Skocz do zawartości

Wybrana - prolog (wersja beta)


Zuo

Rekomendowane odpowiedzi

„Co sprawia, że człowiek zaczyna nienawidzić sam siebie? Może tchórzostwo. Albo nieodłączny strach przed popełnianiem błędów, przed robieniem nie tego, czego inni oczekują."

Paulo Coelho

Zapaliła papierosa; płomień przez moment majaczył w świetle poranka o zapachu świeżo parzonej kawy, jak zawsze bez mleka oraz cukru. Wczorajsza gazeta leżała na sąsiednim krześle, a sztuczne kwiaty w wazonie nadawały się do wyrzucenia. Przestronny salon, o białych jak kreda ścianach, z kilkoma lichymi obrazami przedstawiającymi… jakieś bohomazy, nazwane przez bandę idiotów, co zwykła podkreślać właścicielka, arcydziełami. Sofa ze skórzanymi obiciami w kolorze kremowym, pasujące do tego wygodne dwa fotele, telewizor plazmowy zawieszony niedbale nad kominkiem, w którym próżno było szukać chociażby małej iskierki ognia. Oto była jej twierdza, zniszczona przez XXI wiek. Droga warownia, droga jak jasna cholera.

Nawet takie gówno się ceni.

Dłoń o smukłych palcach sięgnęła w kierunku popielniczki; jasna skóra, na której widać byłoby gołym okiem niejeden siniak, pasowała do nijakiego wnętrza. W końcu złapała ją w dwa palce, a pomalowane na biało paznokcie przejechały po szkle. Papieros wylądował w małych, wąskich ustach, muśniętych bezbarwną pomadką, mającą na celu nie tyle je upiększyć, co ochronić przed zimnem. Owalna twarz okalana krótkimi włosami koloru pszenicy współgrały z dużymi, mahoniowymi oczami z ciemnoniebieskimi kolorami tęczówek. Prosty nos, łagodne rysy twarzy, sprawiające, że młoda kobieta wyglądała nader bezpłciowo – oto był jej wizerunek. Średniego wzrostu… nie, nawet niska, o szerokich biodrach zaakcentowanych markowymi czarnymi jeansami, spadającymi jej ciągle z tyłka, bowiem nie nosiła paska, buty sięgające jej do połowy łydki na wysokim obcasie, wyszczuplały jej nieco zbyt grube łydki. W dodatku miała czym oddychać.

Matka Natura przy jej tworzeniu na pewno miała niezły ubaw.

- Cholera. Spóźnię się do roboty. – mruknęła pod nosem, szorstkim głosem, nie pasującym do dwudziestopięcioletniej kobiety. Dopiła kawę, zgasiła papierosa, palonego i tak z nudów, po czym wstała od stołu.

Jeszcze tylko sprawdzenie, czy wszystko wyłączone, ubranie się w długi zimowy płaszcz, czapkę, szalik, by w końcu wyjść z mieszkania, zamykając starannie drzwi. Nie po to rodzice zafundowali jej takie lokum, żeby teraz złodzieja do środka zapraszała. W końcu schowała dłonie do kieszeni, po czym skierowała się do windy. W przeciwieństwie do wielu ludzi, uwielbiała nimi jeździć.

Tak, czas przeszły. Przyzwyczaiła się, jak to zwykle bywało. To, co kiedyś stanowiło dla niej przednią rozrywkę, teraz nic nie znaczyło. Wszystkie cele spełnione, pozostała jedynie szara egzystencja. Czasami zastanawiała się, co zrobić ze swoim życiem. Czy teraz ma tyrać jak głupia? W końcu tego pragnęła… pójść na wymarzone studia, skończyć je z wyróżnieniem, dostać dobrze płatną pracę…

Wszystko prysło jak bańka mydlana. Okazało się, że nikt na nią nie czeka z otwartymi ramionami. Nigdzie jej nie chcą. Za młoda, bez doświadczenia, zbyt słaba psychicznie. Ciągle słyszała słowo „nie". Aż w końcu poddała się. Ułagodzona przez rodziców, zdana na ich łaskę, podlizująca się szefowi, byleby tylko jej nie wylał, dająca się macać… początkowo chciało jej się wymiotować, ale teraz… czy to robiło jakąś różnicę? Nikt jej nie pomoże. Taki jest ten świat.

