Błękitny Księżyc, cz.1 - Simon R. Green - Recenzja

Kiedyś, dawno, dawno temu, po ziemi chodzili prawdziwi bohaterowie, toczący ciężkie boje ze śmiertelnymi wrogami, a na świecie panoszyło się zło. Grasowało mnóstwo smoków, które należało zgładzić, panował urodzaj księżniczek, które należało uwolnić, zaś rycerze w lśniących zbrojach dokonywali wielkich czynów.
O tamtych czasach opowiedziano wiele legend, historii o wielkim męstwie oraz szaleńczej odwadze.

„Błękitny Księżyc” nie jest jednak jedną z nich, o czym zapewnia nas autor już we wstępie. Kto oczekiwał rycerzy w lśniących zbrojach, będzie zawiedziony. Kto wypatrywał walk na śmierć i życie z potwornymi, potężnymi smokami, dalece się przeliczy. Simon R. Green owszem, umieścił swoją historię w realiach wyżej wspomnianych legend, są więc rycerze, są smoki, a nawet uwięzione księżniczki... ale nic nie wygląda tak, jak można by się tego spodziewać.

Widać to już od samego początku, Green bowiem nie zawraca sobie głowy zbytnimi wstępami i przedstawianiem postaci, od razu rzuca czytelnika w wir wydarzeń i tym sposobem już na pierwszych stronach natrafiamy na konfrontację na linii książę – smok – nadprogramowa księżniczka. Od tego momentu czuć, że na brak akcji w tej książce narzekać nie sposób. Dalej jest tylko lepiej i choć autor rzecz jasna wprowadził rozdziały „wolniejsze”, nie mogę powiedzieć, bym z tego powodu poczuła się znudzona.

 

Sama powieść ma prostą, klasyczną budowę: podzielona jest na kilka równolegle prowadzonych wątków. Fabuła również przedstawia się raczej nieskomplikowanie, tym bardziej, że jest osadzona w legendarnym świecie zagrożonego królestwa, panoszącej się Ciemności i tych wszystkich elementów, które znamy z typowych heroic fantasy (warto zaznaczyć, że powieść w oryginale została wydana w 1991 r). Wątki znane, ale autor posunął się trochę dalej i w historię o ratowaniu świata wplótł pałacowe intrygi, zdradę i spiski. Dzięki temu powieść nabiera trochę poważniejszego wymiaru niż klasyczny motyw wędrówki odważnego bohatera do źródła zła, by uchronić świat przed zagładą.

Co ciekawe nie da się tutaj wyodrębnić typowej pierwszoplanowej postaci. Rupert, którego poznajemy na początku, pretenduje do tego tytułu, jednak potem jego wątek ustępuje innym i w sumie nie wiadomo, czy powieść ta jest o bohaterskich czynach mających wytępić zło zagrażające królestwu od zewnątrz, czy raczej o walce o utrzymanie spójności królestwa od wewnątrz, polegającej na tłamszeniu rebelii i wykorzenianiu spisków toczących dwór jak choroba.
Niestety, przynajmniej w pierwszym tomie, Ciemność i jej uosobienie: Książę Demonów i jego hordy, które coraz szybciej pochłaniają rubieże królestwa, zabijając wszystko na swej drodze, jakoś odrobinę tracą na wyrazistości. Czytelnik nie odczuwa tego elementu grozy, który zwykle towarzyszy mu, gdy czyta moment, w którym zagrożenie staje się realne, a zło przybiera konkretne barwy i ukazuje się w pełnej postaci. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale póki co, bardziej mroczny dla mnie był wątek magnackich spisków przeciw królowi, niż sam Książę Demonów. Być może jest to celowy zabieg, by pokazać, że czasem większe zagrożenie stanowią wcale nie potwory, a ludzie, którzy pod maską lojalności, zrobią wszystko, by osiągnąć swoje cele. Być może role odwrócą się, lub wyrównają w drugim tomie powieści, czas pokaże. Tak czy inaczej autor umiejętnie splótł oba te wątki, dzięki czemu uzyskał spójną całość.

Simon Green wybrał na bazę swojej powieści sprawdzony już świat, który niemal każdy zna od dziecka. Świat ten nie ma jednak nic wspólnego z bajkowością, potwory mordują całe wioski stojące im na drodze, ludzie mordują... potwory? Nie, albo nie tylko. Znacznie bardziej rzuca się w oczy obraz ludzi mordujących ludzi. Z zimną krwią, z wyrachowania, dążąc do celu po trupach w dosłownym tego słowa znaczeniu. Widać tu kolejne studium destrukcyjnego wpływu władzy i pieniędzy. Jaki cel i znaczenie dla całej sprawy ma sam Książę Demonów, tego w pierwszym tomie autor nie wyjaśnił. Liczę jednak na coś, co mnie zaskoczy.

Jak już wspomniałam, powieść jest dość prosta w budowie, autor posługuje się prostym językiem, bez stylizacji (zakładając wierność tłumaczenia). Umiejętnie dawkuje też humor. Zabawne dialogi i pewne nietuzinkowe sytuacje, łagodzą całość i powodują szczery uśmiech na twarzy. Tutaj nieoceniona jest postać gadającego Jednorożca i jego liczne kąśliwe uwagi. Postaci w ogóle są nakreślone „grubą kreską”, tym samym niespecjalnie złożone. Każdą z nich dałoby się opisać jednym, dwoma przymiotnikami, co nie przeszkadza jednak w identyfikowaniu się z nimi, nie jest to więc znaczącym minusem powieści – autor był konsekwentny: prosta budowa, prosty język, proste postaci.

„Błękitny Księżyc” mogę z całą pewnością polecić każdemu, kto ma ochotę na lekturę mniej skomplikowaną, mniej zawiłą, a jednocześnie ciekawą, okraszoną odrobiną dobrego humoru. Autor świata opisywać nie musiał, bo każdemu z nas jest on doskonale znany. Mógł więc skupić się bezpośrednio na wydarzeniach i uzyskał tym samym wyważoną, płynną akcję, dzięki której czytelnik na pewno nie zdoła się znudzić nawet wolniejszymi wątkami. To lektura przyjemna i łatwo przyswajalna, w sam raz na „zwykłe”, rekreacyjne czytanie.


Shane


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.