Guest Inheritor Posted July 24, 2008 Report Share Posted July 24, 2008 Przed publikacją mojej książki wpierw chciałbym zaprezentowac jedno z opowiadań z tego samego świata. Poniższe dzieło jest pierwszym i napewno zawiera pewne błędy, wiec prosze o wyrozumiałość. [align=center] Jedenasta godzina[/align] Słońce wschodziło leniwie nad horyzontem i delikatnie oświetliło jego policzki. Od razu poczuł kojące ciepło i odetchnął z ulgą. Po chwili zdjął swój ciężki hełm z głowy, w którym ciężko było oddychać ponieważ zakrywał całą twarz, a posiadał tylko poziomy otwór na oczy i kilka okrągłych na usta. Położył go na kamiennym murze, następnie zdjął prawą rękawice i dłonią przetarł zmęczone oczy. Sam był dosyć młody, miał krótkie, czarne włosy, smukłą twarz i głęboko zapadnięte zielone oczy. Był również dobrze zbudowany, co nadawało jego srebrnej zbroi płytowej dorosłego wyglądu. Cały czas w lewym ręku ściskał starannie zrobioną, srebrną monetę. Był ciepły, wiosenny poranek, a on stał, oparty o swoją włócznię, na jednej z miejskich wieżyczek obserwacyjnych. Wartownik obrócił się i ujrzał olbrzymie miasto, które wznosiło się pod jego stopami. Było okrążone stumetrowym murem z białej skały, z której było zbudowane całe miasto. Centralnym jego punktem był olbrzymi zamek, wokół którego znajdowały się trzy mniejsze. Nazwy zamków były następujące: Alzur, Afren, Agros i największy Anteon. Wszystkie miały dziesiątki wieżyczek i baszt, posiadały własne mury i bramy. Między nimi nie znajdowało się praktycznie nic, tylko brukowane drogi. Z największego zamku wychodziła piętrząca się w niebo wieża, z której zapewne było można dostrzec prawie całą Alasterię. Miasto to było największym i najpotężniejszym w całym świecie, zwanym Alasterią. Teraz jednak było praktycznie puste, jedynie na wieżach i murach spotkać było można nielicznych wartowników i knechtów. W całym mieście można było znaleźć wypalone doły i czarne ślady na budynkach, zapewne pozostawione przez machiny oblężnicze. - Larent, już świta, zejdź z tej wieży! – krzyknął do niego żołnierz na murze. - Jeszcze chwila, rozkoszuje się widokiem! – odparł. Żołnierz nic nie odpowiedział, tylko zaczął kierować się do zejścia z muru zewnętrznego. Larent spojrzał na olbrzymią fortece, która unosiła się przed miastem. Posiadała cztery poziomy, z którego każdy był mniejszy od poprzedniego i był zbudowany na okręgu. Na szczycie znajdowała się czarna iglica w kształcie piramidy. Na jej czubku płonęła wielka czaszka. Cały budynek był mroczny i tajemniczy. Jego mury były czarne, a wieże puste. Forteca wyglądała na opustoszałą i do tego unosiła się nad ziemią. Po chwili Larent ubrał wcześniej zdjętą rękawice i założył hełm na głowę. Mocno zacisnął palce wokół włóczni, na której powiewała czarna flaga z białą, uskrzydloną postacią i ruszył w stronę krętych, kamiennych schodów. Jego pancerz głośno brzęczał z każdym krokiem. Po chwili dotarł do wyjścia z wieży, gdzie spotkał śpiącego knechta. Podszedł do niego i głośno uderzył włócznią o ziemie. Ten zerwał się nagle na równe nogi i z przerażeniem złapał za rękojeść miecza u pasa. - Co jest, już świta! – wykrzyczał. - Tak świta, ale na przyszłość bądź czujniejszy Ikabrionie, dobrze? – zapytał go beznamiętnie. - Tak, oczywiście... – odpowiedział, a po jego twarzy było widać zakłopotanie. Larent pokręcił głową i wyszedł z wieży. Znalazł się teraz na brukowanej drodze, która wiodła do pierwszego z czterech zamków. Po chwili na drodze pojawiło się więcej żołnierzy odzianych w srebrne zbroje z symbolem uskrzydlonej postaci na piersiach. Do wartownika podszedł jeden z knechtów bez hełmu i powiedział: - Po co ty zawsze patrzysz na ich fortecę, gdy świta? - Dla pewności. - Wiesz, że nie wychodzą za dnia. - Tylko dla pewności. - Mniejsza z tym, chodź, napijemy się. Knecht również był młody, ale posiadał lekki zarost. Obaj ruszyli w stronę zamku. Za ich plecami znajdowała się olbrzymia brama zrobiona z gwiezdnego bursztynu, który był materiałem wspanialszym nawet od krasnoludzkiego sentillu. Przed bramą znajdowały się drewniane barykady z powbijanymi włóczniami. Takich barykad było więcej, znajdowały się przy ważniejszych punktach obronnych np. przy wieżach i bramach zamkowych, bądź też za nimi. - Kolejna spokojna noc, przyjaciele. – oznajmił strażnik na bramie do idących przyjaciół. - Oby takich jak najwięcej. Za Imperium! – odpowiedział towarzysz Larenta i uderzył się prawą pięścią w lewą pierś. - Za Imperium! – strażnik uczynił tak samo. Po chwili znaleźli się w tętniącym życiem zamku. Ludzie wychodzili ze swoich domów na główny plac i zdejmowali barykady z okien i drzwi. Od razu zaczęły tworzyć się stragany i tłumy ludzi pognały, by kupić coś do jedzenia. - Zobaczcie, słońce wstało, można wyjść. – powiedział stary stajenny, który zaczął wyprowadzać swoje konie. Na drewniany piedestał wskoczył herold ubrany w wytworne szaty i zaczął wykrzykiwać: - Ludu miasta legendy! Ludu Imperium Myrthanis! Ludu Orvenauz! Kolejna noc odchodzi w zapomnienie, a wróg