Skocz do zawartości

Żałość


Zuo

Rekomendowane odpowiedzi

Żałość - Prolog (Bleach Fanfiction)

Zniszczone ulice kiedyś wspaniałego miasta o nazwie Nowy Jork, a obecnie ruiny w której żyło nader dużo ludzi oraz mutantów, a w kanałach również Ghuli, było chwilowym postojem, miejscem, gdzie miała do wykonania swoje zadanie. W tym świecie każdy musiał jakoś dawać sobie radę, ale ona, Zabójca z Reno, była wprost stworzona do brutalnego świata, stworzonego przez kilka bomb nuklearnych, zdetonowanych jeszcze w XXI wieku.

Zapaliła papierosa, a z jej ust wydobył się dym; był to produkt rzadki, sprzedawany w wysoko rozwiniętych technologicznie miastach, przypominających jedną wielką klatkę. To właśnie w takim miejscu narodziła się ona, a przynajmniej to jej wmawiano. W kartotekach jednak nie potrafiła znaleźć nic na swój temat – ot, pusta strona wyrwana z jakiegoś dziennika. Nr czterdziesty siódmy, urodzona dwadzieścia pięć lat temu, rodzice nieznani. Niektórzy mieli gorzej.

Ale inni gówno ją obchodzili.

- Widzę, że już wstałaś. Nie lubisz marnować czasu, co? – usłyszała męski głos, jednak nawet nie zareagowała; siedząc przy dziurze w jednym z pokojów w przydrożnej gospodzie, czy jak to nazywali, gapiła się na ulicę, po której biegały dzieci.

Skrzywiła się; nawet z tej odległości mogła dostrzec, że są naćpane. W sumie nic jej to nie obchodziło; może ktoś się nad nimi zlituje, albo zostaną zabite, złapane przez handlarzy niewolników w celu sprzedania? Ile osób zgwałci małe dziewczynki? Ilu wykorzysta chłopców do morderczej roboty? Kobieta o krótkich, jasnych włosach uśmiechnęła się lekko, delikatnie, bowiem tylko kącikami ust.

Wielu.

Mężczyzna podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu, naciskając, by chociaż na niego spojrzała; z westchnieniem odwróciła głowę w jego kierunku, przyglądając się jego twarzy. Znali się od początku, razem dorastali, razem zabijali, nie raz podróżowali razem, chociaż ona wolała unikać go, jeśli było to możliwe. Patrząc na niego nie czuła nic. Był jej rywalem, który w każdej chwili mógł ją zabić.

Był średniego wzrostu, szczupły, z ogorzałą od nadmiernego przebywania na słońcu twarzą. Pewnie również trochę napromieniowany, jak każdy, chociaż i tak wszyscy Zabójcy z Reno byli lekko modyfikowani za pomocą wszczepów. Ona nie była w tej kwestii wyjątkiem. Krótkie czarne włosy, para dużych, brązowych oczu, kilkudniowy zarost na twarzy z kozią bródką, usta pełne, szczęka mocno zarysowana – był przystojny.

- Jak zwykle żyjesz w swoim świecie. Powiesz mi w końcu co to za zadanie? – spytał się miłym dla ucha głosem, ale ona wydęła jedynie wargi; nie raz używał na niej swoich sztuczek uwodzenia, ale póki co była na nie odporna.

- Nie. – odpowiedziała ostrym tonem, nie dodając nic więcej; odwróciła więc spojrzenie swoich dużych, ciemnoniebieskich oczu, patrząc na obskurną latrynę, stojącą tuż obok jakiś grządek ze zmutowaną kapustą, czy jak to się tam nazywało.

Miała owalną twarz okalaną krótkimi włosami koloru pszenicy, mlecznobiałą cerę, o którą dbała, bo była jej atutem w tych czasach; duże ślepia z długimi rzęsami, nos mały, zadziorny, usta niewielkie oraz wąskie, wygięte w kreskę, bez żadnego makijażu. W uszach żadnych kolczyków, na palcach również brak biżuterii; na szyi miała jedynie obrożę z ćwiekami, znalezisko ze Złomowa. Ubrana w czarną bluzkę, skórzaną, drogą kurtkę, za którą nie raz ją atakowano na ulicach, z lateksowymi spodniami opinającymi jej długie nogi; była szczupła na pierwszy rzut oka, ale było to kłamstwo – umięśniona wszędzie, bez zbędnego tłuszczu, poruszała się cicho, jak kot.

Facet westchnął, po czym wzruszył ramionami; przy pasie prócz noża miał zwykłe pukawki, natomiast kobieta przy sobie miała karabin snajperski, kilka znalezionych pistoletów oraz automat. Tej zawsze się powodziło; ile razy chciano ją zabić? Słyszał w Gildii, iż należała do samej czołówki, toteż zawsze głodny był opowieści o jej zadaniach; sam chciał wspiąć się wyżej w hierarchii, acz co miał zrobić, skoro brakowało mu umiejętności?

