Skocz do zawartości

Labirynt i zachodnio-chińskie przygody.


dawny teriolog

Rekomendowane odpowiedzi

 antologie o beletrystyce etnozoologicznej
publikacja wydana w ramach programu Badania i Rozwój z tytułu projektów realizowanych przez Gabinet Dociekań Przyrodniczych

FIKCJA LITERACKA !

12 of 2013

autor Tomasz vel Quatl

Może pamiętacie jak byliśmy na stepach azjatyckich. W tych owych czasach z pewnością okrytych kanwą zdrajców naszych starliśmy się z grupa zamaskowanych kozaków. Jak się później okazało pomylili oni nas z wrogami publicznymi. Już wówczas wiedziałem, że staniemy się ich wspólnikami w dochodzeniu na szeroka skalę. Otóż jeden z mieszkańców Buchary otrzymał zawiadomienie, iż na Kaukazie stacjonuje wielki dostojnik. Miał on dla nas przesyłkę nieprawdopodobną wówczas. A mianowicie. W krainie nietkniętej wówczas przez oko badawcze żyły podobno stworzenia baśniowe. Nazwano je przez białych mitycznymi „ktoś jak centaur” oraz turkmeński północny osioł-ślimak. Jak zwykle nie dowierzaliśmy tym pogłoskom. Dopóty nie wyruszyliśmy na granicę z Turkmenią i Azerbejdzanem. Tam powiadomiono nas, iż osioł siał spustoszenie. Niszczył zasiewy i atakował na polach mieszkańców. Okazało się, iż żył z nimi w zmowie. Zadawał ponadto pytania mieszkańcom oczekując odpowiedzi. Czekał jak mityczny sfinks nad przepaścią i pytał się jakiż to zwierz jest hybrydą wspaniałą. Nigdy nie otrzymał właściwej odpowiedzi. Musicie wiedzieć, iż należał do egoistów. Zrzucał niedowiarków w czeluścia skalne. Okazało się to wierutną bzdurą. W rzeczywistości człowiek przebrany za osła miał chorobę psychiczna nie leczono go, lecz puszczono na pola, aby robił cokolwiek, ponieważ do niczego się nie nadawał. Ani do polnych 87 prac. Ani do prac umysłowych tym bardziej. Wybrał najmniej odpowiednie zajęcie. Nie było nam do śmiechu, ponieważ szybko musieliśmy wyruszyć oczyścić wioski od „ktoś jak centaur”. Okazało się, iż człowiek na koniu jeździł i przedstawiał się jako półkoński zwierz. Także i my zorganizowaliśmy tzw. ustawkę by wytłumaczyć ludziom autochtonom, że ten człowiek jest niespełna rozumu. Ale czekaliśmy na jego ujęcie. Tymczasem powiadomiono nas iż jakieś dzikie konie występują w Kirgizji północnej. Ale brak było informacji o istnieniu tam jakichkolwiek gatunków z tej rodziny. Naszym planem było sprawdzenie tych komunikatów. Wyszło na jaw, iż zdziczałe konie hodowane przez przejeżdżających kozaków zostały puszczone wolno jak nakazywał im stary zwyczaj. A brzmiał on tak. By po odbyciu przezeń służby dla pana zostały zwrócone przyrodzie. Tak się te konie rozpanoszyły, iż wytworzyła się lokalna populacja w dolinie pólnocnokirgizkiej. Powróciliśmy w region stacjonujący. W zachodniej Kirgizji rozbiliśmy Jurty i zażyliśmy Kumysu i Ajeraku, ponieważ czekaliśmy na polskich emigrantów mieszkających w Mongolii. Nie udało nam z nimi porozumieć. Ale czekaliśmy na bardzo ciekawe dla nas wyprawy w głąb Chin do północno-zachodnich Xinghai i Kaszgarii. Czekały nas kolejne przeszkody, którym sprostać było niezwykle trudno. Straszono mieszkańców tam nie tylko wielkimi kobrami, ale i zwariowanymi ludźmi na wpół dzikimi biegającymi z ostrymi narzędziami po lasach. Słyszałem, iż jeden z wielkich sułtanów na południu uzbeckiego kraju posiadał trzech doradców na dawnych terenach. Brał udział w polowaniach na wielkiego zwierza 88 daleko na wschód. Podczas jego polowań upolowano dziwne zwierzę, którego rozpoznać