nie waży się nas tknąć! Boją się nas! – nie minęło kilka minut, a wokół herolda zgromadził się spory tłum mieszczan. – Ta wojna jest już przesądzona! Lada dzień, a Widmowa Twierdza zmieni się w kupę gruzu! Król Cenros chwali was za upór! Za Imperium! Larent przystał na chwilę i westchnął. - Kłamstwo wielokrotnie powtarzane nigdy nie staje się prawdą... - Ale w dobrej sprawie. – odparł jego przyjaciel. - Codziennie ktoś znika, a morale spadają, nie wygramy tej wojny! – krzyknął tak, że każdy na placu go usłyszał i obrócił się w jego stronę. - Spokojnie, chodźmy już. – powiedział zakłopotany i odciągnął go od tłumu, który wciąż patrzył na nich z podejrzeniem. Od razu weszli w małą uliczkę i przez całą drogę nic nie mówili. Po chwili dotarli do budynku z drewnianą tabliczką, na której widniał wyryty napis: „Karczma pod osinowym kołkiem”. Larent otworzył drzwi, które głośno zaskrzypiały i wszedł do środka. Wewnątrz było dosyć jasno, wiele osób znajdowało się w środku. Byli to zarówno mieszczanie, jak i żołnierze. Karczma była typowa, posiadała drewnianą ladę, za którą stał karczmarz, i kilka stolików. Przy wejściu na ścianie wisiał duży plakat z rysunkiem rogatej twarzy i napisem: "Manteufel - wódz demonów, poszukiwany martwy lub żywy. Nagroda za jego głowę to 10 000 sztuk złota. Król Cenros" Przyjaciele podeszli do lady i nie zdążyli nawet nic powiedzieć, a siwy karczmarz postawił przed nimi dwa kufle z piwem. - Pijcie, chłopaki. – powiedział radośnie, a Larent zaczął wyjmować mieszek z za paska. – Znacie zasady, wojskowi nie płacą. - Obaj nic nie odpowiedzieli, tylko wzięli swoje piwa i zaczęli rozglądać się po izbie. - Larent, Verman, tutaj! – zawołał ich jeden z żołnierzy, który siedział z dwoma innymi przy odległym stoliku. Młodzieńcy ruszyli w ich stronę i rozsiedli się wygodnie. Wszyscy byli młodzi i dobrze zbudowani, każdy miał uśmiech na ustach. - Opowiadajcie, co tam na nocnej warcie? – zapytał rozbawiony knecht, który, tak jak wszyscy, trzymał kufel piwa. - Stare nudy, twierdza wciąż jest uśpiona. – odpowiedział Verman. - Boją się i tyle, ha. – zaśmiał się żołnierz siedzący obok Larenta. - Stuknijmy się! – wykrzyczał następny. Wszyscy unieśli swoje kufle i stuknęli się nimi, po czym wzięli głęboki łyk piwa. - Ah, dobre, stare, żytnie, nigdy się nie zmienia. – oznajmił jeden z nich, przyglądając się trunkowi. - Moja mateczka, to dopiero piwo robiła, cała wieś się schodziła, by go skosztować. – Verman wyglądał na bardzo radosnego piechura. - A kiedy byłeś tam ostatni raz? – zapytał Larent, po czym wszyscy ucichli. - Tespiasie, toż to już sześć lat będzie... - To już sześć lat trwa... – knecht złapał się za głowę. - Ciekawe, co robią teraz nasi bliscy? A tak w ogóle, to skąd jesteście. – zapytał Verman. – Kranter? - Ja pochodzę z Nuris, to spore miasto, wciąż się rozwija. - Manzelm? - Taka mała wioska Farna, godzina drogi od Khanu. - Bran? - Na zachodniej granicy z Hazadem, w miejscu, gdzie Zina wpada do Andariks, jest mój dom, nie ma nazwy. - Larent? - Moja wioska również jest niewielka, jak dom Manzelma, to wioska Heyl na zachód od Nuris. A ty Verman? - Mieszkałem pod Czarnymi Górami, ale przyszły demony i zostałem sam. Dlatego tu jestem, by z nimi walczyć. - Wszyscy po to tu jesteśmy, przyjacielu. – powiedział Bran, po czym wziął kolejny łyk piwa. - Widmowa Twierdza padnie, a my wrócimy do swoich domów. Za Imperium! – wtrącił Kranter i wszyscy krzyknęli razem oraz stuknęli się kuflami. - My tu rozwodzimy się ile to już czasu, a który jest dzisiaj? – zapytał Bran. - Dziś, to chyba jest czternasty czerwca 1009 roku, tak czternasty. – odpowiedział. - Jutro jest święto Nadejścia, uwielbiam je. - Każdy je lubi, bo jest festyn. Zbaczając trochę z tematu: a widzieliście tą dziewczynę, co przynosi do koszar Alzura prowiant? – Manzelm nachylił się w stronę stolika. - No jasne, ale nie chodzi tylko tu do Alzura, widziałem ją przed tygodniem w Afrenie, a miesiąc temu w Agrosie. – odpowiedział Verman. - No co ty? Może nawet elicie w Anteonie dostarcza piwa. - Niemożliwe, Cenrosowi? - Ja słyszałem, że król potrafi latać. – zaciekawił resztę Kranter. - Tego nie wiadomo, ale mówi się, że on ma Alastor, Landisa. – sprostował Larent. - To by wyjaśniało, dlaczego żyje tak długo, rządził za mych dziadków i rządzi do dziś. A widział go ktoś z was? Nikt nie odpowiedział, tylko zaczęli dalej pić. W ten sposób spędzili resztę przedpołudnia, a potem wrócili na swoje stanowiska. Każdy z nich stacjonował w zamku Alzura. Wszyscy poznali się poprzez pobór, który Imperium organizowało siedem lat temu, gdy demony najechały kraj. Samo oblężenie miasta trwało już sześć lat, a było oblegane przez demoniczną Widmową Twierdzę, z której wypełzały demony. Dzień powoli chylił się ku końcowi, co znaczyło, że wszyscy muszą wrócić na swoje stanowiska. Verman, Kranter i Bran stacjonowali na zewnętrznym murze, zaś Manzelm i Larent na zewnętrznej wieży wschodniej. Wszyscy mieli siebie w zasięgu wzroku. Słońce już prawie zaszło i ostatni promień