Pies i klecha. Przeciwko wszystkim. - Łukasz Orbitowski - Fragment #2

Enka cisnął teczkę z materiałami na tylne siedzenie po­loneza.
- Porządna bryka, panie poruczniku - rzekł ksiądz Andrzej Gil. W świetle południa wydał się poruczniko­wi nienaturalnie blady. Był wyższy niż Enka początko­wo ocenił i miał śmieszne chude dłonie dyndające przy udach. Enka pokiwał głową. Wskazał księdzu miejsce obok kierowcy, ale Gil podziwiał kształt maski i kiwał głową.
- Nowa rzecz - odparł Enka.
- Niech pan jeszcze powie, że to rajdowa wersja. -Ksiądz Andrzej Gil po raz pierwszy uśmiechnął się. - Dwieście na godzinę?
- Sto osiemdziesiąt - przyznał porucznik Enka. - No dobra, jedzie ksiądz czy nie jedzie? - Zmrużył oczy. - Woli ksiądz z przodu czy z tyłu?
Ręka porucznika Enki zatoczyła łuk od przedniego siedzenia do bagażnika. Wsiedli jednocześnie.
- Woził pan porucznik już jakichś księży? - zapytał pogodnie Andrzej Gil.
- Koledzy wozili. - Enka zapalił silnik, ruszyli. Led­wo wydostali się z Szerokiej, a wbili się w korek na Boha­terów Stalingradu. Enka klął pod nosem, na Dietla korek stężał, porucznik Enka wycedził coś o torbie, która pękła, nałożył koguta na dach i popruł chodnikiem.
- No, namęczyłem się, żeby go dostać, genialna spra­wa, w pracy i po pracy - powiedział. - Czym ksiądz jeź­dzi?
- Nie mam samochodu.
- Może to i dobrze - mruknął Enka. - Po co ludziom tyle samochodów, no niech ksiądz patrzy, Święto Zmar­łych, więc ci już jadą, wracają, mówię sobie, spokojnie, na własny pogrzeb każdy zdąży, ale nie, hołota musi, po prostu musi dymać na miasto całymi tuzinami, jedna kanalia z drugą byłaby chora, gdyby tego nie zrobiła. My­ślał kiedyś ksiądz, czym Jezus by jeździł, gdyby żył dzi­siaj? Grula twierdzi, że merolem, ale ja myślę, że nie ma racji. Niczym by nie jeździł, tylko siedział w domu, bo wyrzygałby się na widok zidiociałych owieczek w malu­chach, syrenach i zaporożcach. Czy ksiądz...
Andrzej Gil uśmiechał się ironicznie.
- Czy ksiądz... - Enka ściszył głos - no dobra, w takim razie, może mi ksiądz powiedzieć, gdzie i po co właściwie jedziemy?
- Dlaczego pan porucznik myśli, że wiem? - zapytał Andrzej Gil, a Enka rzucił mu groźne spojrzenie. - Niech pan spróbuje sobie wyobrazić, że martwy ksiądz to problem nie tylko dla was. My, panie poruczniku, czyli Kościół, wprawiamy się w zatroskaniu. Wie pan, co to profanacja? Wikarego znaleziono martwego na moście, ale ślady krwi były w kościele, ktoś próbował je zatrzeć. Nie wiadomo, czy nie będzie trzeba kościoła na nowo wyświęcać.
- Może ksiądz na mnie liczyć - rzekł porucznik Enka i machnął ręką, jakby trzymał w niej kropidło.
- Bardzo dziękuję, panie poruczniku - odmruknął Gil. - Wikary nazywał się Spiski, Marcin Spiski, pracował pół roku na parafii i ludzie raczej go lubili, a ktoś mu gardło podciął. Duże, ostre narzędzie. Nikt nic nie widział, ludzie z proboszczem byli na cmentarzu po drugiej stronie wsi. Morderca przeniósł ciało kilkaset metrów aż na mostek nad Gardzianką, ktoś musiał się namęczyć.
- Don Johnson byłby z księdza dumny, ale mnie, prostemu glinie, zdaje się, że cmentarze są przy kościołach - wtrącił Enka.
- W Stachowartach są dwa kościoły. Jeden nowy i stary przy cmentarzu.
- Nowy kościół, no proszę. - Enka cmoknął. - Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Czy te owieczki Boże... - przerwał - Stachowarty... No dobrze, jak już ksiądz tyle wie, to proszę mi powiedzieć, czemu my tam jedziemy.
- Wolałbym, żeby pan porucznik sam przeczytał. - Andrzej Gil kiwnął głową na znak, że chętnie by poprowadził. Porucznik Enka nadął się tylko.