nie mogli. Przypominało ono dużego ssaka podobnego do mangusty. Postanowiliśmy dojść do źródeł tej legendy i odkryć jakie to zwierzę upolowano i czy żyje tam do dziś. Fascynujące są mangusty fergańskie. Wedle naszych wywiadów prowadzonych na południu są one większe dwukrotnie od pand świetlnych. Zamieszkują odległe obszary poniżej regionów przez nas słabo określonych. Nasze polowanie na cywety miało mieć miejsce w krainie Kaszgarskiej. Nie udało nam się rozwiązać sytuacji czy przetrwały czas rozłamu. W czasach gdy, przebywałem w zachodnich Chinach słyszałem o prastarym labiryncie, w którym trzymano zaginione gatunki małp. Nie przeczuwałem, że mogli przebywać tam dzicy ludzie lub wielki nieznany drapieżnik. Ale w istocie labirynt był wielką menażerią zwierząt lokalnego rządcy ludów tureckich Ujgurów. Czwartego dnia tygodnia wyruszyłem w region Gaduon. Tam miał przebywać badacz zaginionych cywilizacji. On znał położenie zaginionego labiryntu. Na lokalnym targu zapytałem, gdzie mieści się instytut wszechstronny. Ale nie dostałem klarownej odpowiedzi. Poznaliśmy czarnoksiężnika chińskiego Li. Stacjonował on w wielkiej chacie podpartej potężną łapą prastarego kopalnego niedźwiedziego drapieżnika. O kopalnych gatunkach i wskrzeszaniu ich do życia ponownie było mowa wygłoszona także przez znanego chińskiego czarnoksiężnika. Zagubiony wielki gad pojawiał się nam przed oczyma jak zjawa najprawdziwsza. Latający wąż dynastii Tang to bardzo tajemnicze zjawisko jak nam wyjaśniał wielki czarnoksiężnik. Za bardzo nie pamiętam, ale musieliśmy go nieźle zwyzywać, gdyż później nigdy 89 więcej nie patrzył nam prosto w oczy. Przyznał się nam później, iż owy latający smok lub wąż to tylko wycinek nie byle jaki z wszelakiej mitologii chińskiej. Odwiedziliśmy też region południowozachodnich Chin w poszukiwaniu tego stwora. Wykazaliśmy, że takie zwierzęta nie istnieją. Szliśmy pewnego pochmurnego dnia po rzadkim ogrodzie. Oprowadzał nas po największych ówczesnych ogrodach Kaszgarii arcymistrz sztuk ponurych Jueng Kidok-ut. Potrafił on wiele zdziałać w ówczesnym świecie. Wiedział również o rzadkim wielkim gryzoniu zamieszkującym rejon pustyni zachodniej w kotlinie Tarim. Tam prowadził swoje dochodzenia nad gatunkiem. Finansował badania. Nie przeczuwaliśmy jak wiele on jednak nie wiedział. Nikt przecież nie wie wszystkiego. Ale on wiedział wiele. Prowadzono pod jego nadzorem badania zoologiczne i eksploracje na Kamczatce odległej oraz na wyspach morza Indyjskiego. Potwierdził, iż z chęcią może nas wysłać na wyspy abyśmy i my mogli rozpocząć bardzo istotne badania nad ssaczymi gatunkami w obszarach. Zajechałem wtedy do ludności lokalnej zapytać o zwierzę bardzo tajemnicze. A wiedźcie byłem wówczas podekscytowany możliwością istnienia dużych drapieżników podobnych do pand. Wyruszyłem więc na granice górskie do dolnych lasów rosyjsko-chińskich. Wypytałem rosjanina mieszkającego w chińskim domku jednorodzinnym na skale, ile w tym jest prawdy. Opowiedział mi niesłychane niedomówienia. Był mianowicie świadkiem żerowania kilku osobników w odległych lasach na północ od Kunlun. Wszedł wówczas jako podróżnik na zakazaną górę monarchy osadników i tam w godzinach popołudniowych wylegiwało się w promieniach słońca kilka tych zwierząt o wielkich głowach 90 obrośniętych długim futrem. Nie wydaje mi się, aby była to historia przez niego zmyślona, ponieważ legendy lub raczej podania pojawiające się o takich