Zabić ją jak tchórz.

- Nadchodzi. – mruknęła pod nosem, głową wskazując widoki z dziury; spojrzał na nią dziwnie, jak to miał w zwyczaju, po czym powiódł za nią wzrokiem.

Pustka.

Czasami miał ją za szaloną; ale czy czasami nie miała więcej modyfikacji od niego? Czy od zawsze nie potrafiła widzieć więcej, niźli inni? Szeptano za jej plecami o jej nadnaturalnych umiejętnościach przed Zmianą, o szybkości, o charakterze idealnym dla zabójcy, analitycznym umyśle?

Ona zaś widziała go doskonale; ogromna bestia, skąpana w niewinnej bieli, niszcząca wszystko na swojej drodze, karmiąca się duchami, którzy inni nie widzieli. Zazwyczaj nie atakował on śmiertelników, chociaż… widziała raz niewiastę, która uciekała przed tym stworem, a należała do tego świata. Została przezeń zabita, a jej duch zjedzony. Nie był to jednak makabryczny widok. Ot, ciekawy jak dla niej.

To, co ją najbardziej intrygowało była maska oraz dziura; niektóre z tych stworzeń były małe, a niektóre ogromne. I w przeciwieństwie do tego, co mogło się wydawać, te mniejsze, przypominające ludzi były o wiele potężniejsze, niszczące wszystko i wszystkich na swojej drodze w szale.

Duch małego chłopaka biegł ulicą, próbując schronić się w opuszczonym magazynie, tuż obok miejsca, gdzie siedziała ona sama; jedna z macek dziwnej bestii dopadła go jednak o wiele szybciej, obejmując za nogę, przez co upadł. Płakał, krzyczał, szarpał się, a zabójczyni słyszała wtórujący temu śmiech stwora, po czym wciągnął go w swoją paszczę, zakrwawiając drogę.

Podrapała się za uchem.

Bestia rozejrzała się, napotykając wzrok śmiertelniczki, po czym wycofał się, znikając w czarnej otchłani; czy ona sama tego nie pragnęła? Zniknąć z tej powierzchni w zupełnej ciemności? Ten świat nie był ciekawy, pełen mutantów, ton przelanej krwi, ćpunów, dziwek, członków gangu.

- Śledź mnie, a zabiję. Gildia nie będzie płakała po twojej stracie. – powiedziała jakby z oddali, wstając, przy okazji zbierając swoją broń; nie popatrzyła nawet na swojego rozmówcę, tylko minęła go, jakby był powietrzem, ruszając w stronę drzwi.

Zabójca doskonały.

----------

Zdarzało jej się być bohaterką; nie lubiła, gdy ktoś wchodził jej w drogę, bowiem musiała marnować cenną amunicję oraz swoją uwagę na bandę idiotów, należącą nie tylko do innych ras, ale również do tej podstawowej, ludzkiej. Zawitała właśnie do jakiejś wioski, by uzupełnić swoje zapasy oraz wyspać się, gdy władowała się  w sam środek konfliktu między mieszkańcami, a  grupą mutantów.

Leżeli teraz martwi, przy obelisku, zapewne miejscu kultu okolicznej ludności; przynajmniej zostawili trochę monet oraz broni, nadającej się na handel. Gildia w końcu płaciła jej marne grosze, toteż by zapewnić sobie nieco rozrywki, musiała od czasu do czasu zabić kogoś silnego i bogatego, żeby uzupełnić zapasy paliwa w swoim samochodzie. Zaśmiała się pod nosem; był to lep na złodziei w każdym większym mieście.

- Pani, jesteś zbawcą naszego miasteczka! Czy jest sposób, w który możemy ci się odwdzięczyć za twoją dobroć? – zapytał się pomarszczony starzec, najprawdopodobniej zarządca, czy ktoś w tym stylu  tego zadupia; zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, a gdy napotkała jego ślepia, odwrócił spojrzenie.

- Potrzebuję zaopatrzenia oraz miejsca do spania, plus jedzenia. Plus żeby ktoś pilnował mojego samochodu. – nie oczekiwała wielkiej nagrody, toteż nawet o nią się nie dopraszała; za zabicie tych idiotów przynajmniej nie straci ni monety. A to zawsze jakiś pozytyw.

Staruch skinął jedynie głową; mieszkańcy spoglądali na nią jak na jakieś bóstwo, a sama odwróciła się na pięcie, idąc w stronę noclegowni, trzymając dłonie w kieszeniach. Rozmyślała już o powrocie do Kryptopolis, gdy poczuła, że ktoś łapie ją za spodnie; przystanęła, spoglądając na osobę, która ośmieliła się ją dotknąć, przez ramię.

