Skocz do zawartości

Superkarpik

Użytkownicy
  • Postów

    548
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Superkarpik

  1. Napisałem, że to takie dnd ale w świecie warhammera, żeby przybliżyć, czym jest granie w warhammera bez tłumaczeń, że jest to rpg. A ponieważ wszyscy miłośnicy fantasy kojarzą dnd, postanowiłem oprzeć się na tym. Nie mniej jednak nie uważam, by te dwa systemy były do siebie podobne w większym stopniu.
  2. To co w temacie: Udało mi się po dwóch spalonych kompach, problemach z grafiką i siedmiu podejściach, bo zdarzało i się źle zapisać, zabić niewłaściwą osobę, czy też po prostu schrzanić build postaci o co naprawdę nietrudno w falloutach. Dzisiaj o godzinie 13:52 monitor mojego laptopa wyświetlił mi napisy końcowe tej kultowej produkcji. Przejście tej gry zajęło mi prawie 80 godzin licząc wszystkie próby, podejścia i walki. Po jej przejściu mogę powiedzieć tylko: I TO JEST PRAWDZIWY ERPEG ! obie części kotora, mass effect i oblivion razem wzięte nie są tak pogmatwane i skomplikowane dialogowo jak ta produkcja sprzed bez mała 12 lat i zajmująca nie więcej jak 600 mb. scenariusz jest naprawdę zawiły. Bardzo łatwo wpaść w tarapaty z których możemy się nie wykaraskać. Absolutny brak prowadzenia za rączkę. kiedy szukałem jakiejś części musiałem przeczesać pół pustkowia za nią. W kotorze na przykład gdy dostaliśmy jakąś zagadkę do rozwikłania odpowiedź potrafiła dosłownie stać za następnymi drzwiami. Jest to też chyba jedyny rpg którego można przejść (a jest to udokumentowane) bez oddania ani jednego strzału! Czy można przejść choćby obliviona bez ataku chociaż jednego strażnika? Nachodzi mnie właśnie refleksja nad faktem czym teraz stały się rpg-i no i czym wogóle stały się gry. Nie kryję, że fallout to było moje pierwsze zetknięcie z klasyką i pierwszy raz musiałem w grze sięgać po solucje i poradniki! Wielki szacun dla Briana Fargo za stworzenie tak wspaniałego świata postapoaliptycznego piekiełka Błąd ortograficzny w tytule tematu. Ocena: Niedostateczny. Przyjdź z rodzicami! - Kot
  3. Wiem, że dużo się mogło wydarzyć przez te pięć lat. Może brakowało mi jakiegoś opisu nie wiem. W każdym razie wydało i sie to strasznie szybko. Tak jakoś myk i z dzieciaka stał się mężczyzną, że tak to nazwę Wyjaśnienie w pamiętnikach to dobry pomysł
  4. Dużo bardziej podobała mi się poprzednia część czyli prolog. Wychwyciłem sporo błędów i nieścisłości, które jakoś tak nie przypadły mi do gustu: Najemnik mający coś "po dziurki w nosie" ? Trochę to mało realne. To tak jakby dres powiedział do licha. Głównego bohatera męczył kac po jednym piwie? Ma chłopina naprawdę słabą głowę albo miejscowe szczyny były 70 procentowe Na początku rozdziału, kiedy napisałeś że nie miał za co żyć spodziewałem się dołączenia do gangu, rozbojów czy nawet prostytucji. Tutaj nagle ochroniarz karawany. Troszkę to mało prawdopodobne. Młody chłopak a jako ochrona pracuje? Magnum 44 to piekielnie dobra broń. Nie musiałeś aż tak go dopakowywać na początku. Bohater myjący się pełnymi wiadrami wody? W świecie Falloutowym? Ludzie ukrzyżowaliby go na miejscu za marnotrawstwo. Louis - jego opis na początku sugerował gościa ponurego i cichego, takiego samotnego wilka. Narzeka na najemników a sam pracuje jako ochrona czyli jakby nie patrzeć najemnik. Strasznie szybko spodobał mu się główny bohater. To troszkę... dziwne. Ostatnia rzecz to grożenie bobowi. Taki młodziak grozi tak otwarcie w mieście z ochronę gościowi z karawany? Rozumiem, że chciałeś przedstawić maxa jako gościa który nie da się oszukać, albo jako gieroja, ale wydawało mi się to troszeczkę przegięciem. Przepraszam za mocne słowa Nie piszesz źle. Twoje opowiadanie czyta się bardzo fajnie jak na razie. Chętnie poznam dalszą część. Oceniam na 3/6 Stać cię na dużo więcej jeśli brać pod uwagę prolog pozdro
  5. Początek bardzo zachęcający. Mogłeś co prawda rozwinąć wątek co dokładnie robił w wiosce, jakie znajomości tam zawarł ale domyślam się, że nie chciałeś się w to zagłębiać. Podoba mi się wizja głównego bohatera, który od początku ma pod górkę jako naznaczony wygnaniec. Czekam na dalszy ciąg
  6. Też mi się tak wydaje, że robię za krótkie opisy. Postaram się to zmienić 8)
