Kochali się, że strach - Antologia - Fragment #1

Roztargnionym spojrzeniem obrzucił blat biurka, sta­rając się odnaleźć kubek pomiędzy stertami rzeczy nie­zbędnych, mniej niezbędnych i zaledwie okazjonalnie potrzebnych, które piętrzyły się w chwiejnych kolum­nach i malowniczych stosach. Dostrzegł niebieskie ucho wystające pod zgrabnym zadaszeniem, jakie stworzyła okładka pisma dla wędkarzy.

Przechylił się. Sięgnął.
Nie zdołał zatrzymać gestu, nie zdołał cofnąć ręki, ani oderwać wzroku od własnych palców. Półprzezro­czysta, niematerialna dłoń prześlizgnęła się przez foto­grafię wędkarza, kubek, popielniczkę pełną petów, stos książek i blat biurka.
Straciwszy równowagę, wylądował ciężko na podło­dze.
- Paweł?! - dobiegło z dołu pytanie Ewy. - Paweł?
Wszystko w porządku?!
Nie odpowiedział. Nie mógł. Z wysiłkiem zwilżył ję­zykiem nagle wyschnięte wargi. Pod palcami obu dłoni czuł nieco nierówną twardość deski. Absolutnie nama­calną i realną. A jednak ów fakt go nie uspokajał. Wręcz przeciwnie budził lęk.
Pięty Ewy załomotały na schodach.
- Paweł? Co się stało? - Wpadła do pokoju, niemal wyrywając drzwi. Widok męża siedzącego bezradnie na podłodze wyraźnie ją zdenerwował.
- Spadłem... - wydusił wreszcie.
- Z fotela?! - zdumiała się, przykucając przy nim. Do­tknęła jego czoła, delikatne palce zebrały krople potu. -Dobrze się czujesz?
- Tak... chyba tak. Nie wiem, chyba zrobiło mi się sła­bo. Ale już mi lepiej - zapewnił ją niewyraźnie.
- Słabo? To przez ten dym, palisz jak komin i na­wet okna nie otworzysz - zganiła go, prostując się. Przez chwilę mocowała się z oporną klamką, aż wreszcie udało jej się wpuścić do pokoju letni wietrzyk.
- Pod dachem jest duszno - przypomniała. - Szczególnie latem. I szcze­gólnie wtedy, gdy ktoś pali jednego za drugim. Wykoń­czysz się kiedyś.
- Widok ciebie w szortach przywraca mnie do życia -uśmiechnął się blado. Nie odpowiedziała, tylko popatrzy­ła na niego ze zdziwieniem. Kiedy wychodziła z pokoju, skojarzył, że tą uwagą naprawdę ją zaniepokoił.
♦ ♦:♦ ♦
Myśl o porannym, a raczej przedobiadowym wydarze­niu, prześladowała go cały dzień. Najłatwiej było uznać, że to przewidzenie. Ot, lekki omam wzrokowy. Faktycz­nie od dymu, od duchoty, od lata, od migracji komarów, od czegokolwiek, cholera. Od wpływu gwiazd na układ trawienny. Tylko, że nie potrafił sam siebie przekonać do żadnego wyjaśnienia. Widok własnej dłoni nurkującej w bałagan na biurku, niknącej w przepełnionej petami popielniczce, a potem w solidnym drewnianym blacie, zdawał się być trwale zakodowany gdzieś w głębi czaszki i odtwarzał się raz po raz. Do tego ten upadek. O wiele łatwiej byłoby uwierzyć w omamy, gdyby nie wylądował na podłodze. W normalnych okolicznościach nie mógłby wypaść z fotela. A skoro wypadł, okoliczności najwyraź­niej nie były normalne.
I jeszcze ta uwaga o szortach.
Jasne, lubił kiedy Ewa wkładała krótkie spodnie. Który facet by nie lubił? Szczególnie, że miała całkiem zgrabny tyłek i nogi też niezłe. Lubił. To normalne. Mniej normalne natomiast było to, że jej coś takiego powie­dział. I wcale nie chodziło o to, że sama Ewa miała dość paskudne zdanie na temat swojej prezencji od pasa w dół i najczęściej szczelnie okrywała te części, a to portkami, a to spódnicami, które nawet jak sięgały kostek były w jej odczuciu za krótkie. Nie chodziło też o to, że irytowa­ła ją każda wzmianka w stylu „niezłe nogi”, bo albo do­patrywała się sarkazmu, albo uprzejmości ponad miarę. Chodziło o to, że takich komplementów nie czynił z za­łożenia. Żadnych komplementów. Nie były w jego stylu. Pieszczotliwe zdrobnienia, hasła „mój misiu” należały tylko do repertuaru Ewy. Pod tym względem panował między nimi ścisły podział obowiązków. Nie umiał mó­wić takich rzeczy. Nie był w stanie. Coś gdzieś w środku natychmiast dławiło, dusiło, zaciskało gardło, innymi słowy, jakaś część jego samego protestowała gwałtownie przeciwko obnażaniu emocji w równie bezwstydny spo­sób. Po prostu nie i już. A jednak powiedział...
Natarczywy dzwonek telefonu przerwał mu rozmy­ślania, zrezygnowany sięgnął po słuchawkę.
- Paweł? - głos w słuchawce wibrował lękiem i prze­rażeniem.
- Maria? - bardziej zgadł niż poznał.
- Paweł... Paweł - powtórzyła bezradnie.
- Maria, wszystko w porządku? - zaniepokoił się.
- Nie jest w porządku. Bardzo nie w porządku. Pa­weł, ja chyba wariuję...
To jest nas dwoje, pomyślał.
- Nie dramatyzuj, powiedz mi na spokojnie co się stało.
- Nie wiem! Nie wiem, co się stało! Zupełnie nie pa­miętam! - Była na granicy histerii.
- Więc skąd wiesz, że stało się cokolwiek?
- Bo obudziłam się pod łóżkiem... a obudziłam się, bo
było tak ciasno, że nie mogłam oddychać - wykrztusiła.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.