pandopodobnych zwierzętach miały miejsce już od starożytności. Także i na jednej z dżungarskich waz widnieje wizerunek dziwnego włochatego drapieżnika. Nie udało mi się niestety udowodnić istnienia tych zwierząt. Zasięgnąłem jednak po chiński bestiariusz, bynajmniej nie taki fantastyczny jak mi się wydawało. Mieszanka przeróżnych stworzeń była tam zgromadzona. Prócz tak znanych jak chiński smok lub jednooki tygrys były tam i zwierzęta nieznane mi zupełnie a i gronu szerszemu także. Zachowała się ponadto rycina starożytnego wędrowca, przemierzającego dawne lądy poza państwem środka. Wierzcie mi lub nie opisywał on spotkanie ze stworzeniami wcale nie bardziej różnymi niż te pokazane w owym bestiariuszu chińskim. W lanzy chińskiej centralnego obszaru w opuszczone wsi regionu Sinciang rozpoznałem podróżnika dawnego, który obiecał mi sporządzić mapy obszarów związanych z relacjami. Ale moje wyprawy nie rozpoczęły się po myśli mojej właściwej. Wywieziono mnie jako jeńca i przetrzymywano w spartańskich warunkach na polu chińskiego kwatermistrza. Uciekłem przywdziewając chiński kostium pradawnych wielkich chińczyków z legendarnej dynastii Ming. Podziwiałem ten wielki kraj majestatyczny. Istnie rzeczywiście było to Państwo środka. Ale poza środkiem, były też rozległe krainy nieznane zupełnie pozostawione same sobie. Natura wyprawiała tam wielkie zawody. Dołączyłem do lokalnych uchodźców. Raz nawet wyskoczył mi sprzed nosa zabawny Pan. Musiał niestety dostać ode mnie w kufę. Nie byłem wtedy w nastroju. 91 Szpieg Didov wyruszył do Persji północnej czyli kraju Tadżyków, aby szukać potwornych istot legendarnych. Nikt mu nie wierzył, aby odnalazł tam coś więcej niż tylko demoniczne postacie. Porozumiał się tam z zoologiem jaskrawcem. Razem mieli w planie oczyścić tą ziemię niezmierną przed mantykorą, lwem w człowieczej głowie i z ogonem skorpiona. Był tam i również demon ciemności, o którym nie mówiono po zmroku. A postać miał zmory i nietoperza wielkiego. Czy była to jakaś zmutowana ćma czy pies latający? Być może kreatura druga z tych to była. Dla zoologa jaskrawca przednią sprawą do załatwienia była ochrona rzadkich drapieżnych ssaków południowego Tadżykistanu. Był wśród nich tajemniczy słodkowodny drapieżnik z rodziny fok. Pomagali im lokalni aktywiści. Autorem mantykor był lokalny działacz Hibram Dibuldeh. Wytresował on dwie wielkie hieny irańskie i zaopatrzył je w okrutne stroje błazeńskie, aby te posłuszne mu niezmiernie siały popłoch wśród wrogów naturalnej ochrony przyrody. Atakowały z zawziętością myśliwców na polowaniach. A i zapędzały się na ludzi uliczników. Przekroczył jednak swoje uprawnienia. Stał się wrogiem innych działaczy na rzecz ochrony przyrody tadżyckiej. Ale nie miał wsparcia w innych organizacjach. Założył własną tajną grupę „tadżyckie bractwo działaczy Kudoheh”. Biały Tołstoj, gruby człek w białej pelerynie siedział w swoim gabinecie z puszystym perskim kotem i mówił piskliwym głosem. -Jedziecie do Persji i Baktrii północnej królów. Dzieją się tam rzeczy niebywałe. Przed moim biurowce stoją dwa motocykle dla was przeznaczone. Alfood pokaże wam jak się na nich poruszać. 