Wikingowie. Najeźdźcy z północy - Radosław Lewandowski - recenzja

Jak być może pamiętacie, poprzednią część Wikingów uznałem za powieść dobrą, ale nie pozbawioną wad. Pośród nich wymieniłem między innymi mało charyzmatycznych bohaterów, niepotrzebne rozbicie na dwa całkowicie niezależne wątki, co niekorzystnie odbiło się na jakości każdego z nich, oraz dziwaczną, przekombinowaną narrację w drugiej połowie opowieści. Tym razem jest lepiej. Dużo lepiej.

Najeźdźcy z Północy w całości skupiają się na brutalnie przerwanej w poprzednim tomie opowieści o Oddim, synu Asgota z Czerwoną Tarczą. Po przegranej bitwie o Birkę i brawurowej ucieczce na tereny dzisiejszej Ameryki, wikingowie nie mieli czasu na złapanie oddechu. Ledwie udało im się założyć osadę, a zostali napadnięci przez grupę pościgową wysłaną przez Eryka Zwycięskiego i wycięci w pień. Z jednym wyjątkiem. Oddi sprzeniewierzył się nakazom swoich bogów i uciekł przed niebezpieczeństwem. Przeżył, ale znalazł się zupełnie sam w obcym, nieznanym świecie. By uciszyć dręczący go wstyd postanowił powrócić do ojczyzny i uwolnić zniewoloną matkę i siostrzyczkę. Zanim jednak natrafia się okazją, by zrealizować ten karkołomny plan, młodzieniec wyswabadza z opałów dziwną, czerwonoskórą kobietę, a ta w podzięce za ratunek wprowadza go w osobliwy świat własnych pobratymców. Niestety norny nie są dla Oddiego litościwe, bo na horyzoncie pojawia się widmo bitwy, która może zaważyć na dalszych losach jego nowego domu.

Drugi tom Wikingów od początku trzyma w napięciu i nie daje odetchnąć aż do ostatniej strony. To świetna, dynamiczna opowieść, nie pozbawiona jednak pewnej wartości dodanej, o której za chwilę. Nie sposób przeoczyć faktu, że warsztat Lewandowskiego uległ znaczącej poprawie. Nie eksperymentuje już z narracją i prowadzi ja w stateczny, stonowany sposób, co ułatwia czytelnikowi skupienie się na wydarzeniach, jakie spotykają bohaterów. Ci ostatni również znacząco się rozwinęli. Nie jest to może jeszcze poziom Ainara, Alego i hamramirów ze Skalda Łukasza Malinowskiego, ale stary, podstępny szaman Czerwony Kamień, jego młodsza koleżanka po fachu, Czerwona Orlica, i kryjący dość zaskakującą przeszłość „wódz wodzów”, Snae-Kol, mogą się podobać i budzą emocje, a to we współczesnej polskiej fantastyce coraz rzadsze zjawisko… Co ciekawe osobowości nabrał też sam Oddi. W ciekawy sposób łączy w sobie typowo wikińską dzikość i bitność z młodzieńczą naiwnością i specyficznie rozumianą delikatnością. Intrygują też jego przemyślenia na temat odmienności kulturowej własnych ludzi i spokojnych, nieznających złota Indian.

 

Podobnie jak poprzednio, jedną z największych zalet książki jest lekkość, z jaką autor porusza tematykę dawnych wierzeń i zwyczajów. Co ważne, tym razem robi to w o wiele bardziej naturalny sposób niż w pierwszym tomie (pamiętacie Hiszpana, który palnął wykład o hierarchii zakonnej, choć na dobrą sprawę był już jedną nogą w grobie?) i przekazuje informacje wtedy, gdy akcja na chwilę zwalnia, pozwalając się skupić na różnicach pomiędzy światem Indian i Europejczyków. Swoją drogą jedną z takich „opowieści przy ognisku” pisarz wyraźnie podprowadził z popularnego serialu telewizyjnego, ale nie mam mu tego za złe, bo jak tu gniewać się na wieść o wikingu, który nawet w obliczu własnej śmierci wycina psikusa (mam nadzieję, że po lekturze docenicie ten żarcik słowny) jednemu ze swych oprawców?

Najeźdźcy z Północy to bardzo udana książka i w przeciwieństwie do Wilczego Dziedzictwa nie muszę w tym miejscu dodawać złowróżbnego „ale”. Kawał solidnej lektury. Jeśli pisarz utrzyma tempo, z jakim robi postępy, to kolejny tom serii ma szansę dorównać dziełom wspomnianego Łukasza Malinowskiego, czego sobie i wam życzę. 


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.