  7. - Generale Barnacky! Słyszy mnie pan?! Tu drużyna ewakuacyjna Potok! Generale Barnacky! Tu Chris Brandon. Słyszy mnie pan?! – krzyczał od razu po włączeniu radia - Chris?! Uciekaj stąd słyszysz? – głos generała był dość wyraźny pomimo licznych zakłóceń. - Gdzie pan jest generale? Odebraliśmy już drużynę Szpon. Jedziemy po pańską. - Moja drużyna już nie istnieje Brandon. Zostałem tylko ja. - Gdzie pan jest, generale? Transporter już startuje! - Jedźcie beze mnie Brandon. Na mnie już za późno. - Generale ale… - Jeżeli tu przyjedziesz narazisz Swoją drużynę i drużynę Szpon. Nie możesz tu przyjechać. - Jadę na najbliższą znaną nam pańską pozycję. Będziemy tam za dziesięć minut. – Kanonada eksplozji przez chwile urwała połączenie. W końcu głos generała przedarł się przez zakłócenia. - Jest ich zbyt wielu. Nie dacie rady tu dojechać. Zmiataj stąd Brandon! To jest rozkaz! - Nie może mi pan teraz wydawać poleceń generale. Znajduję się pod jurysdykcją generała Dekkera, a on kazał mi pana ewakuować. I zrobię to choćby na przekór panu. – Chris poczuł jak robi się czerwony na twarzy. Ręce trzęsły mu się coraz bardziej. Co chwila majstrował przy radiu, żeby nie zgubić fali. - Posłuchaj mnie Chris. Naprawdę dobrze się spisaliście. Nic więcej nie możecie zrobić. Mieliście uratować jak najwięcej naszych braci i tak się właśnie stało. - Generale… - Chris. Powiedz proszę mojej żonie, Marii, że dotrzymam danego jej słowa. Bez odbioru… - Generale Barnacky! – Połączenie zostało zerwane i jedyne co dało się słyszeć to trzeszczenie radia. Solo podbiegł do Chrisa cały czas obserwując wzniesienie. Dopiero teraz można był przyjrzeć się jak zniszczony a raczej jak naznaczony licznymi wgnieceniami był jego pancerz. Prawie cała farba osłaniająca przed korozją została z niego zdrapana. Tylko miejscami zachowały się granatowe zdobienia. Trzymane przez niego działko dymiło się jakby na znak zmęczenia. - Jedziemy? Moi ludzie siedzą już w środku. – Ponownie zaczął ostrzeliwać wzniesienie. Super mutanci powoli zaczęli opuszczać swoje okopane pozycje. Jedno działko nie wyrządzi im szkody… - Generał Barnacky chce zostać. - Co!? - Tak mi powiedział. Kazał mi odjeżdżać bez niego. Solo przez chwilę chciał się zastanowić, ale seria posłana w transporter skróciła mu ten czas. - Jeżeli Generał uznał, że mamy odjeżdżać, to tak się rzeczywiście stanie! Dowódcy drużyn usiedli na przednich siedzeniach. Luneta dołączyła do pozostałych żołnierzy w Przyczepie. Silnik Transportera ponownie zawył. Ruszyli powrotem do Bunkra Gamma. - Co tu się stało? Jak Mutanci mogli was tak zdziesiątkować? - Nie mam pojęcia człowieku! Normalnie sam mój oddział rozwaliłby takich ze dwudziestu naraz. Problem w tym, że oni zaczęli stosować różnego rodzaju taktyki. - To znaczy? - Normalnie Super mutanci są tak pewni swojej wytrzymałości, że biegną prosto na nas, nie zwracając uwagi na nic. Przez to często wpadają na miny czy pod ogień ciężkich działek. Oni jednak najpierw strzelali w ziemię poszukując min a następnie zaczęli się chować gdy tylko dobyłem działka. Jakby wiedzieli, że tylko ta broń może zrobić im krzywdę. - A co się stanie z generałem? - Generała na pewno nie zabiją. Jeśli poznali tak dużo o naszych strategiach i uzbrojeniu, na pewno rozpoznali, że to generał. - Barnacky wspomniał, że został sam. Że jego drużyna generalska przestała istnieć… - Wyłuskali po kolei jego ochronę. – Zaczął solo krzyżując ręce na piersi. – Każdy z drużyny generalskiej bez wahania rzuciłby się pod pocisk przeznaczony dla generała. Chris przez chwilę zaczął myśleć o swoim własnym ojcu. Może to był powód dla którego zabrali jego ciało z pola bitwy. Może to był powód dla którego Barnacky tak dobrze traktował jego syna. Ojciec Chrisa ocalił Barnacky’ego… - co oni teraz z nim zrobią? - Będą chcieli go przesłuchać. Barnacky jest istną skarbnicą wiedzy o Bractwie stali. Świadomy tego za pewne popełni samobójstwo. - Dlaczego? – na samą myśl, że generał mógłby zginąć przeszły go ciarki. - Jeżeli uważasz, że jesteś w stanie przetrzymać tortury stosowane przez Super mutantów, to masz bardzo rozdmuchane zdanie na swój temat, stary. Super mutanci mają o wiele wyższy prób bólu niż ludzie. Robią ci coś co potrafi zaboleć ich a nie zwykłego człowieka. A ponieważ seria z karabinu nie robi na nich większego wrażenia, możesz sobie wyobrazić jak zmuszają innych do rozwiązania języka. Chris głośno przełknął ślinę. Zastanawiał się czy generał jest w stanie przetrwać tortury chociaż do czasu jego odbicia. Czy w ogóle ktoś może? Jeśli można tu mówić o jego odbiciu skoro otwarty atak zdziesiątkował żołnierzy Bractwa. Nagle dowódca drużyny szybkiego reagowania Szpon zdjął hełm. Jego skóra była bardzo blada od ciągłego noszenia pancerza wspomaganego. Chris zwykle widział go w pełnym