Niewielki wzrost, trójkątna ogorzała twarz z parą małych, zielonych oczu, rude loki okalające gębę o delikatnych rysach z małymi, acz pełnymi usteczkami; ubrana w jakieś łachy, bez butów na stopach, przyklejone do jej nogi stworzenie ludzkie. Patrzyło się na nią tymi ślepiami, błyszczącymi z podekscytowania, ale nic nie mówiło.

Pieprzone dziecko.

- Czego znowu? – mruknęła, niezadowolona z dodatku, jaki się do niej przypałętał; ponieważ dzieciak ani raczył puścić, kopnęła je na tyle mocno, że poleciało do tyłu kilka metrów, zarywając o ziemię.

Nikt nie ruszył z pomocą, nikt również nie powiedział niczego, co by mogło rozzłościć kobietę; ot, bez szumu za plecami ruszyła dalej, podśpiewując sobie pod nosem piosenkę zasłyszaną z gramofonu, gdy miała z piętnaście lat. Nie udało jej się jednak dojść do noclegowni, gdy znowu usłyszała kroki, po czym gówniarz przykleił się do jej nogi. Z niedowierzaniem łypnęła na dziewczynkę, mającą pewnie z siedem lat, ubrudzoną, drżącą, ale trzymającą się jej mocno.

Upierdliwość.

- Zjeżdżaj. – warknęła, po raz kolejny odpychając i uderzając nogą w bachora; tym razem jednak znienacka pojawił się staruch, patrząc na nią z przerażeniem w ślepiach.

Odwróciła się do niego frontem, czekając ze spokojem na to, co powie, ale jej wzrok skierowany był w stronę dziecka, które, ku jej zupełnemu zdziwieniu, podniosło się ponownie z klęczek i szło już w jej stronę. Zabójczyni była zbita z tropu; o co temu szczylowi chodziło? Nie wyglądało na naćpane, ni pijane; nie należało też do nikogo, bo matka ni ojciec się nie pojawili, by wziąć je z daleka od niej. O co tu, do kurwy nędzy, łaziło?

- Proszę wybaczyć Isabeli. Pani pomściła chyba śmierć jej rodziców. Ci mutanci… zgwałcili i zamordowali jej matkę na oczach małej, a ojca zastrzelili. – wyjaśnił starzec przepraszającym tonem, gapiąc się raz na nieznajomą, raz na sierotę, będącą już obok niego.

Wyprostowała się.

- Co mnie to obchodzi? – odpowiedziała ostrym tonem, nie znoszącym sprzeciwu; mężczyzna drgnął, wycofywując się, ku zadowoleniu zabójczyni. Dziewczynka natomiast szła nadal w jej stronę, przez co kobieta wyciągnęła pistolet ręczny, który wycelowała  w głowę dzieciaka.

Nie zawahało się. Szło dalej.

- Kurwa mać. – podsumowała nieznajoma.

-------------

Spojrzała na śpiącą dziewczynkę; leżała teraz na łóżku, na którym pewnie niejedni baraszkowali za dnia i nocy, bowiem rozwalone było, a w dodatku śmierdziało szczynami, spermą oraz jeszcze całą gamą zapachów, które kobiecie w ogóle nie przypadły do gustu. W każdym razie dzieciakowi to nie przeszkadzało, chociaż przez ten miesiąc zauważyła, iż niewiele temu stworzeniu do szczęścia potrzeba; wyglądała teraz o niebo lepiej, z umytą buzią, rumieńcami na policzkach, nieco grubszą niż poprzednią oraz ubraną w normalne ubrania. Ba! Nawet buty porządne kupiła, karmiła również, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego. To dziecko nie robiło w sumie nic, prócz wleczenia się za nią.

Była pewna, że Gildia niebawem kogoś przyśle po nią.

Spojrzała na pieczone gekony na patyku i skrzywiła się; musiała przyznać, iż dziewczę miało dużo samozaparcia. Nawet ona dała za wygraną, przygarniając i, czy się jej to podobało czy też nie, przyzwyczajając się do obecności drugiej osoby. Oczywiście gdy otrzymała zadanie, zostawiała ją w noclegowni, ale właściciele mieli na tyle oleju w głowie, by nie próbować jej wykorzystać, czy sprzedać.

Jej rozmyślania przerwały kroki, które dobrze znała; w sumie przekazała list, mający trafić właśnie do niego. Był zdrajcą, tchórzem, ale ogólnie jego chęć dokopania jej sprawiła, iż na pewno podkablował wszystko jej przełożonym, a to właśnie chodziło; wystarczyło że wszedł do środka, a już wiedziała.

Wkurwiony jak rzadko, przeszło jej przez myśl.