92 Były to motocykle wyposażone w automatyczną skrzynię biegów napędzane światłem słonecznym. Wskoczyliśmy na motocykle i wyjechaliśmy z przypływem wielkich sił naturalnych. Podążaliśmy do północnej Persji dalej prastarej i odradzającej się po wiekach. A wiedźcie, że rozpędzaliśmy się do 300 kilometrów na tych machinach piekielnych. Były to czasy dla nas ważne. Jeździliśmy wtenczas pozbawienie wielkich trosk z motywacją do działania. Mieliśmy także niezbędne środki finansowe. Nad morzem Czarnym odwiedziliśmy naszego przyjaciela Bułgara Kudieva. Opowiedział nam o dziwnej rybie podobnej do rekina żyjącej w jeziorze Sieduhov. Zostaliśmy tam na tydzień, aby dowiedzieć się co to była za ryba i czy mogła być formą nieznana w tamtych okolicach. Wraz z naszym sprzymierzeńcem przebyliśmy długą przeprawę pieszo wśród gór. Wyprawa trwała dwa dni. Zdobyliśmy przy okazji lokalny szczyt. I oto podczas przeprawy przez skaliste wyrwy jedno ze zwierząt bardzo dziwnych skakało przed nami i wielkim jęzorem wywijało. Nie wiemy co to było. Ale nasz przyjaciel wyjaśnił nam wówczas, iż podobne to zwierzę był do małych karłowaty ludzi. Prawdopodobnie był to zdegenerowany lokalny mieszkaniec tamtejszej wioski. Być może z powodu choroby neurodegeneracyjnej genetycznie wadliwej lub nabytej za życia doszło u niego do tak odrażającej degeneracji. Byliśmy już nad jeziorem. Założyliśmy na nasze maszynowe wędki padlinę. Kudiev opowiedział nam, iż ta ryba jest drapieżna i bardzo silna. Ale nic się nie złapało. Mieliśmy tam batyskaf. I tam udało się nam zanurzyć. I rekin się pojawił. Nigdy nie widziałem tak potwornego 93 wodnego zwierzęcia. Zęby miało nieproporcjonalnie wielkie. Aktywista ów miał ponoć wielkiego latającego ptaka podobnego do sekretarza. Ale takie ptaki nie żyły w Tadżykistanie. Skądś miał jednak takie ptaszyska. Była to awifauna szkolona przezeń. Przebyliśmy pustynne górskie regiony tadżyckie. Aby rozprawić się ze stadem wielkich kocich zwierząt. Nie byłem pewny, ale wydawało mi się, że walczyliśmy wówczas z ogromnymi najedzonymi gepardami. Nasłano na nas trzy z nich. Nie była to walka nierówna. Nieźle poczynał sobie Joseph. Ustrzelił kilka z tych szkolonych kotów. Zostałem zaatakowany wówczas przez jakiegoś zwierza podobnego do morsa. Te ogromne zwierzę było trudnym wyzwaniem. Cudem uniknąłem rozszarpania przezeń. Zwałem go później zezwierzęconym przyjacielem. Ale do dzisiaj nie wyobrażam sobie skąd w środku gór żyło w dobrym stanie zwierzę na wpół wodne? Przyszło nam się jednak rozprawić w owym czasie z potwornymi hienami. Rzucały się do gardeł. Ludzie widywali jak wieszali się u szyi łapskami. Starzy plemienni na szyi zakładali talizmany dla odstraszenia tych dziwadeł. Okrywali się ich futrami, ich okazów. Otóż na granicy gór Hilemah dotarliśmy do bazy aktywisty wraz z trzema wynajętym przez nas szturmowcami. Aktywista wypuścił na nas dwie hieny mantykorskie i już był czas, aby i walczyć o własną skórę. Z mojej dubeltówki wystrzeliłem jak z armaty. Ale hieny był oporne na naboje. Czy nie czuły bólu nijakiego? Z grubej skóry były ich błazeńskie pokrycia. Z ludzkiej twarzy miały przybrane maski. I skoczyły na Josepha. I wydawało się, iż jego los jest przesądzony, gdyby nie jego doświadczenie, którego nieznałem przedtem. Wywinął kozła w powietrzu i skoczył 94 na jedną z hien niczym mistrz sztuk walki. Choć nie byliśmy już wówczas młodzi. Każdy z nas miał przecież ponad trzydziestkę. Joseph począł dźgać dziką hienę w kręgosłup na szyi. Aż polała się czarna krew tętnicza. Przebił zupełnie tętnicę szyjną szkolonej tej maszyny do zabijania. Gepard był o niebo sprytniejszy. Za nami pojawił się aktywista. Ale nie był zadowolony. I wówczas Josepha raniono wielokrotnie bardzo niebezpiecznie. Zadano mu parę ciosów ostrym przedmiotem. Myślałem że się wykrwawi, i ja doznałem upadku. I wielkiej rany brzucha się nabawiłem, gdy dopadła mnie kolejna hiena mantykorska. Szeroko rozbawiony aktywista w szyderczym uśmiechu podszedł do mnie i powiedział. -Będziecie konać powoli. Zaraz zjawią się tutaj sępy i inni padlinożercy. Życzę wam powolnej śmierci.