pancerzu, dlatego pewnie nawet by go nie rozpoznał bez ekwipunku. Krótkie czarne włosy były mokre od potu. Przez środek twarzy paladyna Solo przebiegały trzy głębokie blizny zaczynające się na brodzie a kończące gdzieś we włosach. Różne krążył plotki i legendy na temat tych blizn. Jedna mówiła, że zrobił mu je szpon śmierci i że stąd wzięła się nazwa drużyny, co wydawało się dosyć prawdopodobne. Paladyn wyciągnął spod naramiennika metalową papierośnicę. Wyjął z niej jednego pogiętego do granic przyzwoitości papierosa. Nie zapalił go jednak. Zawsze po prostu tak robił po akcji. Trzymał w ustach niezapalonego papierosa. - Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? Widziałem cię jeszcze kilka miesięcy w bunkrze alfa. - Przenieśli mnie razem z tobą, z tą jedną różnicą, że trafiłem do bety. - Pułkownik Faldmann… - wychrypiał bardziej do siebie niż do Chrisa. - Znasz go? - Znam. Kawał skurczybyka z niego. Jest tak niekompetentny jak kadet na pierwszej misji. Nie wiem czemu jeszcze nie odebrali mu dowództwa. Mieliście z nim jakieś… Chris szybko puścił Solo nerwowe spojrzenie. Po chwili rzucił okiem na pozostałych członków załogi, zwłaszcza na Shauri. Bitwa pozwoliła im zapomnieć o minionym koszmarze. Nie zamierzał jej tego przypominać… - Rozumiem. - A tobie jak idzie w gamma? - Sam widzisz brachu. – Solo westchnął ciężko przygryzając papierosa – dostajemy baty na każdym skrawku tej zapomnianej przez Boga pustyni. Na patrole nie jeździmy jeepami, bo jeśli w ogóle to wyjeżdżają transportery albo czołgi. Rekrutacja jest tu prawie żadna, przez to co chwila sprowadzają żołnierzy z innych bunkrów jak ciebie i mnie. - Aż tak źle? - Sam się niedługo przekonasz. Długo nie zagrzejemy miejsca, zwłaszcza w lazarecie. Dekker ma tu jedną żelazną zasadę. Jeżeli możesz stać prosto i trzymać broń to znaczy, że możesz jechać na misję. - Znasz generała Dekkera? - Stary służę w tej jednostce od prawie czterech miesięcy. – Parsknął Solo. Im byli dalej od ST. Lois tym miał lepszy humor. – Pewnie, że go znam. Twardy człowiek. Przeprowadził wiele naprawdę dobrze skoordynowanych natarć przeciwko bandytom i stadom szponów śmierci. Super mutanci to jednak zupełnie inna kwestia… - Nie radzi sobie? - Nikt sobie z nimi nie radzi. Zwłaszcza ostatnio. Ktoś po prostu nimi przewodzi… Swoją drogą to skąd ty znasz generała Dekkera? - Wyciągnął mnie z bety jeszcze kilka godzin temu. Poza tym wydawał mi rozkazy przez radio. Solo wyraźnie się uśmiechnął. Wyglądało to dość komicznie z trzema wielkimi szramami z czego dwiema przebiegającymi przez usta. - Ciesz się, stary. Niedługo poznasz go osobiście.
  8. 10. Masakra w St. Louis cz.2 Kolejne eksplozje wstrząsały opancerzonym transporterem. Chris z trudem utrzymywał toporną kierownicę rozpędzonego do granic możliwości pojazdu. Pomimo, że byli jeszcze daleko od oznaczonej strefy walk, to już teraz każdemu przejechanemu metrowi towarzyszyły liczne eksplozje. - Co to było?! – Wrzeszczał Fletcher, gdy pojazd zatrząsł się od wyraźnego wybuchu pod podłogą. Sytuacja była skrajnie nieprzyjazna. Nikt nie widział napastników, a jednak z każdej strony nadlatywały kolejne pociski. - To miny! – Odpowiedziała mu Luneta. Cały czas patrzyła na mapę, co było trudne z uwagi na ciągłe wstrząsy. - Miny?! - Przeciwpiechotne. Nie wyrządzą większej szkody maszynie takich rozmiarów. - Po co zakopują tutaj miny? Przecież to ich teren! - Super mutantowi taka mina nie zrobi krzywdy. Te miny są przeciwko ludziom. Nas mogą rozerwać na strzępy, oni najwyżej poparzą się w nogi. - Jak mamy z czymś takim walczyć?! - My nie. – Chris Gwałtownie skręcił kierownicą włączając radio. Byli już bardzo blisko. Radio lada chwila powinno złapać zasięg z jakąkolwiek z walczących drużyn. – My tylko przeprowadzamy ewakuację… - Tu grupa ewakuacyjna potok! Czy ktoś mnie słyszy? – Luneta zaczęła nadawać co chwila tę samą wiadomość przez radio. W ciągu dwudziestu minut minęli pozycje a przynajmniej zapisane na mapie współrzędne drużyn Szrama i Korona. - Drużyna Szrama słyszycie nas? Tutaj drużyna ewakuacyjna Potok. Słyszycie nas? - Daj spokój… - Chris kiwnął głową w kierunku sporego krateru na prawo od transportera. Był wypalony do gołej ziemi. Okoliczne skały także były roztrzaskane i poczerniałe od sadzy. Pomiędzy zgliszczami można było dojrzeć kawałki ciał i pancerzy. Chris nawet na chwilę nie zwolnił obrotów silnika. - Nie zbierzemy ich ciał albo chociaż pancerzy? – dziwił się Charlie, gdy tylko zobaczył zmasakrowane zwłoki żołnierzy Bractwa Stali - Te pancerze do niczego się już nie nadają. Są poprzebijane i rozerwane na strzępy. Ciał i tak nie mamy zbierać. Jesteśmy drużyną ewakuacyjną a nie sprzątającą. – Wychrypiał Zszywacz. Charlie natychmiast obrzucił go wrogim spojrzeniem. Wiedział jednak, że stary medyk miał rację. Podobny widok zobaczyli w miejscu drużyn Korona, Czarnych i Zabójców. Gdy tracili nadzieję, że znajdą kogokolwiek żywego radio nagle ożyło. - Słyszy mnie ktoś?! Tu drużyna Szpon! Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem! Korona, słyszycie nas?! Czarni, gdzie jesteście?! Cholera, straciłem kontakt z Generałem! - Solo?! Solo Słyszysz mnie?! – Chris natychmiast wyrwał słuchawkę od radia z rąk Lunety - Brandon?! To ty?! – Głos w radiu trzeszczał i przerywał ale młody rycerz doskonale pamiętał wzywanie na pomoc pod Freeport. To był ten sam głos. Teraz tylko sytuacja była odwrotna. - Tu drużyna Potok. Podajcie swoją pozycje Paladynie Solo! - Nie pierdol mi tu tym oficjalnym żargonem Brandon! Ostrzeliwują nas z każdej strony! Dawajcie do nas! - Jedziemy opancerzonym transporterem! Podaj mi swoją pozycję! - Już podaję! Dawać mi tu mapę! Uwaga! – W słuchawce rozległa się głośna eksplozja. Chris mało nie zapatrzył się w słuchawkę do tego stopnia, że wjechałby na skałę. - Ogień Zaporowy! Cholera jasna! Morgan Zajmij się Stevem! - Solo?! - Długo się tutaj nie utrzymamy Chris! Walą w nas ze wszystkich stron! Co z Koroną i Czarnymi? - Korona została wybita co do nogi. Czarni, Szrama i Zabójcy tak samo. Znasz informacje o pozostałych drużynach? - Jesteśmy jedyną oprócz generała Barnacky’ego ocalałą drużyną na wschód. Pół godziny temu straciłem kontakt z drużynami Zamieć i Lemiesz. Chris przypomniał sobie słowa generała Dekkera. Rzeczywiście, jego transporter wystarczy aż nadto przy tej ewakuacji. - Jak wygląda sytuacja z generałem Barnackim? - Są na północ od nas. Cały czas stawiają zaciekły opór. Nie odpuszczają tak samo jak my! - Daleko są od was? - Znajdujemy się po drodze, ale powinieneś zacząć od nich. Generał ma priorytet… - Dla mnie to wy macie pierwszeństwo Solo. Jestem ci to winien za Freeport. - W takim razie dawaj do nas z tym transporterem Bracie! - Zrozumiałem! Potok, bez odbioru! Transporter Opancerzony pędził po pozostałościach byłego St. Lois na pełnych obrotach silnika. Chris wiedział, że drużyna Szpon nie utrzyma się zbyt długo. To była kwestia zaledwie kilku minut. W jednej chwili Luneta wystawiła rękę przed siebie głośno krzycząc. - Na wprost! Zobaczcie! Cała piątka wlepiła spojrzenia na stojących na drodze super mutantów. Byli wysocy na prawie trzy metry. Ich ramiona były tak umięśnione i wielkie, że prawie nie było widać malutkiej głowy pomiędzy nimi. Okuci w stalowe pancerze składające się w większości z części samochodów robili przerażające wrażenie. Ciężki karabin maszynowy w zwalistych dłoniach jednego z nich wyglądał tak drobnie jakby to było uzi. Chris poczuł jak zaczynają zwalniać. Instynktownie zdejmował nogę z gazu. Wolałby teraz jechać w przeciwnym kierunku. Nie dziwił się, że nawet paladyni byli masakrowani przez te istoty. Jak można było w ogóle z nimi walczyć? To jakby dziesięciolatek stawiał się dorosłemu. - Chris! – Krzyknęła Shauri. Jej głos wyrwał rycerza z odrętwienia. Natychmiast wcisnął gaz do dechy. Czas sprawdzić jak mocni są ci mutanci… - Zszywacz! Otwórz właz na górze. Strzelaj z granatnika gdy tylko będziesz gotów! Fletcher i Shauri, strzelacie z okien! - Nie mamy tutaj okien szefie! – zaprotestował Charlie. - To otwórzcie tylną klapę i tak strzelajcie! - Niby jak? Tyłem?! - Nie wiem! Jesteś żołnierzem Bractwa Stali! Wykaż się inteligencją! Fletcher posłusznie otworzył Tylnie drzwi, które łopotały od wiatru. Przywiązał je za klamkę do siedzenia kierowcy i opierając się o tą samą klamkę nogą położył się w połowie na dachu. Znajdowali się już jakieś trzydzieści może dwadzieścia metrów od stojących spokojnie super mutantów. Było ich czterech. Z daleka robili wrażenie jakby ktoś ustawił mur na środku drogi. - Ognia! – na rozkaz trójka strzelców otworzyła ogień Do zaskoczonych mutantów. Zanim jeden z nich padł, Shauri władowała w jego szyję cały magazynek. Fletcher strzelał w tors drugiego co nie odniosło żadnych efektów. Jedynie granatnik Zszywacza przynosił zadowalające rezultaty. - Dwóch pozostałych przy życiu spokojnie przykucnęło w ogóle nie przejmując się śmiercią towarzyszy. - Kryć się!