[align=center] Ten sam dzień, Wieczór. Plac przed ratuszem. [/align]
Kilka godzin po „pogawędce” z miejscowym wymiarem sprawiedliwości nadszedł wreszcie czas, by wysłuchać długo oczekiwanego przemówienia. Niewielki placyk przed drewnianym, przyciągającym oczy ratuszem pękał w szwach. Śmierdzący motłoch zaludniał go gęsto niczym wszy piczę wyjątkowo starej murwy. Nawiasem mówiąc, przedstawicielki tego zawodu stawiły się w mieście w sile, z której można by sklecić nielichą kompanię. Stara zasada kurewskego cechu głosi wszak, że gdzie więcej niż piętnastu chłopa w kupie, tam okazja na małą fortunę. A chłopów kręciło się tu całe mrowie.
Gwar podnieconych rozmów, krzyków i pisków wprawiał stare ściany ratusza w lekkie drżenie. W tłumie dało się odczuć podniosły, świąteczny nastrój – za chwilę miały wszak skończyć się wszystkie problemy. Z lekkim rozbawieniem zauważacie, że nawet szubienica jest dziś pusta, jak gdyby chciała wyglądać godnie na przyjęcie szacownego gościa.
Tumult ustał ucięty wraz z sygnałem trąbki. Kilku strażników w pięknych, paradnych zbrojach wyłoniło się zza drzwi ratusza. Wszyscy podobnego wzrostu, dobrze zbudowani. Poruszali się jak jeden organizm - szli pewnie i dostojnie. Pięści Sigmara – honorowa gwardia Inkwizycji – jak zwykle potrafiły zrobić nie lada wrażenie, o czym świadczyły wiwaty zgromadzonych mężczyzn i nerwowe chichoty dziewek. Jeden z żołdaków, zapewne dowóda, wszedł przed szereg i zakrzyknął gromki głosem:
- Chwała światłu Sigmara, Biczowi na Niewiernych, Tarczy Kościoła i Wybrańcowi Imperium, Inkwiztorowi Decimusowi!
- Chwała! – odkrzyknęli pozostali wyciągając w górę wyprostowane pięści, wprawiając tym tłuszczę w radosną histerię.
W tym momencie zza wrót powolnym, majestatycznym krokiem wyszedł Decimus. Młody, jak na piastowane stanowisko, trzydziestokilkuletni mężczyzna o jasnych, starannie przyciętych włosach, miał na sobie ceremonialne błękitne szaty ze złotymi ornamentami. Zgromadzony tłum ryknął z podziwem. Mężczyzna zatrzymał się w wyznaczonym miejscu, uniósł dłoń uciszając zgromadzonych i zaczął przemówienie.
- Wszyscy z was wiedzą, dlaczego się tu zgromadziliśmy – zadźwięczał mocny głos Decimusa. – Zło, które nawiedziło to miejsce musi zostać wyplenione! – tłum poparł mówiącego okrzykiem. – Chaos każdego dnia podnosi swe plugawe oblicze plwając na nasze Święte Imperium! Nie lękajcie się jednak! Ja, Ojciec Decimus, wybraniec Inkwizycji jestem tu, by roztrzaskać to oblicze stalowym młotem Sigmara! Jestem tu, by dzięki wam zepchnąć Chaosytów do jam, z których mieli czelność wypełznąć! By osiągnąć ten szlachetny cel potrzebuje jednak pomocy ludu. Potrzebuję was – wskazał gestem na zgromadzonych. – Każdy, kto ma odwagę wystąpić przeciw Złu, każdy, komu nie jest obojętny los owczarni Sigmara powinien pójść ze mną! – wykrzyknął teatralnie. Powiadają – ciągnął po chwili spokojniejszym tonem – jakobym obiecywał amnestię wszystkim, którzy zdecydują się oczyścić Midenburg. To prawda! Jednakże ostrzegam! Drogą, na którą wejdą ci śmiałkowie nie będzie łatwa! Czeka ich liczne wyrzeczenia, część z nich może nawet spotka śmierć. Nic to jednak! Słodycz, jaka czeka na tych męczenników w zaświatach wynagrodzi im wszelkie męki w dwójnasób! Za chwilę udam się do ratusza – obwieścił spokojnie. Będę tam czekał na tych, którzy odważą się wystąpić w obronie Światła. Ostrzegam jednak po raz kolejny – wyciągnął palec, jak gdyby chciał nim pogrozić zebranym – wiele obiecuję, ale także wiele wymagam. Jeśli ktoś nie jest pewny, czy jest gotów zaryzykować życiem, lepiej niech nie pokazuje mi się na oczy – rzekł, po czym odwrócił się energicznie. Gwardziści, pobrzękując zbrojami, podążyli za nim zgodną grupą.
Tłum powoli otrząsał się z czaru wywołanego słowami Inkwizytora. Ludzie rozchodzili się z wolna do domostw. Spora część „wojaków”, w tym osiłek z karczmy, na wieść o czyhających ich niebezpieczeństwach podkuliła ogony i udała się w swoją stronę. Nieliczni pozostali na placu i bili się z myślami. Jedynie garstka najodważniejszych (lub najbardziej szalonych) przezwyciężyła lęk i weszła do ratusza.