- Nie przeczuwałem wówczas że nasza sytuacja w jakiś sposób się poprawi. Ale dostałem chyba krwotoku z brzucha. Nie cierpiałem wiele, ponieważ najadłem się ziela, które zawsze trzymałem na czarną godzinę. Był to narkotyk uśmierzający ból. Morfina kaukazka. Ponieważ wymagałem natychmiastowej pomocy, nachodziła mnie beznadzieja. Ale nie wróżyłem żadnej poprawy. Myślałem, że były to ostatnie dla nas chwile na tej ziemi. I przytkałem sobie ranę w brzuchy i poczułem jakby straszliwe pieczenie. Palił mnie ból brzuszny. Znałem te właściwości lekarskie tej wierzby górskiej. Zerwałem ostatkiem sił i przytkałem sobie ranę na brzuchu jeszcze mocnej, by ostatecznie krwawienie zatamować. Miałem też krwawiące czoło. I ranę na plecach szpecącą, raczej nie groźną dla życia jak mi się wówczas zdawało. Ale myliłem się. Doczołgałem się do skraju gęstych zadrzewień, 95 gdzie leżał na wpół przytomny Joseph. I wówczas myślałem, iż już nie żyje. Ale wyczuwałem jego oddech. Stracił dużo krwi. Słaby syczący głos dało się usłyszeć. Nogę jedną miał zharataną doszczętnie. Straciłem przytomność. Joseph chyba już nie żył. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie udałoby mi się go uratować wówczas, gdyby nie pewien dobroduszny przybłęda. Obudziłem się, gdy nade mną stała wymalowana jakaś postać starego człowieka z długą brodą. Przedstawił mi się jako potomek wielkich muzułmanów. I był to człowiek szlachetny jak żaden inny. Zszył mi on sam ranę na brzuchu. I leżałem dniami prawie na wpół umarły. Podawano mi leki z natury czerpane tadżyckiej. Josepha nie widziałem nigdzie. Gdy wydobrzałem. Okazał się iż Josephowi amputowano nogę. Leżał w namiocie obok. Leczyła go jedna z żon szlachetnego człowieka dniami i nocami. Żył, ale był bardzo słaby. Nie poddawał się. Miał bardzo silny organizm. Aż miesiąc następny jeszcze trwało nasze leczenie. Powiedziano nam, iż owi dobroduszni ludzie są wielkim potomkami i pomogą nam rozprawić się z aktywistą. Wiedzą też, że przyłączył się do niego słynny zły człowiek oraz szkoli kolejne zastępy hien i niedźwiedzi tadżyckich. Sytuacja wymagała natychmiastowej pomocy. My byliśmy osłabieni. A więc wymagaliśmy nie tylko długotrwałej opieki, ale i również pomocy w walce z tymi szarlatanami. Tymczasem zaproponowano nam wyruszenie na ekspedycję w poszukiwaniu tajemniczych zwierząt leśnych tadżyckich. Czuliśmy się słabi. Ale wyprawa ta nam dodała sił. A zaczęło się to wszystko tak. Wsiedliśmy na osły pasterskie i powędrowaliśmy w mało znany tadżycki zakątek. Były tam zwierzęta przez nas słabo 96 znane. Nie mogliśmy ich rozpoznać bezbłędnie gdyby nie pomoc jednego z badaczy prawdziwych. A był nim pasterz z urodzenia, który został lokalnym przewodnikiem po owych lasach. Z nim to właśnie mieliśmy rozpoznać lokalną faunę tamtego regionu. Ludność tam wykazywała jakieś inne korzenie. Ale byli do nas przyjaźnie nastawieni z pewnością. Zamieszkaliśmy w małej osadzie za górami, obok leśnego kompleksu Eurek. Tam to opowiedziano nam o przychodzącym z lasu małym ssaki z rogami oraz o wielkim gryzoniu żyjącym