Zajebiście brutalny.

- Może zostać dziwką? W końcu tylu chętnych jest na to cielsko… - mruknęła pod nosem, gdy drzwiczki otworzyły się. Przybrała na usta uśmiech, skinęła głową sąsiadom, rozmawiającym w najlepsze o córce lekarza, która nie była za często widziana w kościele.

Z jej ust wydobyło się westchnienie; baby nie zwróciły na nią najmniejszej uwagi, toteż przeszła obok nich obojętnie, wysiadając na drugim piętrze. Nie znosiła ich ględzenia. Oczywiście, nie miała ochoty nawet zwracać im uwagi. Czas buntu dawno minął, czy jej się to podobało, czy też nie. Teraz jest dorosłą kobietą, która musi sobie jakoś radzić. A czy nie najprostszą drogą jest unikanie kłopotów?

Idealna taktyka. Dla tchórza.

A ona nim była.

Leniwym krokiem zeszła po schodach, dotykając ścianę. Zimna, bezduszna… nic nowego. Poprawiła niedbale dłonią swoje włosy, będące i tak w lekkim nieładzie, po czym wyszła z budynku. Przywitała ją w całej swojej okazałości zima. Nienawidziła tej pory. Taka bezpłciowa!

- Pieprzyć to. Gdzie mój samochód? – zapytała siebie w duchu, rozglądając się dookoła. Wszystkie auta na parkingu zasypane były śniegiem, a niektórzy zaczęli poszukiwania swojej własności, odgarniając biały puch.

Selena nie należała do zbyt aktywnych osób, toteż wzruszyła ramionami. Miała pieniądze w portfelu, a niedaleko był przystanek komunikacji miejskiej. Przejdzie się, ot dla zdrowia, jak to powiadali. Zaciskając usta, opatulając się szczelniej płaszczem, ruszyła dziarskim krokiem do swojego celu; nie była sama – dzieci, matki, ojcowie – wszyscy ci czekali na najwspanialszy na świecie rozklekotany autobus. Jedni przeklinali, drudzy opierali się o drzewa, trzeci słuchali mp3. Nic nowego, ta sama idylla. Każdego poranka.

- Do kurwy nędzy, ile mam czekać? Do pracy się spóźnię! – warknął starszy jegomość z długim wąsem. Splunął pod nogi, podrapał się po nosie, po czym zaklął jeszcze raz siarczyście pod nosem.

„I tak będziesz czekał, śmieciu", przeszło jej przez myśl niczym błyskawica. Nie odezwała się jednak. Nie miała ani odwagi, ani chęci. Cały zapał uciekł rok temu, wraz ze zderzeniem się z szarą rzeczywistością. Wyjęła z torebki komórkę. Spóźni się, ewidentnie. O ósmej zaczyna swój maraton, czyli za dwadzieścia minut. Szybkie myślenie… może zadzwonić do szefa? A może po taxi? Wystukała numer.

- „Prosimy doładować konto" – powiedziała milusia pani w słuchawce; no tak, nie ma to jak stare przyzwyczajenia. Ciągły brak funduszy na koncie tylko dlatego, że nie widziała sensu w ciągłym dzwonieniu do innych. Gówno, nie dodzwoni się.

Już miała pójść w cholerę, gdy na przystanku zjawił się współczesny książę na białym koniu; czterdziestoletni, dobrze trzymający się mężczyzna za kółkiem nowiuśkiego auta, będącego wyznacznikiem zasobności jego portfela, albo kieski jego starych. Krótkie czarne włosy, pewnie farbowane, śniada cera, bystre oczęta, prosty nos, ogolony, pachnący. Nic tylko przelecieć go dla kariery.

Jej szef.

- Selena! No proszę, co za zbieg okoliczności! Wsiadaj, podrzucę cię. – rzucił energicznym tonem, wychylając łeb z samochodu; kobieta posłała mu wdzięczny uśmiech, chociaż w jej umyśle rodziły się pomysły, jak poderżnąć mu gardło. Ot, taka ironia losu.