zgasł na wysokiej wieży Anteonu. W tej samej chwili całe miasto przeszył zimny dreszcz. Z Widmowej Twierdzy, która uderzyła o ziemie z potężnym trzaskiem, zaczęły wydobywać się demoniczne odgłosy. Tysiące, może nawet miliony stworzeń musiały wydawać te straszliwe dźwięki. Larent spojrzał na fortecę i zobaczył, że z jej otwartej bramy wypełza cała horda, powykręcanych, demonicznych kształtów. - Strzały na cięciwy! – wykrzyczał dowódca muru. Wszyscy ruszyli do stanowisk łuczniczych i wzięli swój rynsztunek. Po kilku chwilach cały mur był pełny od łuczników, również Lanter i Manzelm wzięli swoje łuki. Demony uformowały się już wokół miasta i były gotowe do ataku. Z fortecy wyleciała mroczna postać, która dosiadała czarnej wiwerny – pół lwa, pół nietoperza. Postać miała czarny pancerz i długi płaszcz, zaś w ręku dzierżyła oburęczny kij ze stali zakończony ośmioramienną gwiazdą. Na głowie miała rogi, a oczy płonęły jej czerwonym żarem, posiadała również ostre pazury i długi ogon. Zamiast stóp miała racice, cała była niewyobrażalnie umięśniona i wielka, miała co najmniej dwa i pół metra wysokości. - Manteufel... – powiedział z przerażeniem knecht na murze. Z ust bestii wydobył się demoniczny śmiech, po czym przemówiła. - Nim wstanie nasz największy wróg na horyzoncie, to Orvenauz pogrzebie swych synów w swoich własnych ruinach. Zabić wszystkich! – ten demoniczny ryk niósł się przez całe miasto. Po tych słowach armia demonów ruszyła do ataku, a dowódca muru dał sygnał do strzału. Grad strzał zalał pola przed miastem, trafione demony nie padały na ziemie, lecz rozwiewały się w czarną mgłę. Ognista kula poszybowała w obrońców i zniszczyła znaczącą cześć muru. Wielu zaczęło płonąć, inny zginęli od uderzenia, jeszcze inni spadli z muru. - Verman! – krzyczał rozpaczliwie Bran. Larent spojrzał na przyjaciela i zobaczył, jak na ziemi podtrzymuje głowę martwego przyjaciela, który nie przeżył uderzenia. Poczuł wtedy ukłucie w lewej piersi i po chwili ogarnęła go złość. Zaczął strzelać w latającego demona. Strzały chybiały celu, ale on nie przestawał. W tym samym czasie demony zaczęły swą plugawą magią stwarzać drabiny, którymi dostawały się na szczyt murów. Z Widmowej Twierdzy wyszła wielka bestia, która była cała w kolcach, a jej czerwona skóra wydawała się płonąć. Podpierała się na rękach i zaczęła kroczyć w stronę bramy. Łucznicy od razu zaczęli w nią strzelać, ale bez większych efektów. Około dwieście metrów od bramy zatrzymała się i ruszyła z szarżą na bramę. Jej długie rogi wbiły się we wrota. Larent odczuł niewielki wstrząs. Wielka bestia utknęła i po chwili zaczęła pęcznieć, aż wybuchła. Wybuch był tak potężny, że rozniósł bramę i sporą część murów w proch. Całe miasto odczuło ten wstrząs. Obrońcy bramy wylecieli w powietrze. - Kranter, Bran! – krzyczał Manzelm, ale widział, że przyjaciele nie mieli szans. Kurz opadł, a demoniczna armia wdarła się do miasta i od razu nabiła się na myrthańskie włócznie. Z czarnej fortecy poszybowały ogniste kule, które zaczęły bombardować miasto, wzniecając pożary i siejąc panikę. Kolejny ognisty pocisk leciał centralnie na wieżę Larenta. Chłopak zacisnął zęby i nie przestawał strzelać, lecz zamknął oczy w ostatniej chwili. Nagle poczuł wielkie gorąco i ginący grunt pod nogami, otworzył oczy i zobaczył, że unosi się w powietrzu. Spojrzał w dół i ujrzał płonącą wieże, na której jeszcze przed chwilą stał. - Bran! – wykrzyczał. - Nie uniósłbym was dwóch. – powiedział wysoki mężczyzna, który trzymał go za korpus. Larent spojrzał na niego i ujrzał dojrzałego człowieka w krótkich, czarnych włosach, o niebieskich oczach i bliznach na twarzy. Na głowie miał świetlista obręcz z pionowymi kolcami, była to korona Imperium Myrthanis. Król był odziany w biały pancerz, który posiadał niezliczone symbole, na których genezę nie było teraz czasu. Z jego pleców zaś wyrastała para potężnych, anielskich skrzydeł. Mężczyzna wzbił się wyżej, by ominąć Manteufla i zleciał do obrońców miasta. Odstawił chłopaka na ziemię i poszybował w stronę wodza demonów. Cenros wyciągnął swój wspaniały miecz jednoręczny, który był zrobiony z gwiezdnego bursztynu i zaczął swoją potyczkę w niebiosach z Manteuflem. Larent stał osłupiały na polu walki. - Jednak lata... gdybyś mógł to zobaczyć Kranter... Za was, przyjaciele! – wykrzyczał i rozłupał czaszkę nadbiegającego demona. Jedenasta godzina Orvenauz wybiła, miasto broniło się przed hordą demonów, a rozszalały chłopak przedzierał się przez oddziały wroga. Larent walczył z całych sił, a z jego oczu płynęły łzy, aż jego oddech załamał się. Młody wartownik stanął i poczuł ból, które zadało mu szczerbate ostrze wbite w jego plecy. Twarz jego skrzywiła się, a on sam padł na kolana, srebrna moneta wypadła mu z ręki... . Odgłosy walki ucichły, a on padł na zakrwawiony, kamienny bruk. Lewą ręką zaczął po omacku szukać monety, aż końcami palców zdołał ją sięgnąć i zacisnąć w ręku. Spojrzał na nią swoimi zakrwawionymi, zielonymi oczami i jego płomień zgasł... Gdzieś w oddali z nieba spadł anioł i przepadł w ciemności, a demoniczna postać wkroczyła do doliny, gdzie narodziło się słońce i miało miejsce „Drugie Przebudzenie”, zmieniając ten świat nieodwracalnie... [align=right]Wszelkie prawa zastrzeżone! Michał Maciej Aleksander Cieczko[/align] Poprawiłam literówki i interpunkcję. - Shane Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Sir Jedi Posted July 24, 2008 Report Share Posted July 24, 2008 One One One !!!!1111!11111!!!! Szcz?ka mi opad?a. Oprócz tego na co zwraca?em Ci uwag? w niedziele, k?uje w oczy do?? krótki opis bitwa, wiem ?e g?