Na tropie jednorożca - Mike Resnick - Fragment #1

– Coś tam się poruszyło, w mroku.
– Przywidziało ci się – zbył go Mürgenstürm.
– Ty mi się przywidziałeś! – syknął Mallory. – Tam coś się poruszyło. Coś czarnego.
– A, to tylko one! Teraz też już je widzę.
– One? – zapytał Mallory. – Ja widziałem tylko jednego.
– Stoją tam cztery – wyjaśnił Mürgenstürm. – Masz przy sobie jakieś żetony z metra?
– Żetony z metra? – powtórzył Mallory.
Mürgenstürm skinął głową.
– Monety też mogą być od biedy, ale żetony byłyby najlepsze.
Mallory przeszukał wszystkie kieszenie, znajdując tylko dwa żetony.
– Rzuć je tam – Mürgenstürm wskazał miejsce, w którym detektyw zauważył chwilę temu jakieś poruszenie.
– Dlaczego?
– No rzucaj.
Mallory wzruszył ramionami i cisnął oba przedmioty prosto w ciemność. Chwilę później usłyszał kilka odgłosów przypominających węszenie i dwa głośne chrupnięcia.
– Co teraz? – zapytał po chwili ciszy.
– Z czym?
– Czekam na jakieś wyjaśnienia.
– Nadal ich nie widzisz? – zdziwił się Mürgenstürm. Mallory wbił wzrok w ciemność, ale po chwili pokręcił głową.
– Za cholerę nic nie widzę.
– Przechyl głowę w prawo – poradził mu elf.
– Po co?
– W taki sposób – zielony ludzik zademonstrował ruch. – Może to ci coś da.
– Nie sądzę, żeby od czegoś takiego zrobiło się tutaj jaśniej.
– Ale spróbować możesz.
Mallory wzruszył ramionami, przechylił głowę – i nagle dostrzegł w mroku cztery ogromne, zwaliste sylwetki jakichś stworzeń, ich owłosione łapska zwisały niemal do samej ziemi. Wielkoludy, oparte o jasne płytki ścian, spoglądały na niego nieruchomymi, czerwonymi ślepiami.
– Widzisz? – odezwał się Mürgenstürm, obserwując jego reakcję. – Nic trudnego.
– Czym, u licha, są te stwory? – zapytał Mallory, marząc już po raz drugi tego wieczora o tym, by mieć przy sobie pistolet.
– To tylko gnomy z metra – wyjaśnił Mürgenstürm.
– Nie przejmuj się, nie sprawią nam problemów.
– One już sprawiają mi problemy – odparł Mallory.
– Rzadko mają okazję zobaczyć człowieka tutaj, na dole – wyjaśnił elf. – Z drugiej jednak strony i ja rzadko je tutaj widuję. Spędzają większość czasu, żerując na Times Square czy Union Station, albo jeszcze dalej, na peronach Ósmej Alei w Village.
– Domyślam się, że trzymają się tych miejsc nie bez powodu.
Mürgenstürm skinął głową.
– Żywią się żetonami z metra, więc nic dziwnego, że żerują w miejscach, w których ich przysmaki występują najobficiej. Te cztery pewnie wałęsają się z nudów po slumsach.
– Jakie stworzenia mogą się wyżywić żetonami z metalu? – zapytał Mallory, nie przestając się gapić na gnomy.
– Takie stworzenia – odparł Mürgenstürm. – Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego zarząd nowojorskiego metra każe bić co roku miliony nowych żetonów? Przecież nie sposób ich tak szybko zniszczyć, a nie zapłacisz nimi nigdzie indziej. Jak się temu bliżej przyjrzeć, w obrocie powinny znajdować się teraz miliardy żetonów, ale przy bliższym sprawdzeniu nie ma ich wcale tak wiele. Z twojego punktu widzenia gnomy z metra mogą wydawać się prawdziwymi ekologami. Dzięki nim Manhattan nie został pokryty grubą warstwą żetonów, co więcej, dzięki nim powstały setki nowych miejsc pracy. Ktoś przecież musi wytwarzać te nowe żetony.
– A co one robią, kiedy nie jedzą? – zapytał Mallory.
– Są zupełnie nieszkodliwe, jeśli o to pytasz – odparł elf.
– O to właśnie pytałem.
– Prawdę powiedziawszy, żerują od piętnastu do dwudziestu godzin na dobę – ciągnął Mürgenstürm.
– Trzeba cholernie wielkiej ilości żetonów żeby nasycić takiego pasibrzucha. – Nagle ściszył konfidencjonalnie głos. – Słyszałem, że wiele z nich wyemigrowało do Connecticut, kiedy zaczęto tam
produkować podobne żetony do autobusów, ale chyba nie były aż tak pożywne, bo większość gnomów
wróciła po jakimś czasie.
– A co by zrobiły, gdybym im nie dał tych żetonów? – zapytał Mallory, obrzucając stwory uważnym spojrzeniem.
– To zależy. Powiadają, że one potrafią wyczuć żeton z dwustu metrów. Gdybyś nie miał przy sobie ani jednego, pewnie nie zwróciłyby na nas uwagi.
– Ale miałem kilka. Co by się stało, gdybym ich nie rzucił?
– Naprawdę nie mam pojęcia – przyznał Mürgenstürm.
– Ale możemy o to zapytać.
Ruszył w stronę gnomów, ale Mallory powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– To nie jest aż tak ważne – powiedział.
– Jesteś tego pewien? – zapytał Mürgenstürm.
– Zapytamy o to następnym razem.
– Może to i lepiej. Bo dzisiaj mamy strasznie napięty harmonogram.
– Ja na twoim miejscu zastanowiłbym się nad złożeniem skargi w zarządzie metra. Już długo tutaj stoimy, a nawet śladu pociągu nie widziałem.
Mürgenstürm wychylił się poza krawędź peronu.
– Pojęcia nie mam, co mogło zatrzymać nasz skład. Powinien być tutaj już ze dwie, jak nie trzy
minuty temu.
– Mogę ci go tutaj sprowadzić, i to w tej chwili – zaofiarował się Mallory.
– Ty? – zdziwił się elf. – Niby jak?
– Ty potrafisz zatrzymywać czas – powiedział detektyw – a ja umiem go przyspieszać. – Wyjął z kieszeni
papierosa i zapalił. Ledwie zdążył się zaciągnąć i wydmuchnąć dym, w oddali rozległ się gwizd pociągu, a po chwili rząd wagoników zatrzymał się na peronie.
– Zawsze działa – podsumował Mallory, rzucając papierosa na podłogę i przydeptując go obcasem.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.