Widziała, że jego wzrok spoczął najpierw na śpiącej podopiecznej, a później ze zdziwieniem oraz gniewem w oczach, przelał swoją frustrację na jej osobę; wydymał wargi, podszedł bliżej, ale ona, jak to miała w zwyczaju, niezbyt się nim zainteresowała, bawiąc się teraz pistoletem prawą ręką, a lewą podpierała swoją głowę. Pokój był duży, aczkolwiek paskudny, chociaż czego wymagać po Nowym Reno?

- Nie mogę uwierzyć, że to co pisałaś, to prawda. – powiedział w końcu, siląc się na przyjazny ton; na jej wątłych ustach wykwitł szelmowski uśmieszek.

- Co nie zmienia faktu, że doniosłeś o tym fakcie moim przełożonym. – stwierdziła, a jej głos był wypruty z emocji; nawet w tej chwili potrafiła mówić o wszystkim tak, jakby jej to nie dotyczyło. Poczuł, że zaczyna tracić nad sobą panowanie. Ta suka! – Postąpiłeś tak, jak sądziłam. Powinnam ci podziękować, czy nie? Chyba nie. – mruknęła, chowając swoją broń do kabury, a sama przeciągnęła się leniwie. – Co moi zwierzchnicy mają do powiedzenia, hm? Po to cię tutaj przysłali.

- Jesteś wredną dziwką, czterdzieści siedem! – powiedział niskim głosem, ręką sięgając do pasa, gdzie miał swój automat; chłop w końcu się czegoś w życiu dorobił, przeszło przez myśl zabójczyni.

- Nie radzę. Szkoda by ci było własnego życia. – odparła, przenosząc wzrok za okno; jego ręka jednak nie sięgnęła po broń, a zwisła obok tułowia. Próbował się uspokoić; wiedział, że nie ma z nią szans. Była szybka, miał raz okazję to zobaczyć. W dodatku z plotek wynikało, że przeszła przez wszystkie modyfikacje. Przeżyć dziesięć operacji… to był naprawdę wyczyn.

Czekała, aż coś powie; była pewna, że wyduka coś z siebie, w końcu potrafił wykonywać polecenia idealnie. Miała nadzieję, że dadzą jej spokój, biorąc fakt, iż przygarnęła bachora za chęć zabawienia się w mamuśkę; jej przełożeni na pewno byli zdziwieni, ale wszak z jej strony nie mogłoby to być nic więcej. Była według nich idealna. I za taką się uważała, traktując wszystkich innych jak śmieci.

- Przywódca zainteresował się twoim… wyskokiem. – blondynka drgnęła; to coś, co rzadko się zdarzało, toteż zdziwił się. Dzięki niej mógł ujrzeć jego twarz, usłyszeć jego głos; był przerażającym człowiekiem, ale wiedział, iż ona musiała nie raz bezpośrednio z nim rozmawiać. Najwidoczniej fakt, że o nim wspomniał coś znaczył.

- Co powiedział? – przerwała mu dalszy wywód, a jej wzrok spoczął na jego twarzy; poczuł ciarki na plecach. Nie podobało tu mu się ani trochę. Wolał już, gdy w ogóle na niego nie patrzyła. Czuł się przynajmniej bezpieczniej i pewniej.

- Musiałaś w dziecku zobaczyć coś szczególnego. Chce, żebyś wzięła je do Kryptopolis. – usłyszała odpowiedź po chwili; wypuściła powietrze z płuc, by za moment je nabrać znów.

- Zostanie poddane obserwacji, a później albo zabite, albo dołączy do Gildii. – mruknęła, przyglądając się śpiącej dziewczynce; ten widok uspakajał ją. Nie tego się jednak spodziewała.

Ten świat czasami płatał jej figla; zamknęła oczy, próbując znaleźć wyjście z sytuacji, ale świtało jej jedno: oddać dziecko. W sumie nie będzie jej tak źle, o ile przetrwa; tyle, że z jej obserwacji wynikało, iż jest to niemożliwe. A nawet jeśli, to zginie w trakcie morderczych treningów, lub pierwszej prawdziwej misji. Była zwykłym człowiekiem, bez wybitnych predyspozycji do bycia zabójcą.

Ale dlaczego ją to obchodziło?

- Czterdzieści Siedem, przysyła mnie Przywódca, więc odpowiadaj! Mam je zabrać sam, czy… - zaczął wściekłym tonem, przez co dziewczynka przebudziła się, piąstkami ścierając resztki snu z oczu; w końcu łypnęła wzrokiem na mężczyznę, a później na swoją opiekunkę.

Patrzyły sobie przez moment prosto w oczy; dziecko nie odwracało wzroku, pomimo iż blondynka miała oczy typowego zabójcy, poważne, pozbawione cienia radości. W końcu jej usta zrosił szeroki, szczery uśmiech; kobieta odwzajemniła go, a facet patrzył się jak oniemiały, nie wiedząc, o co  w tym wszystkim chodzi.

