Wielka księga fantastycznego humoru, tom I - Antologia - Fragment #1

– Sztuczny ogień?! Jak sobie to wyobrażasz? Co to w ogóle ma być, ten „sztuczny ogień”? – Ug ściągnął wydatne wały nadczołowe, spoglądając z niechęcią na bujnie owłosionego, krępego towarzysza. Odziany w niedźwiedzią skórę Og, kucał przy otoczonym kamiennym kręgiem stosiku chrustu. Niewzruszony zaczepnym tonem Uga, podkładał pod gałązki kawałki suchego mchu. Stojący nad nim Ug trzymał maczugę na ramieniu, co oznaczało, że aktualnie, jak rzadko kiedy, nie był w krwiożerczym nastroju. 
– To ten sam ogień, który pojawia się jak piorun uderzy w drzewo – wyjaśnił Og wesoło, zabierając się za pocieranie patyka o patyk. – Tyle że nie trzeba do niego pioruna.
– Zwariowałeś – skwitował Ug z głębokim przekonaniem.
– Poczekaj chwilę, a zobaczymy, czy zwariowałem.
Z suszu uniosła się smużka dymu, a chwilę później zamigotał płomyk, który szybko objął cały stosik. Ug krzyknął zaskoczony, cofając się przed ogniem i chwytając za maczugę. Og wstał z usatysfakcjonowanym stęknięciem.
– No i co, nadal uważasz, że zwariowałem?
Przez oblicze Uga przemknęły zmieszane emocje, od zgrozy, poprzez zdumienie, aż po zaciekawienie.
– A niech cię mamut! Nie wiesz, że to niebezpieczne? W jednej chwili może się zapalić od tego cały las! Zgaś to, natychmiast!
– Spokojnie, kamienie zatrzymają go w miejscu. I nie zamierzam nic gasić, wprost przeciwnie, myślałem, że może moglibyśmy go do czegoś użyć. 
– Na przykład do czego? – Ug łypał na trzaskające płomienie z bezpiecznej odległości. – Można się nim co najwyżej poparzyć.
– No nie wiem. Do różnych rzeczy… – Og potarł w zamyśleniu brodę. – Hm… Może dzięki niemu nie musielibyśmy ganiać ludzi tak daleko, do gorących źródeł, jak zaczynają śmierdzieć.
– A jakim cudem mieliby się nim umyć?
– No zrobilibyśmy nim ciepłą wodę w jaskini. Zaoszczędziłoby to nam sporo kłopotu. Szczególnie dziewczynom. Pomyśl, nie musiałyby…
– Co?! – Wrzask Uga odbił się echem po otaczających polankę skałach. – Chcesz to wnieść do domu?! Zwariowałeś! Chcesz na pozabijać? Nawet mamuty przed tym uciekają. Poza tym jak chcesz ogrzać tym wodę? Przecież przepali się każda skóra.
– No to trzeba użyć czego innego. Czegoś, co się nie spali.
– To znaczy czego?
– Jeszcze nie wiem! – zirytował się Og. – To nowa technologia, trzeba czasu, żeby ją opracować. Może coś z kamienia…
Przerwało im dochodzące z zza zakrętu ścieżki tupanie oraz gwar głosów. Chwilę później na polankę wpadł Ag, wicewódz, a zaraz za nim kilkunastu członków neandertalskiego plemienia.
– Co tu się dzieje? – wydyszał Ag. – Usłyszeliśmy krzyki… Aaaa! Pali się! Dolina się pali! Ratuj się kto może! Pożar w dolinie! – Reszta plemienia podjęła histeryczne wrzaski i rozbiegła się na wszystkie strony, znikając w zaroślach. Po lesie poniosły się odgłosy wpadających na siebie ludzi i stłumione przekleństwa. Niestropiony Og patrzył z dumą na swoje dzieło. Ug też patrzył, aczkolwiek podejrzliwie i z daleka. Pomiędzy drzewami zaległa cisza. Dopiero po chwili zaczęły mącić ją ostrożne szelesty, a w otaczającej polankę zieleni, pojawiały się jedna po drugiej brodate twarze. Wreszcie z listowia wynurzył się Ag.
– Co to? – Zbliżył się nieufnie do ogniska, popatrując to na Oga, to na Uga. – Skąd się tu wzięło? Nie było przecież ostatnio burzy.
– Og go zrobił – pospieszył z wyjaśnieniami Ug.
– Zrobił? Jak to, zrobił? Na żarty ci się zebrało?
– Zrobił – upierał się Ug. – Sam widziałem.
– Ale po co?
– Dostał na jego punkcie małpiego rozumu. Mówi, że chce go wziąć do jaskini i…
– Wziąć to do jaskini?! – Ag plasnął dłonią o czoło, wytrzeszczając oczy na Oga. – Czyś ty oszalał? Nie widziałeś, co dzieje się ze zwierzętami, które nie zdążą uciec przed pożarem lasu? Chcesz nas upiec żywcem?
