Głową w mur - Rafał W. Orkan - Recenzja #2

Każdy, kto kiedykolwiek próbował swoich sił w pisaniu, winien wiedzieć, że do stworzenia choćby kilku wartościowych zdań czynnikiem niezbędnym jest „wena”. Wiadomo także, że owa gwarancja sukcesu jest kochanką wyjątkowo kapryśną – niejeden już rwał włosy z głowy, pił na umór i rzucał się pod pociąg z powodu jej odejścia, które zawsze następowało nie w porę i bez powodu. Dlatego kiedy czytałam debiutancką powieść Rafała W.Orkana zatytułowaną „Głową w mur”, dałabym uciąć sobie prawą rękę, że autor ma cały harem najprzedniejszych wen, które odwiedzają jego zamek w ilości co najmniej pięciu naraz. Książka bowiem jest na tyle nowatorska, genialna i niepodobna do innych pozycji, że wydaje się to wręcz niemożliwe, by w głowie jednego człowieka same z siebie rodziły się tak niesamowite pomysły.
O Orkanie po raz pierwszy usłyszałam za sprawą opowiadania, jakie zostało opublikowane w Science Fiction, Fantasy i Horror w roku 2007. Wtedy jeszcze nie spodziewałam się, że być może jestem świadkiem narodzin literackiego giganta.

Kiedy zaczęłam czytać „Głową w mur”, pierwsze skojarzenie, jakie pojawiło się w mojej głowie, to poezja polskich futurystów. Dokładnie to samo niepokojące, trudne do opisania uczucie, które towarzyszyło mi podczas lektury ich dziwnych wierszy, powróciło ze zdwojoną siłą. Świat przedstawiony wykreowany przez Orkana, z kart książki cuchnął dymem z fabrycznych kominów, był śliski od smarów, ciężki od kurzu i chory od zanieczyszczeń. Wszystko działało niczym jedna, wielka machina, stworzona do kierowania ludźmi i niszczenia ich nałożonym na barki jarzmem. W plątaninie rur i brudnych uliczek powoli rodzą się trzej bohaterowie, których losy – z początku pozornie ze sobą niezwiązane – z biegiem wydarzeń zaczynają się przenikać i uzupełniać. Złudne wrażenie istnienia osobnych opowiadań stwarza konstrukcja złożona z apologów, jak twierdzi autor – chociaż nie do końca według mnie spełniają wymogi, by nosić tę nazwę – nie zauważyłam bowiem, by którykolwiek z bohaterów był zbudowany w sposób schematyczny.

Świat przedstawiony mimo, a może właśnie a sprawą swojej brzydoty, jest chyba najciekawszym aspektem tej książki.
Tajemnicza sekta Technomagów, która stoi za stworzeniem mechaniczno-magicznego tworu miasta. Społeczna przepaść pomiędzy Arystokracją, a żyjącą na obrzeżach miasta zmutowaną przez chemikalia biedotą, niesprawiedliwe rządy i wewnętrzne niepokoje tworzą rzeczywistość przyprawiającą o dreszcz niepokoju nawet czytelników - weteranów gatunku. Orkan świetnie poradził sobie z oddaniem złożonych zależności występujących pomiędzy poszczególnymi środowiskami, dzięki czemu prezentowany świat jest wiarygodny i spójny.

 

Na początku muszę się przyznać, że autor „kupił mnie” tekstami moich ulubionych piosenek, z których każdy rozpoczynał osobny kawałek opowieści.
Wielkie brawa należą się Orkanowi za poprowadzenie historii pod kątem językowym. Zróżnicowanie dialektów, jakimi posługują się mieszkańcy poszczególnych kast, czy bohaterowie należący do gangów i organizacji, jest naprawdę godne zauważenia. Slang wypada naprawdę wiarygodnie i kojarzy się trochę ze sposobem mówienia znanym z książek Grzesiuka. Dodatkowym atutem dodającym historii prawdziwości i pewnej dozy subiektywnej oceny rzeczywistości, jest pierwszoosobowa narracja – każdy z bohaterów na bieżąco „relacjonuje” wydarzenia.
Mimo że tekst najeżony jest mnóstwem wymyślonych na potrzeby świata przedstawionego zwrotów, często skomplikowanych i na pierwszy rzut oka niezrozumiałych, to nie można nazwać go przesadnie ubarwionym. Po kilku stronach czytelnik wczuwa się w żargon i z przyjemnością podróżuje przez spotykane na każdej stronie przejawy geniuszu autora.

Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak nie stylizacja, a zręczne pokazanie tych samych sytuacji z perspektywy kobiety i mężczyzny. Sposób myślenia dwojga ludzi odbiega od siebie w sposób tak uderzająco prawdziwy, że trudno o lepsze studium psychologii płci. Niejeden specjalista mógłby uczyć się od Orkana uważnej obserwacji.
Również opisy walk i słownych utarczek są jakby żywcem wyrwane z gangsterkiego półświatka, że niemożliwym jest, by autor nie czerpał inspiracji z przeżyć osób trzecich, dla których pytanie „A złamać Ci szczękę?”, jest równie powszechne, jak mówienie „Dzień dobry”…
Temu podobne zwroty, połączone z ulicznym rodzajem humoru, który w wykonaniu Orkana wypada świetnie, dają wielce zgrabną całość nie tylko dla złych chłopców.
Rodzi nam się geniusz!

Fabularnie również nie można książce niczego zarzucić, chociaż chwilami odnosiłam wrażenie, że to nie przygody bohaterów są dla mnie najważniejsze. Bardziej zwracałam uwagę na nich samych, na sposób myślenia, historię i poglądy, niż na zdarzenia, których stawali się uczestnikami. Fascynowali i przerażali jednocześnie, czasem truchlałam o ich los, kiedy docierało do mnie, jak łatwo gaśnie życie w Vakkerby.
Nie spodziewałam się, że znajdę u Orkana taką głębię egzystencjalnych problemów, tyle goryczy spowodowanej niezgodnością świata rzeczywistego ze światem marzeń. Byłam przekonana, że tylko Sapkowski potrafił na fantastycznym tle pokazać kłopotliwe rozterki, ból straty, nierozsądne posunięcia, za które przychodzi płacić najwyższą cenę.

Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że „Głową w mur” jest najlepszym debiutem, jaki ukazał się w ciągu ostatnich kilku lat, a Rafał W. Orkan jawi mi się jako bardzo obiecujący pisarz, który bije na głowę większość laureatów nagrody Zajdla z paru poprzednich odsłon. Niebanalny świat przedstawiony, zespolony przez świetnie skonstruowanych bohaterów i inteligentne, błyskotliwe poprowadzenie historii są w tym wypadku gwarancją sukcesu. Czekam na kolejne potwierdzenia wspaniałego kunsztu Orkana.


Rude


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.