ówny bohater zgin??, ale mog?e? go troch? pó?niej u?mierci? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Markusz Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 "Larent spojrza? na olbrzymi? fortece, która unosi?a si? przed miastem." Skoro forteca sie unosi?a to demony zeby z niej wyjsc musialy wyleciec :> a skoro lata?y to po co atakowa?y bram? zamiast przeleciec nad murami i zrobic sieczke? "Nazwy zamków by?y nast?puj?ce: Alzur, Afren, Agros i najwi?kszy Anteon" wydaje mi sie ze takie podrecznikowe czy biblijnie wymienianie po dwukropku nie pasuje do ksiazek. " By?a okr?g?a i posiada?a cztery poziomy, z którego ka?dy by? mniejszy od poprzedniego." Czyli ze kazdy poziom by? zbudowany na okr?gu o mniejszej ?rednicy ni? poziom powy?ej? Zb?dne chyba by?o wymienianie wszystkich wiosek skad pochodza zolnierze, cho? podanie Nuris jako niewielkiego miasta pozwala umiejscowi? si? w czasie. Czy imi? Tespias pojawia si? przypadkowo? Szkoda ze nie opisujesz dok?adnie twarzy. Przy opisaniu twarzy mozna stworzyc psychologiczny opis postaci co pozwala j? uwiarygodni?. Nie zgadzam sie zeby opis bitwy by? za krótki. G?owny bohater zgina?, król zgin?? wi?c czas by?o ko?czy? opowie??. Tekst na wysokim poziomie Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Zważ fakt Markusz, że forteca unosiła się przed miastem, a nie latała ;p, więc nie mogła wleciec za mury. Była również taka, jak to opisałeś, poprawie swój opis by był bardziej przejrzysty. Zamki wymieniłem, bo to było ważne, ale mogłes przyczepić się do sposobu ich wymieniania. Nie bez powodu opisałem tylko jednego bohatera, taki mam styl w opowiadaniach, skupiam sie na jednej postaci. Ciesze się, że zauważyłeś opis Nuris, to wałne. Nie wiem czy też pamiętasz ale o mieście Orvenauz jest mowa w książce. Jak pewnie zauważyłeś w książce często pojawia się na poczatku zdania "Tespias", oczywiście, że nie bez powodu, to funkcjonuje poniekąd jak nasze "O Boże", ale tylko w wybranych ludach Alasterii. Dzięki za wskazówki, poprawiłem kilka zdań. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Sir Jedi Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 I zmie? to Fejrun - z oczywistych wzgl?dów Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Cal? ksi??k? musia?bym zmieni?, niech zostanie. Mówi?em Ci ju?, ?e to wypad?o z przypadku ;p. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Sir Jedi Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Fejrun to ca?a ksi??ka? No có? ch?opaki z D&D byli znacznie wcze?niej ze swoim Faerûnem. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Wiem, ale to Faerûn, mój ?wiat to Fejrun, wiem spolszczone, ale zwa?ywszy na ogólny podzia? krainy nazwa ?adko si? pojawia. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Sir Jedi Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Rzadko, nie rzadko, wa?ne ?e si? pojawia. Mo?e dzia?a?e? pod?wiadomie itp. Ale taka nazwa ju? jest, wi?c wypada?o by j? zmieni?! Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Superkarpik Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Co? ten Fejrun wydawa? mi si? znajomy ;D A tak woogle to super opowiadanie. Naprawde mi si? podoba. Pare b??dzików nie amniejsza jako?ci. Podoba mi si? ?e g?ówny bohater umar? ;D To opowiadanie jest takie... Negatywne w pozytywnym tego s?owa znaczeniu (nie?le co? ) Dla mnie bomba To naprawde twoje pierwsze opowiadanie? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 To jest pierwsze opowiadanie ze ?wiata Fejrun, które napisa?em po uko?czeniu ksi??ki. W ?yciu napisa?em troche opowiada?, ale nie wszystkie s? fantasy. Superkarpik dobrze uchwyci?e? sens opowiadania, pozytywny negatyw. Jestem ciekaw, czy kto? zrozumia? znaczenie tytu?u? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Markusz Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 chodzilo mi o to ze demony wylecialy z fortecy a nie sama forteca ;] dziwne to zwarzywzy ze pozniej musialy rozwalac brame. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 25, 2008 Report Share Posted July 25, 2008 Ju? to poprawi?em . Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 26, 2008 Report Share Posted July 26, 2008 Zamieszczam kolejne opowiadanie, które ??czy si? z poprzednim. [align=center]Upadek widma [/align] Wiatr delikatnie powiewał jego dostojną, czerwoną pelerynę. On stał na niewielkim wzniesieniu i patrzył w horyzont. Ręce miał złożone na wspaniałym sentillowym mieczu, który był pionowo wbity w ziemie. Na plecach miał prostokątną tarczę z symbolem atakującego gryfa. Na sobie miał wspaniałą, srebrną zbroje płytową. Na jej naramiennikach i rękawicach znajdowały się ostre ćwieki. Na piersi miał wyryty symbol uskrzydlonej postaci. Na szyi posiadał złoty wisior, który przedstawiał płonącą kulę. Twarz jego była poważna, a piwne oczy beznamiętnie spoglądały w dal. Włosy miał krótkie, brązowe, posiadał delikatny zarost. Był dobrze zbudowanym mężczyzną w średnim wieku. Po chwili ucałował swój wisior, przystawił go do czoła i wyszeptał: - Panie, ochroń mą rodzinę, to dla niej tu jestem... Mały chłopiec w jasnej koszuli i skórzanych spodniach z drewnianym mieczykiem walczył ze smukłym mężczyzną na zielonej łące pośród wysokich drzew, oświetlonych przez jaśniejące słońce na czystym niebie. - Parowanie, Godriku, skup się na obronie. – dawał wskazówki chłopcu. Maluch uderzał na oślep i starał się dosięgnąć ojca. Ten wytrącił mu broń i położył na ziemie. - Musisz więcej zawierzać głowie, niż ręce. – powiedział i pomógł mu wstać. - Tak, ojcze, poprawie się. - Nie wątpię synu, nie wątpię. Chodźmy nad rzekę. Obaj ruszyli leśną ścieżką ku odgłosowi płynącej wody. - Jak dorosnę, to chciałbym być taki jak ty. – oznajmił chłopiec i spojrzał na ojca. - A to dlaczego? - Jesteś taki silny i szlachetny, też chce zostać rycerzem Myrthanis. - Żeby zostać rycerzem, trzeba wiele poświęcić, jesteś na to gotowy? - Oczywiście, wraz z królem będę pokonywać wrogów Imperium! - Musisz bezgranicznie poświęcić się innym, czy na pewno jesteś na to gotowy? - Za Imperium! - Cieszę się z twojego zapału, synu. - Nie zawiodę cię ojcze, zostanę rycerzem i posiądę wielką siłę! - Nie zapomnij, że wielka siła, to też wielka odpowiedzialność. - Nie zapomnę, ojcze... - Emisariusze, emisariusze nadjeżdżają! – krzyczał młody chłopak, który wbiegł do wioski. Brukowaną drogą nadjechało pięciu rycerzy, z których pierwszy trzymał czarny sztandar z uskrzydloną postacią. Emisariusze zatrzymali się na małym rynku i jeden z nich odczytał, wcześniej zwinięty, list. - Miłościwy nam król Cenros wzywa swych rycerzy by stawili się na wezwanie do wojny przeciw demonom. Wszyscy mają stawić się niezwłocznie w stolicy, skąd stawią czoła zagrożeniu! - Ojcze, chce iść z tobą. – mówił młody mężczyzna. - Ktoś musi chronić rodzinę, ona jest najważniejsza. – odpowiedział rycerz. - Ale ja chce iść z tobą! - Nie jesteś jeszcze rycerzem, a rodzina jest najważniejsza! Obiecaj, że będziesz jej chronić! - Ale... - Obiecaj! Chłopak zamilkł i po chwili odpowiedział: - Obiecuję... Rycerz uściskał syna i odszedł do emisariuszy... - Godriku, Godriku! – kobieta biegła poprzez mały korytarz do siedzącego mężczyzny. - To chłopiec, masz syna, bracie! Godrik zerwał się na równe nogi pobiegł do odległego pomieszczenia. W środku leżała piękna kobieta o blond włosach. Wyglądała na bardzo zmęczoną po porodzie, ale mimo to uśmiechała się. W rękach trzymała małe zawiniątko. Mężczyzna podszedł do niej i spojrzał na dziecko. - Jest taki podobny do ciebie. – powiedziała i spojrzała na ukochanego. Mały chłopczyk otworzył swoje delikatne usta i ziewnął, po czym otworzył piwne oczy. - Mój syn. – odparł radośnie i uniósł dziecko wysoko nad głowę. Malec spoglądał cały czas na ojca, na jego twarzy pojawił się niemowlęcy uśmech. - Od dziś będziesz nosić imię Tyron, po swoim dziadku. Godrik przytulił syna i oddał go w ręce matki, której złożył pocałunek w usta. - Teraz jesteśmy rodziną... Strumyk delikatnie szumiał pośród porannego śpiewu ptaków i kołysania się drzew. Godrik obmył twarz i wstał z kolan. Odwrócił się i znalazł się teraz na znanej polanie. Właśnie tu ojciec uczył go walczyć i zapoznawał ze światem. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nagle, na wysokości jego oczu, pojawiła się mała, płonąca kula. - Godriku... – powiedziała męskim głosem. – Godriku... - Kim jesteś? – zapytał zaskoczony. - Z dzisiejszym świtem Orvenauz przestało istnieć... - Jak to się stało! - Weź to i zostać paladynem, poprowadź ludzi ku zwycięstwu i pomścij ojca... Kula znikła, a na jej miejscu pojawił się złoty wisior z symbolem płonącej kuli. Mężczyzna niepewnie wziął go do ręki, przyjrzał się mu i założył na szyję... - Godriku, czy przysięgasz mówić prawdę i tylko prawdę, nawet jeśli miałbyś za to zginąć? - Przysięgam. - Czy przysięgasz bronić słabych i uciśnionych? - Przysięgam. - Czy przysięgasz walczyć o odrodzenie Imperium? - Przysięgam. - Czy przysięgasz wypełniać wolę Tespiasa i króla naszego? - Przysięgam. - Twe serce jest czyste, a zamiary szlachetne. Mianuje cię, na mocy mych sukcesji, rycerzem Imperium Myrthanis. Powstać sir Godriku... Godrik stał teraz naprzeciw wielkiej armii ludzi. Rycerze odziani we wspaniałe srebrne zbroje siedzieli na gryfach. Stworzenia te były wielkości konia, a same posiadały ciało lwa z głową i skrzydłami orła. Wszędzie powiewały sztandary uskrzydlonej postaci i atakującego gryfa. Za tą wspaniałą armią znajdowały się wielkie ruiny miasta, które