- Krzyczał Marco chowając się powrotem w pojeździe. Istna Chmura pocisków pokiereszowała cały pojazd. Flecher nie zdążył się schować oberwał w lewe ramie. Impet uderzenia zerwał go z dachu. Jego noga zaplątała się w linkę do której przywiązane były drzwi. Chłopak wrzeszczał w niebo głosy szurając po piachu z dziurą w ramieniu. - Wciągnijcie go! – Wrzeszczał Chris. Sam ledwo co widział przez poszatkowaną przednią szybę. To był prawdziwy cud, że wytrzymała ostrzał z takiej broni. Teraz jednak przypominała pajęczynę przez którą prawie w ogóle nie było widać drogi. - Rozwal ich! – krzyczał rzucając lunecie swojego colta starając się jednocześnie zapanować nad pojazdem. Mutanci byli zaledwie piętnaście metrów przed nimi. Shauri trzymana za nogi przez starego Marco starała się wciągnąć Fletchera do środka. Chłopach nie tylko wzbijał za sobą chmurę kurzu ale i znaczył drogę linią ciemno czerwonej krwi. - Pośpiesz się! Zaraz nam się wykrwawi tu na drodze! - Mam go! – krzyknęła dziewczyna łapiąc Charliego za pas. Miała tylko nadzieję, że kawałek materiału wytrzyma. - Luneta, strzelaj! Elizabeth otworzyła ogień. Huk pistoletu zagłuszał nawet pracę transportera. Położyła każdego mutanta po jednym strzale. Chrisa tak zdziwiło to zjawisko, że mało nie wypadł z drogi. - Jak ty to zrobiłaś? - Celowałam w oczy. Za oczami nie ma twardej czaszki, więc to chyba ich najsłabszy punkt. - W oczy?! Przecież… Wiesz co? Nieważne. Po prostu jedźmy tam. W tym samym czasie Zszywacz i Shauri starali się opatrzyć ranę Fletchera. - Co z nim? – pytała Elizabeth gdy oddała już broń swojemu dowódcy. - Stracił dużo krwi. Pocisk przestrzelił go na wylot. Ma złamany obojczyk. - Dasz radę coś z tym zrobić? Zszywacz milczał. Sam nie był pewien czy chłopak dożyje dość długo, żeby dostać jakąś lepszą pomoc. Marco najwyżej mógł zdobyć dla niego kilka dodatkowych minut. - Dlaczego… Zawsze… Ja - Nie narzekaj stary, Chris przecież ląduje w szpitalu praktycznie po każdej misji… - Stary medyk poczuł, że powiedział to nie w porę. Dostrzegł jak ręce chłopaka mocniej zaciskają się na kierownicy. - Dobrze pójdzie jeżeli po tej misji trafimy do szpitala a nie do kostnicy… Po kilku minutach jazdy spostrzegli drużynę szpon ukrytą w zrujnowanym domu. Przez wielką dziurę w ścianie dwóch żołnierzy ostrzeliwało pozycje mutantów na wzgórzu kilkanaście metrów dalej. Chris dostrzegł samego Solo na piętrze budynku a właściwie na tym co z niego zostało. Dach budynku był prawie całkowicie zerwany. Solo trzymał w rękach ogromne działko szturmowe. Pasy z amunicją luźno opadały na podłogę. Z każdą serią sześciolufowego działka wierciły się niespokojnie niczym wąż. Mógł z niego korzystać tylko dzięki temu, że miał na sobie pancerz wspomagany. Pozostali żołnierze nie mieli takiego uzbrojenia. Karabiny szturmowe i granatniki to było wszystko na co mogli sobie pozwolić. Mutanci na wzgórzu używali z kolei ciężkich karabinów maszynowych i wyrzutni rakiet. - Solo! Nadchodzimy! - Najwyższy, kurwa czas! Dawaj tu ten transporter! – Wrzeszczał paladyn nie przerywając ognia. Chris dosłownie wbił się transporterem w ścianę budynku o mało go nie zawalając. Przez właz wyszedł Zszywacz z Shauri. Chris pobiegł od razu na piętro. Luneta rozłożyła się na obu przednich siedzeniach. Nareszcie mogła prowadzić ogień z karabinu snajperskiego. - Jak sytuacja? - A na jaką wygląda?! Zabieraj nas stąd! - Macie jakiś rannych? - Dwóch ciężko, trzech łącznie ze mną, lekko. Jeden śmiertelnie… - Przykro mi… - Powinieneś mi raczej gratulować w porównaniu z tym co spotkało inne drużyny. - Marco, pomóżcie wnieść rannych do tyłu! - Rozkaz! – Zszywacz posłusznie chwycił za ramiona z drugim żołnierzem jednego z oddziału Szpon. Obficie krwawił z brzucha. - Co z Generałem Barnacky’m ? Solo nie odpowiedział. Chris miał nadzieję, że to huk działka zagłuszył jego pytanie. Schylony pobiegł z powrotem do transportera. Obaj ranni żołnierze leżeli już koło jęczącego z bólu Fletchera. Zszywacz też już siedział z tyłu doglądając ich stanu.
  9. Opowieść bohatera w moim własnym mniemaniu, była do tej pory chyba najsłabsza, bo była pisane chyba ze dwa lata temu. Pozostałe opowieści są pisane na bieżąco, więc wydaje mi się że mogą być leprze, przynajmniej pod względem językowym. Nie wiem jednak jak to wygląda fabularnie
  10. piszę piszę. W tym momencie piszę jednocześnie trzy serie no bo"Utopia Abasara" "Opowieść Bohatera" no i ostatnie opowiadanie o śmierci zamykające cykl muszę napisać Postęp jest na dniach wystawię drugą część duuużo dłuższą bo opisującą całą akcję A ty Rafian coś piszesz w wolnym czasie?