– Przecież nie każę ci w tym siedzieć – westchnął Og. – Można go trzymać w pewnej odległości. Występująca z brzegów rzeka wyrywa drzewa, ale przecież możesz zabrać wodę do jaskini, a nie zalejesz i nie utopisz ludzi. No, więc może dałoby się zrobić to samo z tym, jakoś go wykorzystać.
– Ale po co? – nie ustępował Ag.
– No mógłby się przydać. Zwierzęta się go boją. Może odstraszyłby niedźwiedzie, które każdej jesieni próbują zagarnąć naszą jaskinię. No wiesz… takie tam…
Ag zbył pomysł pogardliwym wzruszeniem ramion.
– Przede wszystkim odstraszyłby domowników – prychnął. – Pouciekaliby na wzgórza i tyle. Tylko by nam zaszkodził.
– A dym? – krzyknęła któraś z postaci stojących na obrzeżach polany. Neandertalczycy opuścili już kryjówki, ale nie podchodzili bliżej.
– Co dym?
– No, nie da się nim oddychać, więc jak mielibyśmy mieszkać w zadymionych jaskiniach?
– Trzeba zrobić tak, żeby dym wychodził na zewnątrz – zniecierpliwił się Og.
– Czyli jak?
– No na grzywkę mamuta, nie wiem jeszcze! To świeży wynalazek. Co byście chcieli? Wszystkie rozwiązania technologiczne w jeden dzień? Coś wymyślę!
– Zatrujesz tym powietrze – zgłosił obiekcje ktoś inny. – Jeśli zaczną używać go wszystkie plemiona w dolinie, zrobi się dużo dymu, który zasłoni niebo. Wtedy bóg słońce się wścieknie i wszystkich nas zabije.
– Skąd wiesz, że to bóg, a nie bogini? – zaprotestował jakiś kobiecy głos, szybko uciszony łagodnym grzmotnięciem maczugi sąsiada.
W tym momencie krąg rozstąpił się, przepuszczając Juga Siłacza, wodza plemienia, oraz Jega, szamana, którzy przybyli, by osobiście zbadać przyczyny zamieszania. Jeg był w młodości wielkim wojownikiem. Wieść niosła, że w pojedynkę pokonał byka, zagadując go na śmierć. Mówił tak długo, że zwierzę dostało skurczy w nogach i padło. W ten sposób zyskał przydomek „Skurczybyk”. Z myślą o właśnie przybyłej starszyźnie, Ag powtórzył wcześniejszą rozmowę przy akompaniamencie gorliwego przytakiwania Uga. W miarę opowiadania twarz Jega pochmurniała.
– To niebezpieczne – oświadczył po wysłuchaniu Aga. – Zdecydowanie.
– Nauczymy się, jak tego używać bezpiecznie – obstawał przy swoim Og.
– To niedorzeczne – obwieścił Jeg. – Jeżeli wymknie się spod kontroli, zniszczy całą dolinę. Poza tym to plus dzieci równa się śmierć. Na dodatek w razie deszczu, trujący opad zanieczyści rzekę. Poza tym trzeba by połowę plemienia oddelegować do zbierania drewna, a potrzebujemy ludzi do innych robót. Jak byś nie patrzył, to głupi pomysł.
– Nie mamy czasu ani środków na takie bzdury – dodał Jug potwierdzając oficjalne stanowisko władzy.
Og nie ustępował, sprzeczka trwała więc jeszcze jakiś czas. Wreszcie Jeg miał dość. Wdrapał się na głaz i gestem uciszył krzykaczy.
– Nie wiadomo jak sprawić, aby był bezpieczny i po co w ogóle zawracać sobie tym głowę – przemówił. – W ogóle nic o tym nie wiadomo. – Odwrócił się, kierując ciężkie spojrzenie na Oga. – Stawiasz te swoje stosy i wymyślasz jakieś fantomowe teorie. Chyba nie oczekujesz, że przyłożymy do tego rękę? Każdy, kto bawi się stosem fantomowym, musi być słaby na umyśle – stwierdził z mocą. – Zgodnie z prawem, taki osobnik zostaje wygnany z plemienia… na zawsze. A prawo nie czyni wyjątków. – Jug i Ag pokiwali głowami na znak, że zgadzają się z nim całkowicie, w tłumku zaś podniosły się aprobujące okrzyki. 
– Pozbyć się głupka! Niech idzie do Homo Nonsensów!
– Sapiensy-nonsensy! Jest taki jak oni! 
Og złożył odwołanie od wyroku do instancji apelacyjnej w osobie Aga, który przedłożył wniosek Jugowi.
– Precz! – brzmiał werdykt wodza.
Godzinę później, po wyrwaniu od starszyzny odprawy w formie surowego steku oraz suszonej ryby, Og był spakowany i gotowy do drogi.