- Fredra, zamknij oczy i zakryj sobie uszy, dobrze? – poleciła dziewczynce miłym dla ucha głosem, pełnym ciepła; coś, o co nigdy nie była nawet podejrzewana, ale potrafiła z siebie wykrzesać, jeżeli chodziło o wykonanie zadania dla przykładu.

Ruda szybko spełniła jej życzenie, a mężczyzna prędko sięgnął po swoją broń; nim jednak ją wyjął, zabójczyni dzierżyła już w prawej ręce pistolet, mierząc w jego czoło. Otworzył usta, żeby krzyknąć, albo przekląć, czy cokolwiek z siebie wydobyć; nim jednak udało mu się to, krew rozbryzgała się na drzwi, ścianę oraz wyleniały dywan, a ciało bez życia upadło na ziemię. Obojętnie czy było się człowiekiem, mutantem czy zmodyfikowanym, koniec był zawsze taki sam.

Śmierć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-----------

Przytulała do swojej piersi rudowłose dziecko; nie z jakiejś nagłej chęci a po to, żeby nie próbowało uciekać; od kiedy zabiła tego idiotę, Gildia przysyłała różnych zabójców, ale kończyli oni tak samo, jak poprzednicy: zabici, pozostawieni na widok publiczny, dla przestrogi; najwidoczniej zrozumieli, iż póki co nie ma sensu tracić na nią ludzi, cennej amunicji, toteż pozostawiono ją chwilowo samej sobie.

Wiedziała, że to jednak sytuacja chwilowa. Gdy znajdzie się ktoś w miarę jej dorównujący – wyślą go za nią. Tak to już bywało. Do Gildii można było dołączyć, ale nigdy z niej odejść. Znała zasady. I było warto je złamać, chociażby dla samej radości zabicia ten bandy skurwysynów. Okazało się jednak, że to nie jest największy problem.

- Teraz cicho. Nadchodzi. – szepnęła do swojej podopiecznej; tamta tylko skinęła głową, drżąc na całym ciele.

Od zawsze widziała duchy oraz te dziwne istoty, jednak nigdy jej nie atakowali; pewnego dnia, wykonując jedno z dość dobrze płatnych zadań, natknęła się na cztery bestie w maskach; widziała, jak rozglądają się, nawołują, wąchają wszystko dookoła, ale nie zainteresowała się nimi, dopóty nie zauważyła, iż idą w kierunku noclegowni, gdzie zostawiła rudzielca. Nie wiedziała dlaczego, lecz po chwili była już w środku, biorąc małą na ręce i wyskakując przez okno w chwili, gdy jedna z tych bestii uderzyła idealnie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stało dziecko.

Uciekała przed nimi pół dnia; tylko faktowi, iż miała zmodyfikowane ciało oraz zmysł zabójcy udało jej się uciec, chociaż od tej chwili gdy wyczuwa te bestie, stara się zawczasu przed nimi uciekać. Nie polują na nią, acz na smarkulę; nie potrafiła znaleźć odpowiedzi dlaczego, acz zauważyła, iż dziewczynka widzi je tak dobrze, jak i ona sama. Tylko dlaczego chcą ją zabić?

Zagadka.

Cisza. Czterdzieści siedem nigdy nie lubiła ciszy. Spięła się w sobie, skacząc z małą przed siebie dokładnie w tej chwili, gdy padło uderzenie; kurz, drobinki pyłu oraz ściany wzleciały w powietrze, ale zabójczyni już tam nie było. Biegła przed siebie, słysząc ciężkie kroki, lecz z każdą chwilą zwiększając dystans, jaki ich dzielił; byle do samochodu, byle jak najdalej od bestii, której nie mogła zabić za pomocą swojej broni.

Po dwóch godzinach udało się; rudowłosa płakała, siedząc obok niej w samochodzie; teraz skryci w cieniu jaskini, gdzie kiedyś była jedna z Krypt, byli chwilowo bezpieczni. Westchnęła, patrząc przed siebie; nie powiedziała nic, nie przytuliła dziecka, bowiem teraz nie wiedziała, co ma zrobić. Łzy były jej obce. Była w totalnym labiryncie, a wyjścia nijak nie potrafiła znaleźć.

- Furihi-san… powinnaś mnie zostawić. Te… potwory… chcą mnie zabić. – wydukała  końcu z siebie, patrząc oczami pełnymi łez  w nią, jak w jakąś boginię.

Uniosła brwi.

- Przecież wiem. Uciekanie przed nimi weszło mi już w krew. Ze mną jesteś bezpieczna. – odparła ze spokojem, jak zawsze; nim zdołała jeszcze coś dodać, poczuła jak się do niej przykleja. Powoli objęła ją prawym ramieniem, nie wiedząc, czy powinna coś powiedzieć, czy zrobić.