  11. Ponieważ z mojej winy w dziale twórczość własna zrobił sie lekki bałagan związany z pojawieniem się sporej liczby moich krótkich opowiadań, Zacznę części księgi drugiej umieszczać w jednym temacie jak miało to miejsce w Fallout Tactics opowieść bohatera. A więc zaczynamy drugą księgę, o tytule Powstanie. Pozdrawiam serdecznie *** 1. Raport Niewielki kościółek na obrzeżach Herz stał opuszczony od wielu lat. Farba na ścianach dawno została zmyta przez nieustępliwy czas i ciągłe opady deszczu. Wszelkie symbole religijne zostały zniszczone albo rozkradzione. Nawet zdewastowane drzwi były zabite deskami. Jedynie kształt budynku przypominał o roli jaką miał spełniać. Pourywane i na wpół przegniłe deski odgradzały ogród pełen starych wysuszonych drzew tej zbezczeszczonej, lecz nadal świętej ziemi. Złote liście powoli opadały na ziemię zwiastując nadchodzącą zimę. Wszystkie jednak zanim dotknęły brukowanego chodnika, obracały się wokół mężczyzny. Był wysoki, miał długie kasztanowe włosy. Nosił biały płaszcz ze złotymi guzikami. Obok niego stał nieco niższy starzec o długich sumiastych wąsiskach. Miał całkowicie ogoloną głowę. Nosił brązowy płaszcz i pas z głową wiewiórki pośrodku. - Jak sytuacja w Himalajach? – Spytał mężczyzna w białym płaszczu. Liście zaczęły tańczyć wokół jego wystawionej dłoni. - W miarę opanowana. Ród smoków zgodził się podzielić terenem z goblinami i przedstawicielami yetich. - Yetich? - Pokazali się dopiero kilka miesięcy temu. Żyją tylko na tym terenie. Zgodnie z prawami Sanktuarium, muszą mieć przydzielone terytorium. - A co z ambasadą ludzką? – Na te słowa stary Kozak wyraźnie posmutniał. - Smoki z trudem zaakceptowały chciwe gobliny a z jeszcze większym trudem dzikie Yeti. Proponowanie by oddały jeszcze część terenu dla ludzi przeleje czarę goryczy. - Ludzie także mieszkali w Azji. Zgodnie z konwencją Europejskią… - Ludzie mieszkali wszędzie, Gabrielu. Elfy też. Krasnoludy również. Każda rasa mieszkała na całej kuli ziemskiej póki nie połączono ich w jedno. - Tak wiem, pamiętam o „teorii Bram” Przez krótką chwilę dało się jedynie słyszeć szum liści obracanych w powietrzu. Kazitimir westchnął ciężko. - Nie odpuścisz z tą ambasadą prawda? Mało nas już naginęło w tych wszystkich konfliktach? - Potrzebuję posterunków na każdym terytorium. - Wiesz że inne rasy postrzegają to jako imperializm? Już prawie 40% ziemi należy wyłącznie do ludzi. - Dobrze wiesz, że tylko tak można kontrolować to wszystko. Kazitimir ponownie westchnął. Poczuł ile ma lat i żałował, że sprawy potoczyły się tym torem. Czasami nawet żałował, że zjawił się tamtego dnia na Harnivala 7… - Kontrola jest niepotrzebna. - trzy miesiące po upadku Abasara Wampiry z Rumunii wymordowały wszystkie humanoidalne istoty na terenie całej wschodniej europy. Gdyby nie sprzeciw Sanktuarium powybijałbym te krwiożercze istoty co do jednego. Nie mów mi więc, że kontrola jest niepotrzebna. Liście wokół dłoni wirowały coraz szybciej zlewając się w zielono złotą kulę. - Pragnę pokoju i stabilizacji tak jak ty, Kazitimirze, ale zgodzisz się ze mną, że pewna kontrola musi być narzucona, przynajmniej teraz, w okresie przejściowym… Stary kozak odwrócił się i powoli zaczął iść w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru po raz kolejny kłócić się. Nie miał już na to siły. Żałował, że Magnus nie odnalazł się tamtego pamiętnego dnia. Gdzieś, głęboko w starym sercu żywił jeszcze maleńką iskierkę nadziei, że jego przyjaciel jeszcze, żyje… Miał też nadzieję na powrót Uriela. Chłopak zniknął gdy tylko dowiedział się o tym wszystkim. - Co z Egiptem? – Spytał Gabriel nie odwracając się nawet do swojego mistrza, a raczej byłego mistrza. Z jego głosu zniknęła jakakolwiek nuta szacunku dla tego starego człowieka. Kazitimir natychmiast się zatrzymał. - Rebelia Faraona Acherona, powoli zostaje opanowywana. - Dlaczego powoli? - Jak wynika ze zwojów. Acheron był najpotężniejszym nekromantą a jednocześnie sługą Anubisa jaki chodził po tej ziemi. Ożywił i wezwał pod swoją kontrolę wszystko co kiedykolwiek żyło w Egipcie. - Dlaczego wcześniej