– Pożałujecie! – krzyknął przez ramię w stronę posępnej grupki, która zebrała się, by popatrzeć, jak odchodzi. – Jeszcze przyjdzie troglodyta do koryta. Jak nastanie zima, szybko zmienicie zdanie i będziecie mnie błagać, żebym wrócił. Tylko że wtedy może już nie będzie was na mnie stać!
– Baranozaur! – wrzasnął za nim Ug. – Mówiłem, że się na tym sparzysz!
W ciągu kolejnych miesięcy Og przewędrował dolinę wzdłuż i wszerz, próbując zainteresować swoim odkryciem inne plemiona. Bezskutecznie. Australopiteków pochłaniało całkowicie tresowanie kangurów do aportowania bumerangów, jako że bumerangi w skutek niedokładnych obliczeń konstrukcyjnych, nie chciały wracać same. Szczep Homo Erectus (znanych ze swej jurności) miał tylko jedno w głowie i nie potrafił skoncentrować się na niczym innym. Pitekantropy zaś stwierdziły, że nie zamierzają zmieniać się w gatunek całopalny, ani, co za tym idzie, kopalny. Wreszcie Og zaszedł w najdalsze krańce doliny, zamieszkiwane przez Homo Sapiens, zwanych złośliwie Homo Nonsensami. Inne plemiona trzymały się od jajogłowych dziwaków z daleka, nie chcąc mieć do czynienia z ich wynalazkami. 
Pierwszy bezwłosy osobnik, jakiego Og napotkał, siedział na karczu wpatrując się z namysłem w plaster drewna, odciętego z końcówki leżącej nieopodal kłody.
– Co to? – zapytał Og bez wstępów. Sapiens podniósł na niego nieobecne oczy.
– Jeszcze nie wiem – przyznał.
– A do czego ma służyć?
– Tego też jeszcze nie wiem. Ale mam wrażenie, ze da się z tym zrobić coś pożytecznego… Może sprawdzi się jako nowa broń miotana na hieny? – Sapiens powrócił spojrzeniem do trzymanego w ręku krążka drewna. Machinalnie przetoczył go kilkakrotnie po ziemi wte i wewte. Za ostatnim razem popchnął mocniej i znów popatrzył na Oga. – Nie jesteś stąd – zauważył. – Co sprowadza cię w nasze strony?
– Interesy. – Og po raz niewiadomo który zdjął z pleców wiązkę chrustu, po czym ukucnął przy Sapiensie. – Mam coś, co cię zainteresuje. W tych patykach tkwi prawdziwa fortuna. Patrz.
Resztę popołudnia spędzili na wymianie doświadczeń i myśli technologicznych, aż wreszcie postanowili wziąć sprawy w swoje cztery ręce i razem potoczyć koło fortuny ku obopólnej korzyści. A ponieważ Og wnosił do spółki fortunę, to, co trzymał w ręku Sapiens, nazwali kołem. Wódz Sapiensów uznał, że sztuczka z patykami stanowi przyzwoitą cenę za pakiet udziałowy i Og został przyjęty do grona pełnoprawnych członków plemienia. Neandertalczyk z radością przyjął możliwość spędzenia reszty życia pośród Sapiensów i nigdy już nie wrócił w pobliże rodzinnej jaskini na drugim końcu doliny.
* * *
Zima, która nadeszła niedługo później, była zimą stulecia. A właściwie zimą dwudziestopięciotysiąclecia. Kiedy wreszcie zrobiło się cieplej i stopniała lodowa okrywa, okazało się, że przetrwali ją tylko Sapiensi. Pewnego dnia dwaj z nich, Grog oraz Trog, zapuścili się w odległe krańce doliny, które niegdyś zamieszkiwali Neandertalczycy. Po przejściu przez strumień natknęli się na wielki głaz pokryty wyrytymi koślawo znakami. 
– Co to takiego? – zaciekawił się Grog.
– Jakaś neandertalska wiadomość.
– Musi być strasznie stara. Co napisali?
Trog zmarszczył brwi, w skupieniu przesuwając palcem po znaczkach.
– To samo, co na innych głazach w tej części doliny – oznajmił po chwili. – WRÓĆ DO DOMU, OG. PODAJ SWOJĄ CENĘ.
– Co to u licha może znaczyć? – zastanawiał się Grog drapiąc się po głowie.
– A skąd mam wiedzieć? – wzruszył ramionami Trog. – Pewnie wyryli to ci, co mieszkali kiedyś w tej jaskini za skałą. Tam, gdzie teraz sypiają niedźwiedzie. Cena… hm… może chodzi o krupy? Ciągle je liczyli, ale nie mieli głowy do interesów.
– Dziwacy. Nie mieli co robić, tylko ryć w kamieniu jakieś nonsensy.
– Uhm. Dobra, idziemy dalej. 
Zarzucili na ramiona swoje włócznie i ruszyli dalej brzegiem kamienistego strumienia w stronę srebrzącej się w dole rzeki.
 
 

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.