- Wszystko utknęło - wyjaśniał dalej ksiądz doktor. - Naprawdę, niech pan poczyta sobie sam. Ja wiem, że wikarego ludzie lubili, a w okolicy kręciło się trochę podejrzanych osób. Jakiś domokrążca kury pozabijał przy plebanii, to ludzie go przepędzili. Tyle właściwie. Proboszcz mówił, że to musiał być ktoś obcy. Teraz kłócą się o zwłoki, bo chcą je pochować na parafii, rodzina się nie zgadza.
Milczeli przez chwilę.
- Ten wikary, Spiski - mruknął porucznik Enka. - Co z nim?
- Młody człowiek, pół roku pracował.
- Ja tam się na waszych świątkach i kościołach to nie bardzo znam, ale Stachowarty to chyba straszna dziura, nie?
- Dość dziwne miejsce - przyznał Andrzej Gil.
- To co, dwa kościoły w parafii i jeszcze stać ich na wikarego?
- Ludzie są bogaci, a parafia stoi na uboczu, oddalona od innych kościołów. Zawsze mieli wikarego. - Andrzej Gil wydobył dwie teczki. - Organizacja partyjna do niedawna wzorowa, teraz, niestety, coś trzeszczy.
- Strasznie mało ksiądz wie, jak na konsultanta. - Porucznik Enka zerknął na teczki.
Opuścili już Kraków.
- Mam tu trochę drobiazgu. - Gil otworzył pierwszą teczkę. - Kuria udostępniła nam materiały na temat.
- No proszę. Co z proboszczem?
Andrzej Gil zanurzył się w materiałach.
- Nic szczególnego. Radosław Kalanda, po czterdziestce. Seminarium w Krakowie. Najpierw był wikarym, proboszczem został w 1984 roku. Porządny człowiek.
Porucznik Enka parsknął.
- W ogóle, wieś to oaza spokoju. Mądrzy ludzie tam żyją, panie poruczniku, sami się prawie skolektywizowali w latach czterdziestych, pracują na wspólnej ziemi. Mają spółdzielnię produkcyjną. Jak już mówiłem, panie poruczniku, podstawowa komórka partyjna działa wzorowo - uśmiechnął się złośliwie Gil.
- No, dwa kościoły mają.
- To jedna z najstarszych parafii w regionie - Andrzej Gil mówił z pamięci. - Był tam benedyktyński klasztor, ale spłonął jeszcze w średniowieczu. Kupka kamieni została. Ten stary kościółek też cudem uniknął ognia, ale to już było za rozbiorów. Parafia się spaliła cała. Wiem, bo przepadła wtedy masa cennych materiałów. Rozumie pan porucznik, kilkusetletnie księgi parafialne, dokumenty, wszystko poszło z dymem. Kościółek cudem ocalał. Niech pan zobaczy. Jest piękny.
Porucznik Enka zerknął na zdjęcie.
- Faktycznie. I co, cały czas tam cicho?
- Ludzie są spokojni - przyznał Gil. - Niech pan, panie poruczniku, poczyta sobie w naszych papierach. Nikt praktycznie nie wyjeżdża, a jak wyjeżdża to wraca. Rozmawiałem z prawnikiem z gminy, zdaje się reprezentuje interesy poszczególnych mieszkańców, ale nie ma za dużo roboty. Starszy facet. Prowadzi sprawy spadkowe, o grunty i takie tam. Jedyną poważną robotę miał przy tych pożarach.
Porucznik Enka zerknął pytająco.
- Naprawdę nic pan nie czytał?
- Wyrwali mnie z łóżka - powiedział.
- Myślałem, że pan wie. Ludzie są spokojni - przypomniał Andrzej Gil - ale lubią poszaleć przy stypach. Raz spaliła się remiza, raz stodoła, raz dom.
- Trupy?
- Dwie wdowy. I raz młoda dziewczyna. Naprawdę wielkie pożary. Wiem, bo zapytałem o to tego adwokata i mówił chyba z dziesięć minut. Wyglądał na szczerze zatroskanego. Rozumie pan porucznik, mała, spokojna wieś. Pożar to wydarzenie.
- Dlaczego? Z tego, co ksiądz mówi, w kółko tam coś się pali - odpowiedział natychmiast Enka, myśląc jak wygląda zatroskany prawnik, ale Gil nie mógł doszukać się złośliwości w jego słowach. I szczerze się roześmiał. - Ja tak księdzu od serca powiem, co myślę - ciągnął Enka. - Jeśli tam jest wszystko w porządku, to ja jestem Wyszyński, a ksiądz Albin Siwak.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.