- Kocham cię, Furihi-san. – rzekła Fredra.

A świat nie zawirował.

--------------

Uciekała od dłuższego czasu; zniszczony doszczętnie samochód, sześć bestii na karku oraz żadnego miasta jak okiem sięgnął – oto sytuacja, w jakiej bała się znaleźć zabójczyni. Niestety, tego dnia miała pecha.

Nadal trzymała rudowłosą na rękach, przytuloną, zasmarkaną, szeptającą coś ciągle, czego zrozumieć jednak nie mogła, a nawet nie próbowała; ranna w rękę, zakrwawiona oraz zmęczona ucieczką, próbowała wychwycić jakiekolwiek miejsce, gdzie mogłaby się schronić.

Bezskutecznie.

Na Pustkowiu wiele osób ginęło; jednak Czterdzieści Siedem nigdy nie podejrzewała, że to czeka ją właśnie tutaj. Sześć potworów, przypominających kształtem człowieka, jednak zupełnie dzikich nadal biegło za nią, nie dając za wygraną; puściła w ich stronę kilka kul, które nie zrobiło im żadnej krzywdy. Spocona, zmęczona, zupełnie bezbronna, unikała każdego ataku, jednak wiedziała, że długo tak nie pociągnie.

Musiała uratować chociaż Fredrę.

- Pierdolcie się. – mruknęła pod nosem, sięgając jedną ręką do pasa, gdzie miała przymocowany granat; odbezpieczyła go zębami, po czym rzuciła za siebie.

Odgłos wybuchu oraz chwilowa zawierucha dała jej chwilę na wykorzystanie swojej szybkości; odskoczyła, unikając macek stwora, wychodzących mu z pleców. Gdy właśnie zaczęła biec sprintem, przed nią coś zabłysło, a odgłos stworów, jakby ktoś właśnie nieźle im tyłek skopał, rozległ się za jej plecami; spojrzała przez ramię, z niedowierzaniem patrząc, jak się cofają. O co w tym wszystkim chodziło, do kurwy nędzy?!

Wróciła wzrokiem przed siebie; stworzenie przypominające człowieka odziane w dziwną białą szatę spoglądało na nią z zainteresowaniem; wysoki, z długimi niebieskimi włosami, twarzą pociągłą, zasłoniętą połowicznie maską, o purpurowych tęczówkach wyglądał dziwnie i… nawet niezbyt strasznie. Długa szata zasłaniała mu prawie wszystko, a fikuśne buty rozbawiły zabójczynię, która posłała mu zadziorny, pewny siebie uśmieszek. Przy pasie miał zaś miecz. Ładny, to musiała przyznać. Jednak stwory czuły do niego respekt, co mogło świadczyć…

Chwila, dziura!

- Hę? Ty też mnie widzisz? – powiedział zdziwionym tonem, a rudowłosa przytuliła się do kobiety jeszcze bardziej; zrobił kilka kroków do przodu, zmniejszając dystans między nimi. – Niebywałe! Nie odczuwam od ciebie prawie żadnej mocy duchowej. – rzekł, przenosząc wzrok na Fredrę. – Ale ta mała… wspaniale, akurat zgłodniałem.

- Tkniesz ją, a zabiję. – warknęła, lekko się pochylając, jakby szykowała się do ataku; nieznajomy mężczyzna zaś wybuchł śmiechem, nie spuszczając ich jednak ze swoich oczu.

- Więc jednak ta ilość pozwala ci mnie widzieć? A przynajmniej słyszeć… no cóż, stałaś się dość sławna w Hueco Mundo. Ale nieważne, jesteście tylko ludźmi. – mruknął, wyciągając nagle miecz i atakując kobietę; ta tylko na to czekała, odskakując na kilka metrów w prawo.

Poczuła ból w lewym boku; krople krwi spływały po jej ciele, podobnie było zresztą z dziewczynką, którą na szczęście tylko drasnął. Jej pełna siła, a on bez większych kłopotów ją dorwał? Zamrugała ze zdziwienia oczami. Podobnie było zresztą z nieznajomym, gapiącym się na nią jakby była jakimś bóstwem.

Korzystając z chwili, postawiła dzieciaka za piasku, ruszając do boju; widziała, że bestie nawet nie próbują podejść, toteż mała była teraz bezpieczna. Wyjęła w trakcie skoku swoje pistolety, jednak nim zdołała pociągnąć za spust, mężczyzna zmaterializował się przed nią,, zadając kilka cięć; z łoskotem upadła na gorący piach, ociężała oraz zakrwawiona czując, jak ulatnia się z niej życie.

