Obsydianowe serce cz. 2 - Ju Honisch - Fragment #1

– Na co panowie czekają? – zapytał. – Na napad rabunkowy?
Delacroix wstał i schował broń pod surdut. Wyciągnął rękę.
– Witam, McMullen. Jest pan mile widzianym gościem. Nawet bardzo mile widzianym, i żeby odpowiedzieć na pana pytanie: oczekiwaliśmy Bractwa. Straciliśmy naszego „pomocniczego maga”. Tym samym oprócz pistoletów niewiele nam pozostało. – Roześmiał się złośliwie i dał znak dwóm Bawarczykom. – Moi panowie, oto nasz mistrz sztuk tajemnych. Mr McMullen, pozwoli pan, że przedstawię moich towarzyszy broni podczas tego zadania. Podporucznik Asko von Orven, a tu podporucznik Udolf von Görenczy. Byli wyjątkowo pomocni, choć mają problemy z wiarą, że Bractwo Światła istnieje i jakie ma cele. Delacroix gestem poprosił nowo przybyłego, by zajął miejsce. Ten usiadł i wyciągnął krótkie nogi.
– Cóż – powiedział. – Niech pan opowiada. Ma pan rękopis?
Delacroix uśmiechnął się smutno.
– Nie. Pański kolega, pan Müller, był w jego posiadaniu i miał mi go przekazać. Niestety, Müller został zamordowany przed moim przybyciem. Mój pociąg miał opóźnienie, a potem zaszło nieporozumienie. Gdy dotarłem do hotelu, Müller leżał z rozbitą głową, martwy. Żadnego rękopisu. Za to hotel zaczęła nawiedzać jakaś zjawa. Nasz nieżyjący już specjalista od magii zakładał, że te zdarzenia są powiązane i aby dotrzeć do rękopisu, należy pierwej złapać tę istotę. Złapaliśmy ją. – Wskazał na skrzynkę. – Jest w środku. Powiedziano nam, że to wiatrochod. Dość obrzydliwa kreatura.
Mag aż podskoczył na wzmiankę.
– Wiatrochod? Naprawdę istnieje? Jest pan pewien?
– Niczego już nie jesteśmy pewni, sir – zauważył sucho von Orven. – Nasz mag okazał się niezrównoważonym na umyśle mordercą. Potwór może wwiercać się w ludzi, a ponadto napadł w bardzo zdrożny sposób na pewną młodą damę. Złapaliśmy tę bestię, ale rękopis nigdzie się nie pojawił, a teraz pułkownik Delacroix tłumaczy nam, że powinniśmy zwalczać ludzi wysłanych przez Kościół katolicki. Proszę, niech pan nie pyta, czy jesteśmy czegoś pewni. Może pan mógłby rzucić trochę światła na tę sprawę. Bylibyśmy za to wdzięczni.
Nagle zerwał się, stanął przed Udolfem, zastawiając mu drogę do skrzynki, i pomachał ręką przed twarzą przyjaciela.
– Zostaw to, Udolf! Znowu lunatykujesz.
Von Görenczy cofnął się o krok i uśmiechnął krzywo, z lekka zawstydzony.
– Cholerna bestia. – Odwrócił się w stronę nowo przybyłego.
– Może pan mógłby coś z tym zrobić, sir? Zdaje się, że ten potwór mnie przyciąga. Chyba może wpływać na moje myśli.
McMullen skinął głową.
– To potrafi większość feyonów. Choć to dość niezwykłe, że wiatrochod potrafi wywierać wpływ pomimo zimnego żelaza. Jak go panowie złapali? Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. – Uniósł jednak rękę, powstrzymując mężczyzn przed wyjaśnieniami. – Chwileczkę. Najpierw powinniśmy zatroszczyć się o niebezpieczeństwa, szczegóły potem.
Obszedł stół, na którym leżała skrzynka, rysując palcem znaki w powietrzu. Wokół skrzynki pojawiła się jakby krystaliczna poświata, która szybko stała się niewidoczna.
Von Görenczy odetchnął płytko i na miękkich kolanach opadł na fotel. Spojrzał zakłopotany na towarzyszy broni w nadziei, że nie zauważyli tej chwili słabości. Nikt nie skomentował jego zachowania. Jedynie Szkot podszedł, wyławiając z kieszeni metalowy przedmiot.
– Pozwoli pan, podporuczniku? – I zanim szwoleżer miał szansę odpowiedzieć, mag przycisnął przedmiot do czoła Udolfa. Nic się nie wydarzyło.
McMullen schował artefakt.
– Jest pan bezpieczny, podporuczniku von Görenczy. Wiatrochod pana nie tknął. Nie ma żadnych zmian w pańskiej aurze.
– Skąd pan to może wiedzieć? – zapytał zatroskany von Görenczy, trochę nieszczęśliwy z powodu uwagi, jaka się na nim skupiła.
– Bo w przeciwnym wypadku zareagowałby pan prawdopodobnie bardzo gwałtownie. I byłoby to nieprzyjemne.
– I zapewne zaaplikowałby pan naszemu specjaliście kilka ciosów – skomentował Delacroix z lekkim uśmiechem, po czym zwrócił się do maga: – Niech pan spróbuje ze mną. Chciałbym być pewien. Ta bestia raczyła we mnie wpełznąć.
– Wielki Boże! – wykrzyknął mały Szkot. – Jak udało się panu go przekonać, by opuścił ten wymarzony azyl?
– Pułkownik Delacroix wbił sobie w ramię sztylet z zimnego żelaza – wyjaśnił von Orven.