o nim nie słyszeliśmy? - Ożywili go potomkowie samego Anubisa. Do tej pory żyli w ukryciu w strachu przed Abasarem. Teraz… no cóż… - Nieważne. – Przerwał mu Gabriel. Liście nad jego dłonią utworzyły już idealną kulę. Jej obrót był tak szybki, że zdawać by się mogło, że Gabriel trzyma zieloną piłkę. – Kto przeprowadza pacyfikację? - Samael i trzy pułki gwardii anielskiej. - Poradzą sobie? - Ponoszą spore straty, Dowództwo w Europie zastanawia się nad mobilizacją kolejnych trzech pułków, ale Sanktuarium… - Nie obchodzi mnie zdanie Sanktuarium. Każ Samaelowi się pośpieszyć. Ma mnie informować na bieżąco choćby mentalnie. - To wszystko? - Tak. Możesz wracać do Azji. - A co z tobą? - Wzywają mnie do Sanktuarium. Znów mają jakieś awersje względem ludzi… Kazitimir w milczeniu zaczął odchodził. Towarzyszył mu jedynie stukot jego własnych butów o brukowany chodnik. Zatrzymał się dopiero przed zdezelowaną bramą świątyni. Odwrócił się patrząc na swojego ucznia, perfekcyjnie kontrolującego wiatr w swoich dłoniach. - Wiesz, że on wróci prawda? – W jednej chwili kula z liści rozwiała się. – Nic nie jest w stanie go zatrzymać. Nawet Magnus nie był. Być może nie jutro. Może nawet nie za dziesięć lat, ale on wróci. Ciekaw jestem co zrobimy wtedy, gdy zobaczy swoje podwórko tak zaniedbane? Gabriel stał w milczeniu z wystawioną dłonią. Liście nie poruszały się. Wiatr ucichł. Słychać było jedynie stukot budów oddalającego się starca… W tym samym czasie w nieznanych nikomu szczytach, gdzie siedem lat temu stała siedziba klanu Ukrytych, u samych stup gór spoczywało truchło smoka. Niedaleko owego cielska wydrążona była jaskinia. Długa i ciemna. Na samym jej końcu siedział człowiek, wyjący z bólu. Cały czas trzymał się za głowę, próbując od siedmiu lat pokonać zaklęcie, które na niego rzucono. Ciągły jazgot i wrzask utrzymujący się w jego głowie był nie do zniesienia. Próbował go wyciszyć, wyłączyć, ale było to niemożliwe. Wycie zagłuszało jego własne myśli. Krzyk bólu był jedyną formą wyrazu samego siebie na jaką był zdolny. Siedem lat medytacji jednak miało niedługo przynieść zamierzony rezultat. Zbierał w swym umyśle bowiem przestrzeń pozbawioną jazgotu. Każdy skrawek głuchej na zaklęcie myśli był okupiony nieopisanym bólem. Już niedługo jednak przestrzeń ta będzie wystarczająca dla niego by mógł, złamać tę klątwę. Wiedział co działo się na świecie. Wiedział, że przez jego nieobecność każda rasa, a zwłaszcza ludzka wszczynały konflikt za konfliktem zabijając kolejnych słabszych. Jego utopia rozpadała się na kawałki a on nie mógł nic na to poradzić. - Już niedługo. – Wyjęczał na głos Abasar, Spiżowy Przewoźnik – Już niedługo…
  12. 500 zł? No to już na czymś stoimy. Myślałem nad stanowiskiem telemarketera. Dzwonisz do ludzi proponujesz żeby przeszli do play czy też heyah. Sam decydujesz ile godzin pracujesz i za każdą godzinę zarabiasz. Potem rozliczasz sie zanosząc pliczki ile godzin się w miesiącu pracowało. Myślałem jeszcze nad Empikiem, z tego co się interesowałem to w grudniu zawsze przyjmują dodatkowych pracowników ;D
  13. Też studiuję a mam tyle wolnego że nie nie wiem co ze sobą zrobić. Muszę sobie pracę jakąś znaleźć. Ile mogę wyciągnąć na pół etatu?
  14. coś cicho ostatnio na forum... Wszyscy tacy zapracowani? ;D
  15. A już od 2 miesięcy nie gram xD Jak wyjdzie dodatek to pewnie wrócę to wowa eeh... a tak dobrze było mieć życie xD
  16. Superkarpik

    Czego słuchacie?

    Rock for Life ! - http://www.youtube.com/watch?v=mPpS7QWAK3Y - 3 Doors Down - Train
  17. Superkarpik

    Seks karty

    Nie wiem, może to jakoś dopracują. Pomysł był fajny tylko mogli bardziej się przyłożyć. W Wicher2 poznamy może więcej kobiet z życia Geralta
  18. Superkarpik

    Seks karty

    Pomysł z kartami jest fajny, ale w większości karty zdają się być wyjęte z kontekstu. Karty nie mają nic wspólnego z otoczeniem. Mało tego na niektórych zdjęciach bohaterki nie przypominają wogóle swoich komputerowych odpowiedników
  19. Superkarpik

    Seks karty

    Shani wogóle wydaje mi się najfajniejszą dziewczyną z talii geralta.