Wsiadła czym prędzej, swój tyłek rozgnieżdżając w najlepsze na wygodnym siedzisku; mężczyzna ruszył z piskiem opon, zanim zdołała zapiąć pasy bezpieczeństwa. Łypnęła na niego kątem oka; napotkała jego wzrok, co wywołało u niego ten pewny siebie, ironiczny uśmieszek. „Pewnie myśli, że może mieć każdą dupę w tej dzielnicy", przeszło jej przez łeb. W sumie nie myliłaby się zbytnio.

- Dziękuję, szefie. Uratował mi szef życie. – powiedziała machinalnie, bez przekonania w głosie. Psiakrew, mogła się jednak bardziej postarać. Nic by się chyba jej nie stało.

- Zima zaskakuje, co? – zaśmiał się pod nosem, zatrzymując się na czerwonym świetle tylko po to, by móc swoją dłoń położyć na jej kolanie. A ona, jako przykładna pracownica, nawet nie zareagowała.

- Nieco. Dość wcześnie w tym roku przyszła. Ale tym razem się nie spóźnię. – mruknęła, wpatrując się za okno na przechodniów; pewnie myślą, że sobie go przydybała. Różnica wieku była widoczna – piętnaście lat, powinien się wstydzić.

- O tak. Gdybyś się spóźniła, musiałbym wystosować karę, moja droga. A tego chyba oboje nie chcemy? – jak to zwykle bywało, przedłużył ostatnie słowo, by pewnie nadać mu brzmienia kokieteryjnego. Selenie jednak nawet sutki nie stanęły, nie poczuła też kisielu w majtach. Nie ruszyło ją to za cholerę.

Uśmiechnęła się z politowaniem.

- Oczywiście, szefie. – powiedziała znudzonym tonem; miała go dosyć. Dusiła się w tym samochodzie, wdychała zapach drogiej wody kolońskiej, pragnęła wyjść na orzeźwiające, zimne powietrze.

Uspokoiła się. Te niecierpliwe myśli musiały zostać natychmiast ukrócone. To nie świat bajek, gdzie mogła stać się księżniczką, czy wielką wojowniczką. Zawsze lubiła fantastyczne historie o odważnych niewiastach, dorównujących mężczyznom. Potrafiącym przeciwstawić się wszystkiemu w imię ideałów, miłości, z własnych, często egoistycznych pobudek. Dlaczego jej przyszło żyć w tym kraju, w tym wieku?

- Grosik za twoje myśli, Seleno. – męski głos przerwał jej rozmyślania. Księżniczką pękła jak bańka mydlana. Cóż, zdarzało się.

- Po prostu… paskudna pogoda. Aż chce się spać. – rzekła jakby z oddali.

Nie zauważył subtelnej różnicy w jej głosie.

W końcu dojechali.

--------------

Był późny wieczór; niestety, miała zaległości z ostatniego tygodnia, toteż czekała ją perspektywa spędzenia połowy nocy w biurze, by nadrobić wszystko. Zaklęła w myślach, zagryzła wargę, po czym zaczęła wertować papiery. Kubek z kawą był już zimny, po lewej stronie walał się ugryziony pączek, a na ziemi tony papierzysk czekających na podpisanie.

- Pieprzony rupieć. – warknęła pod nosem, próbując uruchomić ponownie komputer; niestety, ani myślał powrócić do świata żywych, toteż kopnęła go.

Cudów nie było.

Spojrzała tęsknie przez okno; światło latarni sprawiło, że zwykła uliczka nabrała specjalnego klimatu, a płatki śniegu wolno opadały na chodniki. U niej paliło się światło, jednak prócz niej nikogo nie było. Nawet szef wrócił do domu, pewnie po to, żeby zabawić się z jakąś dziwką. Uśmiechnęła się pod nosem. Teraz mogła przynajmniej być sobą… chociaż raz, w tym momencie, powrócić do swojej prawdziwej osobowości, z wolna traconej z każdym monotonnym dniem.

Pomasowała nogi; miała ochotę wrócić do swojego mieszkania, jednak musiała skończyć swoją działkę. Podrapała się po głowie, wypiła łyk zimnej, niedobrej i taniej kawy, w końcu chwyciła za pióro, by zająć się podpisywaniem formularzy.

Stuk, stuk.