Ostatkami sił próbowała zidentyfikować, gdzie jest jej podopieczna; trzymał ją za gardło, śmiejąc się do rozpuku, ale rudowłosa nie patrzyła się na niego, a prosto w jej oczy. Nawet wtedy, gdy umierała, zżerana przez humanoidalną bestię.

Pieprzona odważna smarkula. Zamknęła oczy.

-----------

Wolno otworzyła swoje powieki; były ciężkie, jednak udało jej się. Czyżby umarła? A może jakimś cudem przeżyła? Zamrugała oczami, przypominając sobie co się wydarzyło… oczy Fredry pełne łez, biały stwór, jej bezradność, powolna śmierć w samotności, wszystko to sprawiło, iż Czterdzieści Siedem poczuła dziwny ucisk w gardle oraz mokrość w swoich oczach.

- Miharu-san? – usłyszała obcy głos, który natychmiast sprawił, iż usiadła; spojrzenie jej błękitnych oczu skrzyżowało się z piwnymi, lekko skośnymi ślepiami nieznanego jej faceta.

Miał długie kasztanowe włosy, spięte w koński ogon na czubku głowy; owalna twarz z ostrymi rysami oraz kilkudniowym zarostem zdobiona była przez parę ślepi, prosty nos oraz małe usta, wygięte w przyjaznym uśmiechu. Nad lewym okiem miał niewielką bliznę, a  jednym uchu złoty kolczyk; ubrany w brązowe kimono oraz sandały, wyglądał na idiotę; przy pasie miał zaś miecz podobny do tego, który miał stwór cały w bieli. Brakowało mu jednak charakterystycznej dziur oraz maski.

Widząc, że przygląda mu się, skinął jej głową.

- Nareszcie cię odnalazłem, Miharu-san. Trochę to trwało, ale to tylko przez twoje umiejętności. Nie powinnaś była ukrywać swojego reiatsu przez tak długi okres czasu. – rzekł lekkim tonem, podchodząc bliżej; kobieta natychmiast zaczęła macać swój pas, jednak nie było tam żadnej broni.

Spojrzała na siebie; leżała na jakiejś szmacie, ubrana w błękitno-różowe kimono z motywem kwiatowym, a na stopach miała sandały, takie same jakie mężczyzna. Rzuciła mu nienawistne spojrzenie, stając na równe nogi i natychmiast atakując go tak, by złapać za szyję, jednakże zrobił unik oraz kopnął ją w brzuch tak, że poleciała w kierunku ściany.

Zabolało.

- Masz na imię Furihi, prawda? Jestem Raz Miyao, do twoich usług. – skinął jej głową; łypnęła na niego podejrzliwie, mając w głowie ciągle obraz zjadającego jej podopieczną mężczyzny. Temu nie ufała ani trochę, chociaż różnice były nader widoczne. Ponadto ten wiedział o niej całkiem sporo – czyżby należał do Gildii?

- Czego chcesz? Współpracujesz z Gildią? I dlaczego żyję? – spytała się, nie mając ochoty na drobne uprzejmości względem nieznajomego; tamten jedynie westchnął, po czym usiadł na turecku, wskazując jej szmatę, na której wcześniej leżała.

Zrobiła, co jej nakazał, jednak przy okazji poczuła coś dziwnego; rozszerzyła więc swoje kimono, by móc zobaczyć, co ma między piersiami. Zaklęła siarczyście, widząc jakiś łańcuch, przymocowany do jej ciała; co to miało być?! Z niedowierzaniem spojrzała na mężczyznę, który otworzył usta.

- Nie żyjesz. Twój łańcuch został odseparowany od ciała, ale twoja chęć… pozostania na tym świecie sprawiła, że nie trafiłaś do Społeczeństwa Dusz. Widziałaś już duchy, prawda? – zapytał się jej, chociaż ton w jakim to wypowiedział świadczył o tym, że był pewien co do tego.

Kiwnęła głową, chociaż nie rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi; owszem, jej ostatnią myślą była chęć życia dalej, by móc zemścić się na tym sukinsynie. Czy to właśnie zatrzymało ją na tym padole? Bez słowa jednak spoglądała na faceta z niemym pytaniem wypisanym na jej twarzy.

Zrozumiał.

- Widzisz, niektórzy śmiertelnicy posiadają znaczny poziom reiatsu. Te potwory, które nie raz widziałaś to Puści, polujący na duchy oraz ludzi, którzy ich widzą. Nic, co należy do świata śmiertelników nie może ich pokonać. Te stwory można jednak zabić za pomocą Zanpakutou oraz Kidou. Niestety, te sposoby zarezerwowane są dla Shinigami. – zaczął swój wywód, a Czterdzieści Siedem słuchała go z należytą uwagą; w końcu nie miała powodów, by mu nie wierzyć. Sama czuła się teraz inaczej, a była pewna, że zginęła. – Społeczeństwo Dusz to miejsce, gdzie dusze trafiają po śmierci. Tam właśnie są również Shinigami.