jeszcze przed trzema laty było najwspanialszym na świecie. Wokół ruin piętrzyły się ogromne, śnieżne góry. Paladyn uniósł swój znakomity miecz wysoko w niebo. Cała armia uczyniła tak samo i wraz ze swoim dowódcą wykrzyknęła: - Za Imperium! Rycerz gwizdnął głośno, a z szeregów wyleciał opancerzony gryf, który wylądował tuż obok niego. - Witaj, przyjacielu. – powiedział do swojego wierzchowca, po czym zwrócił się do armii. – Ludzie, rycerze, bracia moi! Stoimy tu dziś, by pomścić wielki upadek! Wróg nasz gotowy myśleć, że zdołał nas pokonać, ale my stoimy tutaj, dziś na tych polach przed wspaniałym miastem Orvenauz! Widzę w waszych oczach niepewność, ale gdy spoglądam głębiej dostrzegam w nich wiarę, która potrafi zdziałać cuda! Gdy słońce schowa się za horyzontem, z pośród cienii wyjdzie nasz wróg. Nie zobaczy ruin, lecz swoją zgubę. Dzisiejszej nocy popędzimy demoniczne zastępy Manteufla, a gdy wstanie słońce, my będziemy świętować święto Nadejścia! Nikt już wtedy nie będzie pamiętał, że upadliśmy czternastego czerwca, lecz każdy powie, że tego dnia ludzki upór i siła zwyciężyły! Za zwycięskich poległych! Za króla Cenrosa! Za Imperium! Cała armia rozgorzała tym okrzykiem, a słońce właśnie zaszło za horyzontem. Rycerz założył swój hełm, po czym spojrzał na północ i zobaczył, jak z cienia wyłania się Widmowa Twierdza. Od początku wojny twierdza była niezmieniona. Wciąż unosiła się nad ziemią i posiadała cztery poziomy zbudowane na okręgu, z których każdy kolejny był mniejszy od poprzedniego. Na szczycie piętrzyła się iglica w kształcie piramidy z płonącą czaszką. Paladyn zdjął z pleców tarczę i dosiadł swojego gryfa. Wielka armia uformowała klin i każdy z rycerzy wystawił przed siebie włócznię. Czarna forteca uderzyła o ziemie, a jej brama otworzyła się szeroko. Z jej trzewi wypełzła wielka, demoniczna armia. Potwory były najróżniejszych rozmiarów. Nieliczne miały nawet po pięć metrów wysokości. Nigdzie nie było śladu po Manteuflu. - Rycerze! Niech zasmakują naszej stali! – Godrik ruszył jako pierwszy, sam był na czele armii. Wszystkie gryfy ruszyły na wroga z niesamowitym impetem. Ziemia aż zatrzęsła się od tej ogromnej armii. Paladyn uniósł swój miecz, który zapłonął jaśniejącym blaskiem, oślepiając demony. Grad czarnych strzał pofrunął z fortecy, ale nie zdołał nawet przebić sentillowych zbroi rycerzy. Łucznicy na gryfach wzbili się w niebo i zaczęli ostrzeliwać demony, które znajdowały się na murach twierdzy. Rycerska szarża wbiła się w formacje wroga i zaczęła ich bezlitośnie wyżynać. Miecz Godrika dosłownie palił plugawe pomioty, które od razu zmieniały się w czarną mgłę. Tylko większe stwory mogły oprzeć się tej niszczycielskiej szarży. Niekształtna maczuga poszybowała w stronę paladyna, lecz jego gryf był szybszy i wzbił się w niebo. Godrik podleciał do giganta i skrócił go o głowę. Ta nierówna walka nie trwała długo, bo już po kilku minutach demony zaczęły się wycofywać do swojej twierdzy. Rycerze pogonili je aż do samych wrót, które zamknęły się przed nimi z głośnym trzaskiem. Wokół pola walki wciąż latały gryfy ostrzeliwując wroga. Godrik podleciał do bramy, zszedł ze swojego wierzchowca i spokojnie podszedł kilka kroków do czarnych wrót. Oparł tarczę o nogę i lewą ręką zdjął swój wisior. Przystawił go do bramy, a ta zapłonęła. Po chwili rozpadła się, a armia wkroczyła do czarnego miasta. Demony uciekały w popłochu, a rycerze nie zatrzymywali się nawet na chwilę. Przy wejściu na drugi poziom czekały pomniejsze pomioty piekła. Te bestie były niesamowicie wytrzymałe i każde z nich było wyposażone w płonące ostrza. Godrik ruszył jako pierwszy, lecz tym razem wróg okazał się być szybszy i zdołał go trafić w tarczę, która aż wygięła się od uderzenia. Mężczyzna spadł ze swojego gryfa i runął na ziemie. Jego wierzchowiec zaatakował pomiot i od razu uderzył w mur. Płonące ostrze przebiło jego pancerz i wypaliło śmiercionośną ranę. Rozwścieczony paladyn wyrzucił tarcze, zacisnął swój miecz w obie ręce i ruszył na przeciwnika. Ich ostrza zetknęły się ze sobą. Obaj odskoczyli i zaczęli walczyć dalej, wokół nich byli inni. Demon zrobił pół piruet i uderzył poziomo na wysokość jego głowy, lecz chybił. Godrik od razu wyprowadził cios, lecz pomiot zdołał złapać miecz, z jego dłoni polała się czarna krew. Rycerz, nie zastanawiając się ani chwili dłużej, uderzył swoją ćwiekową rękawicą prosto w twarz demona. Ten został lekko oszołomiony i puścił miecz. Sentillowe ostrze przebiło go na wylot, a pomiot rozwiał się w czarnym obłoku. Rycerze dalej przebijali się przez kolejne poziomy miasta, aż dotarli do charakterystycznej iglicy na szczycie. Paladyn ujrzał tam jedną postać. Był nią przerażający Manteufel, który dzierżył swą maczugę zakończoną ośmioramienną gwiazdą. Odziany był w mroczny pancerz. Miał co najmniej dwa i pół metra wysokości. Zamiast stóp miał racice, a z tyłu zwisywał mu długi ogon. Odwrócił się w stronę Godrika i przemówił swoim głosem, który był pełen grozy: - Kolejny człowieczek wyzywa mnie na