  20. 10. Masakra w St. Lois cz.1 Kolejną część opowiadania dedykuję Rafianowi, z forum który wysadził kolejną bombę atomową w tym post nuklearnym uniwersum jak i w mojej głowie Na razie tak krótko bo polubiłem krótszą formę epizodyczną jak w przypadku "utopii Abasara" Takie odcinki na forum Opancerzony transporter był dużo wolniejszy od poprzedniego pojazdu drużyny potok jakim był terenowy hummer. Wysokooktanowy silnik leniwie turkotał na kolejnych dołach i wertepach. Choć Chris cały czas trzymał pedał gazu wciśnięty do samej podłogi, samochód nie jechał szybciej niż pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Tak przynajmniej pokazywała wskazówka na prędkościomierzu. Ile było w tym prawdy nie wiadomo. Jeżeli Faldmann utrzymywał pojazdy w takim stanie co resztę bunkra to był cud że jeszcze nie rozsypali się na środku tej zapomnianej przez Boga pustyni. - Daleko jeszcze? – Fletcher był wyraźnie zniecierpliwiony podróżą. Nie lepiej znosił ją stary Marco. W ciasnej kabinie panował straszny upał a stalowe pancerze wcale tego nie ułatwiały. Każdy ruch powodował głośny zgrzyt stalowych płyt. - Według mapy będziemy na miejscu za trzy godziny, chyba że ten gruchot ma zamontowany silnik odrzutowy. – Chris choć zmęczony ciągłą walką z niestabilną kierownicą transportera, miał wyjątkowo dobry humor. Opuszczenie bunkra Beta było jego osobistym zwycięstwem. Niemałą rolę odegrał tutaj generał Dekker. Gdyby nie on pewnie do teraz Shauri siedziałaby w karcelu a on stawałby na rzęsach by ją uwolnić. W tej samej chwili jakby na potwierdzenie myśli rycerza zaszumiało radio wbudowane w panel kontrolny. - Brandon? Brandon, jesteś tam? – Chris od razu rozpoznał głos z kwatery pułkownika Faldmanna. - Melduję się na rozkaz panie generale. – Chłopaka dziwiło ze generał zgłasza się do niego osobiście. Zwykle dostawał jakąś depeszę z dowództwa, list lub był wysyłany skryba. - Świetnie. Mam nadzieję, że pułkownik Faldmann wydał ci niezbędny ekwipunek i jesteś już w drodze do nas. - Tak jest generale, za trzy godziny będziemy już na terenie bunkra gamma. - To świetnie Brandon. Problem w tym że nie jedziecie do bunkra gamma. Wszyscy w samochodzie natychmiast się ożywili. Patrzyli to na siebie nawzajem to na radio, wyczekując jakiegoś wyjaśnienia. - Jedziecie prosto do St. Lois. Luneta siedząca z przodu chwyciła za mapę. Pozostałości przedwojennego St. Lois znajdowały się niecałą godzinę od aktualnej pozycji drużyny potoku. - Dlaczego do St. Lois, generale? - Prowadzimy otwarty konflikt przeciwko zbrojnej armii super mutantów. - Super mutantów? – Chris przestawał rozumieć cokolwiek z tej rozmowy. - Zgadza się. Przeszedłeś szkolenie prawda? To Genetycznie zmodyfikowani żołnierze, właściwie nie przypominający już ludzi. So piekielnie wytrzymali i potrafią w używać broni którą większość z nas zamieściłaby na czołgach. Trzy dni temu zaginęła tam drużyna Strefa. Dopiero ponowny zwiad potwierdził zgrupowanie super mutantów w okolicach St. Lois. Dzisiaj o północy, dziesięć doświadczonych drużyn prowadzonych przez generała Barnacky’ego wyruszyło w skoordynowanym natarciu. Niestety ponieśli sromotną klęskę. Te stwory odpowiadały kontratakiem na każdy nasz ruch. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej precyzji, poza bractwem stali. - Może członkowie drużyny Strefa wyśpiewali im o strategiach bractwa? - Niemożliwe Brandon. Drużyna Strefa istniała od trzech miesięcy. Byli jeszcze kadetami i nie mieli o niczym pojęcia. Chris zamilkł nie wiedząc co odpowiedzieć. Przez moment słychać było jedynie trzeszczenie radia i turkot silnika. - Czytałem twoje akta Brandon. Otrzymałeś rekomendacje od Paladyna Solo, który także bierze udział w natarciu. – Chris Zadrżał na sam dźwięk imienia paladyna. Dekker jednak kontynuował - Bramin Wood, Freeport, a teraz Quincy. Sporo sukcesów jak na tak młodego żołnierza. - Dziękuję panie generale. – Chris zlał się rumieńcem czując na sobie spojrzenia pozostałej trójki. Rzeczywiście sporo już razem dokonali. Przeprowadził ich już przez niejedną beznadziejną sytuację. Stawił czoło nawet Szponowi Śmierci… - Twoim zadaniem jest jechać do St. Lois i ewakuować tak wielu żołnierzy Bractwa jak to tylko możliwe. - Panie Generale. Obawiam się, że w tym transporterze nie pomieszczę tak wiele osób. - Brandon… Obawiam się, że twój transporter całkowicie wystarczy… Bez odbioru…
  21. Przeczytałem jak na razie to drugie opowiadanie, gdyż zaciekawiły mnie twoje słowa. Naprawdę mocna rzecz. Ludzie mdleli na odczycie. Po przeczytaniu wcale nie jest mi słabo. Opowiadanie jest dobrze napisane, fajnie się to czyta i wogóle, ale nie jest to nic "strasznie strasznego" Nie jestem pewien czy takie coś jest wogóle możliwe, bo chyba nie. Skojarzyło mi się to trochę z zakończeniem 4 części obcego. Początek opowiadania jest bezsensowny. Niby wprowadzenie o wosku i marchewce ale nie ma dla mnie logicznego sensu w dalszej części opowiadania. Ot jedno odwołanie. takie 3/5 w moim odczuciu.
  22. Ciągu dalszego jeszcze nie ma gdyż autor poczuł pewnego rodzaju niemoc twórczą A tak serio to nie sądziłem że jeszcze ktoś to czyta Niedługo postaram się zamieścić ciąg dalszy ;D
  23. miało być nieumarłych ale wkradła się literówka ;D jak wyglądają opisy według ciebie w porównaniu z pierwszym rozdziałem? jest poprawa? Co sądzisz w kwestii fabularnej?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...