na drzewach. Nie mogliśmy udowodnić w sposób jasny co to były za stworzenia. W pamiętniku pisał Joseph Baluta historie przedziwne. Zniknęły dwa gatunki, tak nagle jak się pojawiły. Był tam jakiś ogromny kot z Ekwadoru. Z naszej podróży nie przywieźliśmy jednakże żadnych konkretnych wieści. Przepędzono nas mówią , iż nie spełniamy kryteriów zasadniczych. Ale jak się z tym nie zgadzałem. Biały Tołstoj nie był zadowolony. Dotarliśmy na Nową Zelandię, aby tam poszukiwać gniazd orła Haasta. Szukaliśmy dowodów na przetrwanie tego niezwykłego ptaka. Nasza wyprawa miała wydźwięk niezwykły. W miejscowości Broad Fither dostaliśmy informację o wielkim ptaku za dnia latającym nad miastem Jecry City. Nie porównywaliśmy to z jakimiś odniesieniami dopóty nie spostrzegliśmy, iż miało to związek z gniazdem wielkim na drzewie skalistym. Wraz z młodym pracownikiem biurowym udaliśmy się nad jezioro Betswill, ponieważ stamtąd informowano nas o bestiach wodnych atakujących ludzi zewsząd. Nagraliśmy wraz z nim głosy te okropne i coś nami wstrząsnęło. Kapłan wspomniał na potrzebę egzorcyzmów dla nas jako że nas zły duch opętał, ale dla nas rozwiązanie zagadki tego wodnego 97 stwora było rzeczą oczywistą. W dobie porannej wyszliśmy nad szuwary, aby tam udowodnić, iż te dźwięki nagrane przez nas nie pochodzą od stworzeń nieziemskich lub duchowych, ale że są źródłem naturalnym. I wykazaliśmy przeto, iż odgłosy pomruki wydobywane są przez delfiny, które być może przedostały się nad jezioro jeszcze w czasie, gdy jezioro było połączone z morzem. Jezioro było ogromne, ale utrzymanie się tak małej populacji delfinów było prawie niemożliwe przez setki lat. Genetyczne badania wykazały, iż delfiny zostały sprowadzone w ten obszar zaledwie kilka lat temu. Pochodziła ich matka mitochondrialna z pewności z okolic wybrzeży i przebywali setki kilometrów od brzegów również. Ktoś jednak zachłanny i sławę chcący zdobyć wielką postanowił, iż wprowadzi parę delfinów złapanych przez siebie. Był to szaleniec zapewne, fan zagadek pradawnych stworzeń. Musiał być to jakiś wpływowy człowiek. Powróciliśmy do miasta Jecry City. Wielki orzeł przelatywał nad miastem siejąc popłoch. Jeden z lokalnym ornitologów, nie wierzył jednakże, iż mógł to być przeżytek. My tez skłanialiśmy się do tego, że ptak ten jest jakiś dziwny. Pozostało nam rozwiązać tą zagadkę. Wylecieliśmy na wyspy Samoa badać niezwykle rzadkie małe gatunki gadów. Robiliśmy pomiary tych jakże ciekawych zwierząt. Doszliśmy do zaskakujących rezultatów. Prowadziliśmy także badania populacji lokalnej ludności. Wszystkie badane przez nas gatunki były endemitami. Od jednego z Polinezyjczyków usłyszeliśmy niezwykłą opowieść o jakże niezwykle tajemniczych ludziach Vele z Samoa. Wysłaliśmy tam naszego kumpla murzyna Bambo jak go nazywaliśmy 98 żartobliwie. Niestety nikt nie znał jego prawdziwego imienia. Zasłyszał on o tych dziwnych ludziach, ale wyjaśnił tam, że według niego były to raczej etniczne nazwy tubylczych ludów. Nie potwierdził, aby jakiś inny gatunek człowieka występował kiedykolwiek na wyspach. Dziki człowiek tak jak wszędzie to tylko synonim ludzi żyjących w zgodzie z naturalnym cyklem; tubylców, dzikich i żywiących się tym co uda im się zdobyć. Czyli tzw. tubylcy lub autochtoni mogę być również tymi dzikimi ludźmi. Są to więc dzicy.

1440px-Magura_cave_23-scaled.jpg

Edytowane przez dawny teriolog
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...