Barry Trotter i bezczelna parodia - Michael Gerber - Recenzja

Po książce, która nabija się nie tylko sama z siebie, ale ze wszystkiego, co nas otacza, nie oczekuje się wiele. Tony śmiechu spokojnie wystarczą.

Opisywana tutaj („Bezczelna”) parodia Harry'ego Pottera ma jednak ograniczony zakres działań, co stwarza zarówno nowe pola manewrów, jak i pewne ograniczenia, z których najważniejsze jest ograniczenie grona odbiorców. A to dlatego, że z czym kojarzą się człowiekowi nie znającemu sagi o Harrym słowa takie jak Hokpok, Herbina, Lon, Bubledor czy tytułowy Barry?

Ano z niczym. I takie osoby niech omijają tę książkę szerokim łukiem. Nie jest ona dziełem wybitnym ani kopalnią śmiechu nawet dla fana sagi, a jeśli ktoś obiektu drwin nie zna, uzna zapewne tę książkę za totalny gniot. Niestety, Gerberowi lepiej wyszła cała otoczka (opis, okładka, formularz do wypełnienia przez osoby urażone) niż sama książka. Pomijam wspominaną nie raz przez samego autora składnię i gramatykę, a także miejscowy absolutny brak logiki. Pozycja ta po prostu nie jest zbytnio śmieszna.

 

Jednak nawet taka parodia posiada jakąś fabułę. Wieczny student Barry, który obecnie liczy sobie już 22 wiosny, dostaje od Bubledore'a zadanie – musi powstrzymać realizację filmu o sobie. Już teraz Hokpok jest oblegany przez iście zwierzęcych fanów, a przecież w dzisiejszych czasach mało kto czyta książki. Strach więc pomyśleć, co stanie się ze szkołą po premierze filmu. Do pomocy Barry zaprzęga swojego bezmózgiego (właściwie to mózg ma, ale jest to mózg psa) przyjaciela Lona i nauczycielkę ze szkoły dla „niepełnosprawnych” magicznie, quasi-nimfomankę Herbinę. To trio wyrusza w podróż w celu powstrzymania realizacji w/w filmu. Fabuła jest maksymalnie pokręcona, miejscami pozbawiona resztek logiki. Zawiera jednak parę (mało) zwrotów akcji, na monotonię w sumie też nie możemy narzekać, wciąż coś się dzieje, dowiadujemy się coraz to nowych „faktów”.

Przez większą część książka próbuje być śmieszna. Raz wychodzi to lepiej, raz gorzej, innym razem wcale. Jak widać po opisie fabuły i głównych bohaterów, humor tu przedstawiony jest maksymalnie absurdalny, nie jest jednakże nazbyt niskich lotów. Autor wtrąca też tu i tam akcenty moralizatorskie (opieka nad Lonem). Ogólnie wychodzi na to, że w książce jest wszystkiego po trochu, a jak wiadomo, gdzie jest wszystko, tam nie ma nic (konkretnego).

Styl autora, jak już wspomniałem, totalnie leży i kwiczy, nieraz przyjdzie nam się zastanawiać, o co tak właściwie chodziło w zdaniu. A może to wina tłumaczenia? Wszelkie poprzekręcane nazwy są, zdaje się, przetłumaczone i to całkiem – o ile można to tak nazwać – zgrabnie. Mimo braków w warsztacie autor nadrabia ambicjami, z początku nabijając się tylko z Pottera i zjawiska tzw. groupies, później atakując wszystko po kolei, nawet skarbówkę.

Ogólnie ciężko jednoznacznie ocenić pierwszą odsłonę „Barry'ego Trottera”. Jeśli sagi nie znasz, nie znajdziesz tu zbyt wiele śmiechu. Jeśli znasz, cóż - możesz zaryzykować, jednak nie gwarantuję, ba, nawet wątpię, żeby ci się specjalnie spodobała. Można jednak się z nią zapoznać z czystej ciekawości. A przynajmniej można by, gdyby nie to, że w dniu pisania tejże recenzji (12.02.2009r.) książka jest bardzo trudno dostępna, łatwiej dostać „Niepotrzebną kontynuację” i „Końską Kurację”. Podsumowując – tylko jako ciekawostka, w innym przypadku szkoda pieniędzy.


JayL


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.