- Co to jest to Zanpakutou, Kidou oraz Shinigami, hm? – mruknęła pod nosem, gapiąc się na niego z rozdziawionymi oczami; on, Raz, słyszał o niej naprawdę wiele.

Kobieta, która potrafiła oszukać nawet Arrancara, ukrywając swój poziom reiatsu; zabójca z modyfikowanym ciałem, o wielkiej mocy, zabójca bez skrupułów, znienacka biorący pod swoje skrzydła dziecko o sporej dawce duchowej energii. Zaiste interesująca historia, jednak za późno się nią zainteresował. I tak dobrze, że uratował jej ducha, bo inaczej stałaby się Pustym. A tego nie chciałaby jej matka.

- Zanpakutou to Zabójca Dusz, wyraz indywidualnej potęgi swojego właściciela, drugi byt w tobie. Miecz o własnym rozumie, poddanym twojej woli. Ginie razem ze swoim Shinigami, to właśnie broń, którą można pokonać Pustych. – wyjaśnił mężczyzna, na moment przerywając, by wziąć oddech. – Kidou to demoniczna magia, a Shinigami to bogowie Śmierci, którzy zabierają umarłych do Społeczeństwa Dusz.

Zamilkła; rzadko kiedy miała mętlik w głowie, ale… dlaczego jej to mówił? Jako duch będzie pewnie ścigana przez te bestie, aż zostanie pożarta i… i zmieniona w jednego z nich? Drgnęła; więc to spotkało Fredrę? Jej małą dziewczynkę o dużych oczach, zawsze chowającą się za jej plecami? Złapała się za głowę. Kurwa mać!

- Chcesz się zemścić, Miharu-san? – usłyszała głos Raza; uniosła głowę, wpatrując się w jego ślepia.

Na jej usta wpłynął uśmiech.

--------

Zawsze myślała, że cały ten trening zabójcy, jaki odbyła za swojego życia był nader trudny i nic gorszego zdarzyć się nie może; dopiero teraz mogła powiedzieć, jak bardzo się myliła. Kilka godzin dziennie mordęgi, nauka na temat całego Seireitei, o Kidou, Zanpakutou, całej historii, by mogła jak błyskawica dostać się do tej całej Akademii; w dodatku początkowo trenowała pod ziemią, gdzie jej moc duchowa była dosyć ograniczana.

Czasami słyszała dziwny głos w swojej głowie, w swym sercu; ilekroć pytała się swojego mentora, czy może go posłuchać, ten odpowiadał, iż dopiero gdy odprawiony zostanie na niej rytuał Pogrzebu Duszy, co sprawi, iż będzie mogła bez większych kłopotów stać się pełnoprawnym Shinigami.

Siedziała właśnie teraz, ogrzewając się w słońcu; Kryptopolis było miejscem, do którego mimowolnie lubiła wracać. Jako dusza, zwiedzała zakątki, o których istnieniu nawet nie wiedziała. Była w Gildii, w szpitalu, przy operacjach modyfikowania ciała ludzkiego, w magazynie z narkotykami, burdelu, patrząc jak stary cap rżnie dwunastolatkę; prawdę powiedziawszy nudziło jej się diabelnie.

- A, tu jesteś, Furihi-san. Mogłabyś nie ukrywać swojego reiatsu? – rzekł, siadając obok niej; obydwoje w ogóle się nie zmienili, pomimo upływu czasu. Wpatrywali się na przechodzących drogą ludzi w zupełnym milczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć.

Patrzył na nią kątem oka; jej włosy znacznie urosły, toteż spinała je na czubku głowy w koński ogon, natomiast gdy siedziała z głową opartą na dłoniach, wyglądała jak prawdziwa dama. Nie odpowiedział jej historii rodu, z którego się wywodziła; miał nadzieję, iż nikt nigdy nie dowie się o jej dziedzictwie. Tak musiało zostać. Tego w końcu życzyła sobie jego pani.

Wiedział, że przyszedł czas na pożegnanie; podarował jej dwa miecze, które jeżeli pozna imię swojego Zabójcy Dusz, mogą zjednoczyć się z nim bez większych kłopotów. Trzymała je przy pasie, używając gdy trenowała z nim, jak i samotnie; fakt, że używała wcześniej dwóch broni sprawił, iż radziła sobie wspaniale w walce w zwarciu, a nauka Demonicznej Magii również przyniosła rezultaty – może nie była dobra w Bakudou, ale za to w Hadou była świetna.

Położył jej dłoń na ramieniu, a ona spojrzała na niego, unosząc lekko brwi.

- Przyszedł czas. – powiedział.

Kiwnęła głową, gdy wyjął swojego Zabójcę Dusz. Nie było już odwrotu.

Zegar zaczął tykać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...