pojedynek, lecz tym razem zdołał dotrzeć tak daleko. - Dziś to zakończymy, demonie, odpowiesz za swoje zbrodnie! Mężczyzna ruszył na przeciwnika, który od razu odpowiedział na cios. - Wspaniale było patrzeć, gdy Cenros spada w niebyt. - Zamilcz, plugawa bestio! Godrik złapał się za wisior i cała jego zbroja pokryła się jaśniejącymi runami. Manteufel zebrał w rękach płonącą kulę i rzucił nią w przeciwnika, ale chybił i pocisk zniszczył sporą część muru. Wszystko pokrył czarny dym. Z za pleców wojownika wyskoczył demon, ale paladyn pozostał czujny i zdołał odparować uderzenie. W całej Widmowej Twierdzy miała miejsce wielka bitwa, na każdym poziomie szlachetni rycerze walczyli z demonicznymi istotami. Ludzie walczyli o swoją wolność oraz wolność swoich bliskich i za to ginęli, a demony walczyły tylko po to by niszczyć. Na szczycie tej batalii walczył mały chłopiec, który obiecał kiedyś coś ojcu i teraz starał się dotrzymać słowa. Jego przeciwnikiem była przyczyna wszystkich osierocen przez minione dziesięć lat. Obaj walczyli niewyobrażalnie zaciekle i żaden z nich nie miał zamiaru się cofnąć. Ośmioramienna gwiazda drasnęła Godrika w udo, który od razu ukląkł z bólu. - Masz już dość, rycerzyku? – zapytał drwiąco, demon. - Nigdy! – wykrzyczał i zerwał się na równe nogi dźgając przeciwnika w prawy bok. Z rany wypłynęła czarna krew, która spłynęła po jego ciele. Manteufel odskoczył i zaskrzeczał głośno, po czym skierował swoją broń w stronę płonącej czaszki. Czerwony promień połączył oba obiekty i czarna forteca uniosła się nad ziemie. Płomień wokół czaszki zmalał, a twierdza wciąż nie przestawała się wznosić. Godrik ruszył na przeciwnika, który od razu przerwał połączenie i zrobił unik. - Po co w ogóle walczysz, to nieuniknione! – głos demona załamywał się. - Bo przysięgałem, a ty demonie nawet nie wiesz co to jest przysięga! - Wiem i to tak samo jak ty! Oręż obu przeciwników skrzyżował się, a Manteufel uderzył rycerza w twarz łokciem. Ten odskoczył i zrzucił z siebie hełm, po czym przetarł krew, która sączyła mu się z ust.. Demon wziął duży zamach i uderzył w Godrika, który nie zdołał się obronić. Rycerz poczuł palący ból w lewym boku i ciepło wyciekającej krwi. Jego oddech spowolniał, a odgłosy walki ucichły. Spojrzał na przeciwnika i wbił swój sentillowy miecz w jego trzewia. Demon wydał z siebie przeraźliwy ryk i złapał za miecz. Paladyn ostatkiem sił przekręcił miecz i z krzykiem złamał ostrze. Demon padł na plecy i puścił swój oręż, Godrik wciąż trzymał się na nogach i trzymał rękojeść miecza. Nagle postać Mantufla zaczęła maleć, aż zamiast demona pojawił się smukły mężczyzna o jasnej karnacji skóry, łysej głowie, dużych, niebieskich oczach i szpiczastym nosie. Na jego twarzy było przerażenie, dyszał ciężko. W trzewiach miał wbite, złamane ostrze, zaś w klatce piersiowej był zatopiony sztylet, na którego rękojeści znajdowała się taka sama czaszka jak ta na iglicy. Z rany w boku rycerza, mimo iż trzymał ją ręką, gęsto sączyła się krew. - Jesteś człowiekiem? – wycedził oszołomiony. - O-oszczędź, m-mnie... Godrik padł na kolana i doczołgał się do przeciwnika, po czym złapał za sztylet. Szybkim ruchem wyjął go z klatki piersiowej Manteufla. Ten głęboko zaciągnął się powietrzem i skonał. Paladyn przyjrzał się sztyletowi i w jego głowie rozbrzmiał przerażający głos: - Witaj, nowy Powierniku... Rycerz zląkł się i poczuł, że nie może puścić sztyletu. W tej samej chwili płonąca czaszka na szczycie iglicy wybuchła, a Widmowa Twierdza zaczęła spadać z nieboskłonu przechylając się znacząco. Prawą rękę mężczyzny zaczęła zalewać czarna mgła. Ramie zaczęło odmawiać posłuszeństwa i kierować się w stronę klatki piersiowej z ostrzem w dłoni. Godrik szybko złapał sztylet drugą ręką i zaczął siłować się sam ze sobą. - Pozwól mi, a przeżyjesz... Rycerz zaczął się czołgać do wyłomu w murze, który powstał po uderzeniu płonącej kuli. Dotarł do jego krawędzi i spojrzał w przybliżającą się ziemie. Sztylet był już zaledwie kilka centymetrów od klatki piersiowej, a z dłoni, od wysiłku, leciała krew. Paladyn spojrzał na wschód i ujrzał wyłaniające się słońce. Popatrzył chwilę i wycedził ostatkiem sił: - Za Imperium... – po czym rzucił się w dół... [align=right] Wszelkie prawa zastrzeżone! Michał Maciej Aleksander Cieczko[/align] Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Markusz Posted July 26, 2008 Report Share Posted July 26, 2008 "który by? wbity w ziemie pionowo przed nim" - przed nim chyba nieopotrzebne bo kazdy sie domysli ze ciezko byby?o zalozyc rece na miecz wbity za nim ;] "ale gdy spogl?dam g??biej to dostrzegam.." i "dy s?o?ce schowa si? za horyzontem, to z cienia wyjdzie nasz wróg" - "to" jest zupe?nie zb?dne nie mozna byc na szczycie armii, co najwyzej na czele ;] "?ucznicy na gryfach wzbili si? w niebo i zacz?li ostrzeliwa? demony, które znajdowa?y si? na murach twierdzy. Rycerska szar?a wbi?a si? w demony i zacz??a je wy?yna?. Miecz Godrika dos?ownie pali? demony" Powtórzenie - 3x demony Godrik podlecia? do bramy i