Cień znad jeziora - Adam Zalewski - Fragment #1

Usłyszał nieokreślony dźwięk z dosyć daleka, gdzieś za plecami. Obejrzał się w stronę wzgórza.
Jeszcze raz odetchnął. Jakieś sto jardów za nim ścieżką z góry schodził strażnik. John zgasił papierosa i wcisnął go butem w piasek. Nie chciał mieć kłopotów ze strażą leśną. Siedział nadal. Chciał jeszcze parę minut odpocząć. Słyszał coraz wyraźniej zbliżające się kroki.
Strażnik minął go w odległości paru stóp.
– Dzień dobry! – rzucił przez ramię. – Poranny spacerek?
– Dokładnie. Mamy piękną pogodę.
– Trochę za sucho. – Strażnik przystanął i odwrócił się twarzą do niego. Był dość młody, choć spod ronda kapelusza John widział zaledwie część jego oblicza. Nie znał go. Gość pewnie pracował tutaj od niedawna. Musiał być niezłym służbistą. Dźwigał na ramieniu sztucer. – Hola! Kogo my tu mamy? – Spod ronda kapelusza błysnęły białe zęby. – Przecież to John Adams we własnej osobie!
Nic bardziej naturalnego i nawet miłego. A jednak skóra Johna zareagowała dreszczem niepokoju. Nie kojarzył tego człowieka, a wyglądało na to, że tamten uważa go za dobrego znajomego. Zapytał ostrożnie:
– My się znamy?
– Na swój sposób. Mówiąc wprost: ja znam ciebie, ty nie znasz mnie. Ale poznałeś moją rodzinę. – Strażnik zdjął kapelusz. John spojrzał w ogorzałą twarz, w szare, zimne oczy. Widział je już przedtem. Nie pamiętał tylko u kogo. I nagle przyszło olśnienie.
– Czy Henry Jones... – zaczął. Uśmiech zniknął z ogorzałej twarzy. Była teraz jak te wodniste oczy: zimna i beznamiętna.
– Henry był moim wujem, Johnie Adams. Słyszałem, że ktoś go wykończył. Leśne ptaki śpiewają, że wiesz coś o tym.
– Boże! – szepnął John. Machinalnym ruchem sięgnął po papierosa. – Czego pan chce? – zapytał. – Szuka pan zwady?
– Nie, John. Szukam zemsty. Nie rozumiesz czy udajesz? – Zsunął winchester z ramienia.
John wyprostował przygarbione plecy.
Więc to dziś – pomyślał. – Biedna Becky.
Trzask w zaroślach po lewej. Na ścieżkę wypadł obsypany igliwiem Standfield. O mało nie przewrócił Johna.
– Bogu dzięki! Zdążyłem. O co chodzi, John?
– Zapytaj jego. – Adams splunął w trawę strużką białej piany. – Wiesz może, kto to?
Spojrzenia szeryfa i strażnika skrzyżowały się w powietrzu.
– Wiem. Aż za dobrze – szepnął Jeff.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.