Uniosła głowę, gdy przez próg przeszedł jej szef; ubrany w znoszone jeansy, sportowe buty, wełniany sweter oraz z przerzuconą przez prawe ramię drogą kurtką Nike. Czapka oraz szalik powędrowały na biurko, sam zaś uśmiechał się jak głupi do sera, odsłaniając rząd bialuśkich zębów, mogących być idealną reklamą jakiejś cudownej pasty do zębów. Błyszczące oczy, zaróżowione policzki – wyglądał nader żywo, ale na Selenie nie zrobił wrażenia. Skinęła mu tylko głową.

- Widzę, że z ciebie pracoholiczka, moja droga. – rzucił lekkim tonem, podchodząc bliżej; kobieta nie zwróciła na niego uwagi, interesując się teraz tym, co miała do zrobienia.

Musiała jednak unieść głowę, gdy poczuła jego dłoń na ramieniu; dziwne napięcie pojawiło się w okolicach brzucha, a jej blada cera nagle nabrała kolorów. Puste spojrzenie ciemnoniebieskich oczu wbiła w twarzy mężczyzny, próbując odgadnąć o co mu może chodzić; tysiące myśli przewijały się przez głowy, milion obrazów widzianych w szklanym ekranie telewizora, pierwotny strach paraliżujący jej ciało…

- Podobasz mi się. – stwierdził po jakimś czasie, przechylając głowę; złapał ją kciukiem za podbródek, unosząc go ku górze.

Wszystko miało potoczyć się, jak w filmie. Całując ją, rozbierając na tyle, by dobrać się do miejsca między jej nogami, wpychając swoją męskość. W sumie nie byłoby to złe. Miałaby zapewnioną robotę, a to w końcu tylko zwykły numerek, bez zbędnych uczuć. Zrobi co swoje, odejdzie… przecież to nie mogło być takie złe. W innych krajach kobiety miały gorzej, znacznie gorzej. Tutaj wszystko odbywa się kulturalnie, z klasą… w aromacie drogiej wody toaletowej. Z zadbanym mężczyzną…

Nie, to nadal był pieprzony gwałt. Tyle, że nie śmierdziało jak w szambie.

Dziwny, znajomy głos w jej głowie sprawiający, że krew w żyłach szybciej zaczęła krążyć; nagła moc, nagły sprzeciw, nagłe łzy w oczach, gniew, nienawiść, frustracja życiem, jakie miała teraz pędzić. Nie, nie chciała być zwykłą dziwką. Odepchnęła go z całą mocą, lecz na nic to się nie zdało; nadal nacierał, podniecony do granic wytrzymałości, pragnący zaspokoić swoją potrzebę za wszelką cenę.

Batalia o ideały.

Upadł na ziemię; z jego głowy sączyła się krew, a on sam nie ruszał się; dorosła kobieta, o rozszerzonych oczach, rozchylonych rozkosznie ustach, próbujących złapać życiodajne powietrze, oczyszczające jej ciało, ale nie umysł… nagle klatka została zniszczona, na amen.

A pod jej stopami leżał trup.

Trzymany w dłoniach nóż do papieru upadł z łoskotem na ziemię; zakrwawiony, noszący na sobie znamiona grzechu, nasączony jej wewnętrzną siłą, nagłą chęcią życia oraz duszą tego mężczyzny. Zaczęła drżeć, z wolna zdając sobie sprawę z tego, co uczyniła. Ona, ofiara… ona, która tylko się broniła… stała się kimś gorszym…

Mordercą.

Z krzykiem wybiegła z budynku.

[Wersja beta, ponieważ końcówka, zwłaszcza scena zabicia została lepiej opisana, bardziej szczegółowo]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem pierwszym ochotnikiem do surowej krytyki twoich tekstów.

Po pierwsze: dość dużo niespójności.

czterdziestoletni, dobrze trzymający się mężczyzna za kółkiem nowiuśkiego auta, będącego wyznacznikiem zasobności jego portfela, albo kieski jego starych

Gdyby był dwudziestoletni, albo trzydziestoletni, to w porządku, ale stary czterdziestoletni dziad nie jest już chyba na garnuszku rodziców. To nie Włochy. ;)

Po drugie: szarpana narracja.

Przez kilkanaście linijek prowadzisz bardzo rytmiczną narrację, żeby później wrzucić kilka chaotycznych przemyśleń. Musisz bardziej wyważyć rytm opowieści.

Po trzecie: ogólnie nie oślepłem.

Czyli nie jest źle. Czytaj i pisz dalej. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...