Mistrz pokiwał głową.– Przykra sprawa. Ale to była jedyna możliwość. Młody człowieku – zwrócił się do Asko – niech pan będzie tak dobry i przytrzyma pułkownika, gdy będę go dotykał. Widzi pan – uśmiechnął się – widywałem już, jak Delacroix obijał Bogu ducha winnych ludzi tylko dlatego, że ma paskudne odruchy.
Von Orven bez słowa stanął za sofą i położył ręce na ramionach Delacroix. Prawe ramię trzymał dość mocno, lewego zaś dotykał tylko lekko, by w razie gdyby pułkownik wykonał gwałtowny ruch, powstrzymać go w porę. Delacroix przygotował się na ból, ale ten nie nadszedł. Metal pozostał zimny.
– Też żadnych zmian – skomentował mag. – Jak na razie wszystko w porządku, choć wygląda pan jak rozgotowany haggis. Jestem pewien, że w ogóle pan nie spał.
– Żaden z nas nie spał – odparł Delacroix. – Mamy za sobą dwie obfitujące w wydarzenia doby. – No i parę zagadek do wyjaśnienia. Mimowolnie powrócił myślami do Corrisande, do jej delikatnego ciała, które z taką brutalnością obejmował, i do łez, które spływały po policzkach kobiety. Łatwa dziewczyna dobrze by wiedziała, gdzie kopnąć, by się uwolnić. Choć równie dobrze mogła to być gra, perfekcyjne przedstawienie jeune fi lle innocente. Delacroix odsunął od siebie te myśli. Nie pora na wspominki. Mag przyglądał mu się z zaniepokojoną miną. Po czym odwrócił się do pozostałych oficerów.
– Czy któryś z panów jest ranny? – Przyjrzał się Asko. –To dość wstrętny krwiak.
– To tylko siniak. Nic, czym warto by się przejmować. – Asko był wyraźnie zakłopotany. Teraz gdy przypominał sobie szczegóły, nie czuł się już tak pewnie. Jak to możliwe, że ta istota po prostu uniosła go i cisnęła przez całe pomieszczenie? Na myśl o dotyku potwora von Orven poczuł dreszcz.
– Trzeba się przygotować, skoro oczekują panowie magicznego ataku. Wolałbym, żeby każdy trochę się przespał. Na zmianę. Będę potrzebował panów pomocy, życzyłbym sobie zatem, aby byli panowie czujni i uważni. Poza tym chciałbym jeszcze usłyszeć dokładniej, co tu zaszło. – Spojrzał na Delacroix. – Pan powinien się przespać pierwszy, choć kilka godzin. Zabezpieczę magią pańskie drzwi i okna. – Podszedł do pułkownika i wskazał na jego ramię. – Nie mogę uleczyć pańskiej rany, ale przez najbliższe dwa dni nie powinna panu sprawiać kłopotów. Niech więc pan idzie spać. Obudzimy pana, gdy zajdzie potrzeba. Ma pan na sobie swój ochronny amulet?
– Nie.
– A dlaczego nie? Dałem go panu na wypadek takich właśnie okoliczności. Wiem, wiem, przeszkadza panu. Ale powinien pan być rozsądny.
Von Orvena dziwiło niepomiernie, w jaki sposób ten mały człowiek traktuje tak surowego pułkownika. Swobodne zachowanie świadczyło o długiej przyjaźni.
– Dałem go Cérise. Potrzebowała go.
– Och. Ona też tu jest? Cudownie. Musiało mnie sporo ominąć. Pewnie było wesoło i ciekawie – zauważył oschle mag. – Bez wątpienia działaliście w doskonałej harmonii.
Delacroix darował sobie odpowiedź.
– Idę spać – oznajmił. – Moi panowie, proszę opowiedzieć panu McMullenowi o wszystkim, co się stało. Później dodam resztę szczegółów. Jak się obudzę.
– Nie może być żadnej reszty szczegółów – zauważył von Orven z lodowatą uprzejmością – chyba że pan jeszcze coś przed nami przemilczał.
– A tu ma pan rację – Delacroix nie dał się sprowokować do kłótni. – Mogą panowie powiedzieć wszystko. Idę spać. – Wstał. – Niech mnie panowie obudzą za dwie godziny. Wtedy zmienię któregoś z panów. Zasłużyliśmy na trochę odpoczynku. Dobra robota, moi panowie. – Dotarł już do drzwi, ale zatrzymał się w progu i zwrócił do maga: – I jeszcze jedno. Zechciałby pan może sprawdzić, co to za krew pod drzwiami von Görenczy’ego? Zdaje się, że kogoś zraniliśmy, ale nie wiemy kogo. Myślę, że to...
– Dobranoc – przerwał mu McMullen. – Kiedy wchodziłem, pod tym drzwiami nie było żadnej krwi. A poza tym pańscy przyjaciele mogą mi wszystko wyjaśnić.
Nie wszystko, pomyślał Delacroix. Nie wszystko. Nie wiedzą o rzucającej nożami księżniczce podziemia i jej możliwym uwikłaniu w tę sprawę. Delacroix opowie o tym McMullenowi, gdy będą sami. Jakoś nie potrafi ł zdradzić dziewczyny. Pułkownik miał skrupuły, do jakich zwykle się nie przyznawał. Nie wiedział, co myśleć. Nie podobało mu się, że czuł się bezradny i niezdecydowany. Wezbrała w nim złość, gotująca się pod cienką warstewką opanowania. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.