Starship: Bunt - Mike Resnick - Fragment #2

Wyszli z windy wprost do mesy oficerskiej. Przy stolikach siedziało dwóch ludzi i Molarianin, każdy osobno. Obaj komandorzy znaleźli stolik w zacisznym kącie sali, zajęli przy nim miejsca i złożyli zamówienie przez interkom umieszczony na blacie.
– Nadal pijesz kawę? – zauważył Forrice.
– A ty wciąż wolisz krew Anglików?
– Słucham?
– Zapomnij – mruknął Cole. – Jak tu karmią?
– Jak dla mnie, nieźle. Ale czy tobie będzie smakowało, nie wiem.
– Dobra, przejdźmy do interesów. Czy „Teddy R.” brał udział w jakiejś akcji?
– Brał, ale siedemnaście, a może nawet i osiemnaście lat temu – odpowiedział Forrice. – Widziałeś go przecież. Gdyby ten statek miał kolana i został zaatakowany, pewnie padłby na nie natychmiast, żeby błagać o łaskę.
– Poważnie pytam, czy on MOŻE się bronić, jeśli przyjdzie co do czego?
– Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiemy.
– A co powiesz na temat załogi?
– Wszyscy są tacy jak my.
– Jak my? – zdziwił się Cole.
– Większość z nich ma za sobą... przeżycia – Forrice zniżył głos. – Są tak zniechęceni i znudzeni służbą, że przynajmniej jedna trzecia z nich jedzie cały czas na prochach. A ponieważ to władze są odpowiedzialne za ich osądzenie i zesłanie na „Teddy’ego R.”, więc nie zdziwi cię chyba, że żaden autorytet nie cieszy się wśród nich wielkim poważaniem.
– Widzę, że sporo narkotyków przechodzi przez to pudło. Skąd oni je biorą?
– Podejrzewam, że wiele z nich zostało przemyconych na pokład w ciągu ostatnich dwóch lat – odparł Forrice. – Poza tym, jak pamiętasz, na niemal każdej jednostce ludzie stają na głowie, żeby wyjść z izby chorych. A na „Teddym R.” ludzie potrafi ą zabić, żeby się do niej dostać.
– Zatem patrolujemy sektor, którego nikt nie chce, z załogą, której nikt nie chce, na pokładzie okrętu, którego nikt nie powinien chcieć – podsumował Cole. – Chyba mamy do czynienia z czysto matematyczną niemożliwością.
– Optymista – powiedział Molarianin.
– Niech mnie cholera, jeśli za tobą nie tęskniłem, Cztery Oczy! – zawołał Cole. – Molarianie są chyba najbrzydszymi stworzeniami, jakie wyszły spod dłuta Pana Boga, ale to jedyna rasa, która myśli podobnie jak my.
– Bóg stworzył nas dopiero wtedy, gdy pojął ogrom błędów, jakie popełnił przy kreowaniu gatunku ludzkiego.
– Jakie rasy błąkają się jeszcze po pokładzie „Teddy’ego R.”? Kapitan wspomniał mi o Polonoi.
– Tak, mamy tutaj całkiem sporo Polonoi, do tego kilku Mollutei, paru Bedalian, a nawet jednego Tolobitę.
– Tolobitę? – powtórzył Cole. – A cóż to takiego, ten Tolobita? Nigdy nie słyszałem o takiej rasie.
– Jeszcze pięćdziesiąt lat temu nie mieliśmy pojęcia, że oni istnieją. Poczekaj, aż go zobaczysz. Ta rasa żyje w symbiozie z pewnymi małymi, raczej niezbyt inteligentnymi stworzonkami.
– Widywałem już wcześniej symbiontów – odparł niezrażony tym wywodem Cole.
– Ale na pewno nie takich – zapewnił go Forrice. – Byłbym zapomniał o Bdxeni, ale wiesz, praktycznie go nie widujemy.
– Dzisiaj chyba na każdym cholernym okręcie Republiki możesz natknąć się na Bdxeni. Nigdy nie śpią, więc stanowią idealny materiał na pilotów. Domyślam się, że nasz Bdxeni zajmuje to właśnie stanowisko?
– Tak – odparł Forrice. – Podpięli go do komputera nawigacyjnego. I to w dokładnym tego słowa znaczeniu. Kable wychodzące z jego głowy zostały podłączone do komputera albo i na odwrót. Nie wiem, czy maszyna odczytuje jego myśli, czy raczej on kieruje komputerami, ale „Teddy R.” leci tam, gdzie Bdxeni zapragnie, więc zgaduję, że ten układ całkiem sprawnie działa.
– Opowiedz mi coś o kapitanie – poprosił Cole. – Jaki on jest?
– Góra Fuji? – zapytał Molarianin. – Bardzo kompetentny i nieskazitelnie porządny. No i całkowicie nieszczęśliwy.
– Nieszczęśliwy?
– Gdyby ktoś zapytał o moją opinię, to krańcowa faza nieuleczalnej depresji.
– Ale dlaczego? – zdziwił się Cole. – Przecież wciąż dowodzi własnym okrętem.
– Stracił na tej wojnie córkę i trzech synów. A najmłodsze z jego dzieci zaciągnęło się w zeszłym miesiącu.
– Powiedział mi, że zabił całą bandę oficerów. Wiesz coś na ten temat?
– Znam tylko pogłoski. A z własnego doświadczenia wiem, że całkiem sporo oficerów zasługuje na zabicie. Z wyjątkiem tu obecnych, rzecz jasna. Dlaczego się śmiejesz?
– Wiem, że potraficie myśleć, jak ludzie – wyjaśnił Cole. – Ale nie mogę wyjść z podziwu, jak szybko przyswoiliście sobie wzorce naszej mowy.
– A czego po nas oczekiwałeś? Terrański jest językiem urzędowym Republiki. Jeśli mieliśmy służyć razem z wami, musieliśmy poznać wasz język.
– Wszyscy się go uczą albo przynajmniej korzystają z T -torów do tłumaczeń. Ale tylko wy, Molarianie, opanowaliście go do perfekcji.
– Jesteśmy rozumniejsi od pozostałych, jak sądzę – powiedział Forrice.
Blat stołu rozsunął się na boki, odsłaniając zamówione drinki. Cole uniósł swój i wyciągnął rękę w stronę przyjaciela.
– Za długą, nudną i wyłącznie pokojową służbę na tej krypie.
Niestety, był tylko oficerem, nie jasnowidzem.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.