spokojnie podszed? do niej. Opar? tarcz? o nog? i lew? r?k? zdj?? swój wisior. Przystawi? go do bramy, a ta zap?on??a. Po chwili brama rozpad?a si?, a armia wkroczy?a do czarnego miasta. - to podlecia? czy podszed? :> domyslam sie ze zszed? z gryfa ale lepiej by by?o zebys to wtr?ci?. Pozatym powtórzenia. "Na szczycie tej batalii walczy? ma?y ch?opiec, który obieca? kiedy? co? ojcu z demoniczn? besti?, która tworzy?a sieroty." ;> sierota ma nieco pejoratywne, drwi?ce brzmienie moze warto byby?o rozwin?? my?l - to by zniwelowa?o negatywny wyd?wi?k a i moze cos ciekawego by sie z tego urodzilo. "Or?? obu przeciwników skrzy?owa? si?, a Manteufel uderzy? rycerza w twarz z ?okcia." "z ?okcia" to potoczne sformu?owanie. zmie? na "?okciem" Pozatym troche pomniejszych bledow stylistycznych, gramatycznych etc ;] Ale ogolnie ciekawe i jednak majace cos przekazac. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 26, 2008 Report Share Posted July 26, 2008 Poprawi?em wymienione fragmenty, na podstawie twoich uwag, wielkie dzi?ki. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Superkarpik Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Podoba mi si? bohaterska ?mier? g?ównego bohatera ;D Lataj?ca forteca to ciekawa sprawa Musz? jednak powiedzie?, ?e przemówienie jest wzorowane na Aragorna pod Czarn? Bram?. Ciekawa filozofia Imperium i walka za nie. Brzmi podobnie do wh40k i wfb. Ogólnie bardzo fajne i tre?ciwe. Jeszcze taka rzecz. Brak opisu ?mierci rycerzy imperium. Czy?by byli a? tak dobrzy, ?e nikt nie zgin??? Lepiej by to brzmia?o, gdyby? wprowadzi? kilka scenek ze ?mierci? rycerzy. W sumie Dobre Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Shane Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Jedenasta godzina Ja zwróci?am uwag? na tytu? Po chwili zdj?? swój ci??ki he?m z g?owy, w którym ci??ko by?o oddycha? poniewa? zakrywa? ca?? twarz, a posiada? tylko poziomy otwór na oczy i kilka okr?g?ych na usta. Poprawi?am na "trudno", ?eby nie by?o powtórzenia. Podobnie zrobi?am w innych zdaniach, ale wszystkich nie b?d? wyszczególnia?. Poprawi?am te? kilka literówek i braki w przecinkach. ?adnych b??dów logicznych nie znalaz?am, ortograficznych te? nie - nie da?e? mi za du?o roboty Przyczepi? si? tylko do jednego, istotnego b??du: przeczytaj swoje opowiadanie jeszcze raz i popraw imi? g?ównego bohatera, bo raz piszesz Larent, a zaraz potem Lanter. Zapanuj nad tym, sama tego nie poprawia?am, bo w?a?ciwie nie wiedzia?am, które imi? jest wg Ciebie poprawne. Co do samego opowiadania: jak ju? mówi?am, nie by?o du?o pracy dla mnie z tym tekstem. Z zaciekawieniem przeczyta?am, ?wietnie opisujesz, bardzo mi si? podoba?o. Masz talent. Czekam na dalsze przejawy twojej twórczo?ci A póki co. Zabior? si? do poprawek drugiego opowiadania. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Faktycznie w tym zdaniu jest powtórzenie i to dosy? ra??ce, dzi?ki za poprawk?. Nie wiem jakim sposobem z Larenta, zrobi? si? Lanter ;p. Ju? to poprawi?em . Shane ciesze si?, ?e zwróci?as uwag? na tytu?, a wiesz co oznacza termin "jedenasta godzina"? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Shane Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Jedenasta godzina... hmm... zapowied? czyjej? ?mierci? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Jedenasta godzina to ostatnia godzina przed pó?noc?, czyli najciemniejsz? cz??ci? nocy i ko?cem dnia. Manteufel powiedzia?, ?e z nowym dniem wszyscy zgin?, wi?c analogicznie rzecz bior?c jedenasta godzina by?a ostatni? godzin? ich ?ycia. Warto wspomnie?, ?e demony ba?y si? ?wiat?a wi?c ca?kowity mrok o pó?nocy doda?by im tylko si?. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Shane Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Nooo to twoja interpretacja: s?uszna i logiczna. To co ja powiedzia?am, to ogólnie przyj?te znaczenie. Sama tego nie wymy?li?am. Ale zbieraj?c twoje i "moje" wychodzi co? jeszcze bardziej "g??bokiego":P Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Superkarpik Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Powiniene? taki wniosek o tej pó?nocy umie?ci? w opowiadaniu. Nada?oby ciekawego smaczku. Widz?, ?e robisz mniej b??dów ode mnie ale nie pozostan? w tyle ;D Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Guest Inheritor Posted July 27, 2008 Report Share Posted July 27, 2008 Nooo to twoja interpretacja: s?uszna i logiczna. To co ja powiedzia?am, to ogólnie przyj?te znaczenie. Sama tego nie wymy?li?am. Ale zbieraj?c twoje i "moje" wychodzi co? jeszcze bardziej "g??bokiego":P Heh, ale sie uzupe?nili ;p. Karpik nie wrzuce tego do opowiadania, bo jest to co? na co ka?dy musi sam wpa??, jak wiele innych motywów w ca?ym utworze. Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Superkarpik Posted July 29, 2008 Report Share Posted July 29, 2008 a kiedy nast?pne? Quote Link to comment Share on other sites More sharing options...
Recommended Posts
Join the conversation
You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.