby jego kochanką nie bywało też srebro?

Opowiadania przenoszą nas w realia X-wiecznej Europy Północnej, a dokładnie na tereny Skandynawii oraz Irlandii. Świat przedstawiony został ujęty w sposób bardzo bogaty, co w zasadzie nie może dziwić, jeśli wziąć pod uwagę, że autor zbioru jest historykiem specjalizującym się w dziejach średniowiecznego państwa Normanów. Podczas lektury Skalda... poznajemy więc wiele specyficznych cech kultury i obyczajów wczesnośredniowiecznych ludów Północy, wielokrotnie zresztą zestawionych ze światem chrześcijańskim, który właśnie w tym momencie zaczął intensywnie napierać na pogańskie do tej pory ludy. Ainar, obieżyświat i znawca ludowego folkloru, znakomicie odnajduje się w takim świecie.

Książka składa się z trzech połączonych ze sobą fabularnie opowiadań. Historie zostały bardzo umiejętnie wkomponowane w tło wczesnośredniowiecznej Skandynawii, zaś opowieści dotykają różnych sfer życia tytułowego Skalda. Bardzo ciekawą konstrukcję zastosowano w Za garść srebrnych monet, gdzie losy Ainara przeplatają się z kazaniami mnicha, który przybliża pogańskim Skandynawom chrześcijańskie grzechy główne. Zabieg ten nie był przypadkowy, bowiem występki, przed którymi przestrzega misjonarz, są potem popełniane przez Ainara i to w sposób iście spektakularny. Jest to bardzo interesujące przedstawienie kwestii postrzegania przez pogan nowej, ekspansywnej religii. Pozostałe dwa opowiadania nie mają już tak wyszukanej konstrukcji, jednakże pod względem fabularnym są co najmniej tak samo dobre. Pieśń trupa odświeża motyw nieboszczyka niepokojącego swoich morderców, natomiast Wielość i Jedność, w którym Ainar bada sprawę zabójstw w benedyktyńskim klasztorze, przywodzi na myśl Imię róży Umberto Eco, choć z elementami fantastycznymi i o wiele bardziej zaskakującym zakończeniem.

Cechą łączącą wszystkie opowiadania jest bez wątpienia barwny, pełen nietuzinkowych metafor i porównań język. Jeśli dodać do tego efektowne sceny walk, nagłe zwroty akcji i retoryczny talent Ainara, którego nie waha się używać w słownych potyczkach ze swoimi przeciwnikami, oraz wspaniale odmalowany świat pogańskich Normanów, otrzymamy znakomitą powieść przygodową, potrafiącą porwać i zapewniającą kilka godzin naprawdę inteligentnej rozrywki.

Niestety, tak chwalony przeze mnie język jest również głównym mankamentem książki. Malinowski wprowadził bowiem do tekstu wiele słów i fraz z języków staroskandynawskiego, staroceltyckiego oraz łacińskiego. Większość z nich została wytłumaczona w przypisach, mniejsza część doczekała się wyjaśnienia w posłowiu. Rzecz w tym, że obce terminy występują niekiedy dosyć gęsto (po kilka na stronę), co zmusza do przerywania lektury i zapoznawania się z przypisami. To z kolei momentami nieprzyjemnie hamuje akcję. Zdaje się, że liczbę wtrąceń można byłoby ograniczyć do terminów określających specyficzne cechy skandynawskiego i celtyckiego świata (takie zwroty, jak "wspaniały przyjaciel", można by raczej pominąć w wersji obcej), bowiem to, co jest dużym walorem w naukowych opracowaniach historii, niekoniecznie dobrze sprawdza się w literaturze popularnej. Im bliżej końca książki, tym częściej tłumaczenia terminów pojawiają się po przecinku, zaraz po obcym wtrąceniu. Brzmi to co najmniej dziwnie, kiedy Skandynaw tłumaczy swojemu krajanowi znaczenie określenia w języku staroskandynawskim... Zresztą w stosowaniu obcych zwrotów autor wykazał się pewną niekonsekwencją: raz je odmieniał, innym razem pozostawiał nieodmienne; raz Ainar nazywał pory roku po polsku, innym razem używał ich staroskandynawskich odpowiedników. Ten aspekt opowiadań z pewnością wymaga większego dopracowania. Najlepiej w formie uporządkowanego alfabetycznie słowniczka z tyłu książki.

W ogólnym rozrachunku Skald. Karmiciel kruków jest debiutem bardzo udanym. Dzieło Malinowskiego dostarcza nie tylko świetnej rozrywki, ale również dobrze nakreśla stosunki społeczne, jakie zachodziły w chrystianizowanych krajach pomiędzy misjonarzami a ludnością pogańską, wzbogacając świat Skandynawów o elementy fantastyczne. Pomimo trudności językowych, przez które trzeba przebrnąć, Skalda... mogę polecić każdemu, kto szuka literatury lekkiej, przyjemnej, ale i wartościowej. I zapamiętajcie: Ainar wielkim poetą był.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.