Księga wojny - Antologia - Fragment #6

Matylda już dawno temu odkryła własną szkołę magii.
Najpierw zaczarowała swoje oczy i uszy.
Oczy — aby widziały wszystko wokół; uszy — by wszystko słyszały. To dlatego wciąż żyła. Nikt nigdy nie zaskoczył jej, skradając się ukradkiem, już z daleka zdradzało go bicie podstępnego serca. Matylda z łatwością łowiła każdy dźwięk na świecie — od ostatniego spazmu konającej mrówki po głuchy łoskot zawieszonych wysoko planetarnych torów.
Oczy nie pozostawały gorsze, patrzyły bystro. Żaden najmniejszy nieprzyjazny gest nie umykał ich uwadze.
Poza tym Matylda bez trudu chowała się w cieniach rzucanych przez dorosłych. Czasami nurkowała w ich włosach (choć ostatnio miała z tym kłopoty; wszyscy nowi dorośli, których spotykała, mieli ogolone na łyso głowy), kiedy indziej kryła się w co obszerniejszej kieszeni lub odnajdywała dogodne schronienie w luźnej nogawce spodni.
Oczywiście nikt nigdy nie dowiedział się, jak odważnie poczyna sobie Matylda, wiedziała o tym tylko ona sama. Po prostu wypowiadała zaklęcie i ważyła tyle co piórko, dla zabawy unosił ją byle wietrzyk. I na odwrót: gdyby przyszli po nią źli ludzie, ci w mundurach palaczy, o złych, nienasyconych oczach i uczernionych sadzą dłoniach, wystarczyłoby wypowiedzieć zaklęcie wspak, a ciężar jej ciała wzrósłby tak niepomiernie, że za nic nie ruszyliby jej z miejsca.
Kto jak kto, ale Matylda była spokojna o swój los. Magia stała po jej stronie.
Gdyby tylko tak mocno nie doskwierał jej głód.
Gdyby tak bardzo nie martwiła się o Pełzaka...
Odkąd znalazła go i objęła opieką, wydawania posiłków przerodziło się w koszmar.
W obozowej stołówce nie było miejsca dla słabych, panowało tam podszyte bezprawiem zamieszanie, tym bardziej przerażające, że zawieszone w absolutnej ciszy. Walka w kolejce po ochłap mięsa — w ciszy. Walka o stanowisko blisko koszy z czerstwym chlebem — w ciszy. Bójki i zabójstwa — w absolutnej ciszy.
Złodziei traktowano wyjątkowo surowo, ale Matylda była czujna. W każdym stęknięciu, w ledwie słyszalnym szurnięciu butów umiała rozpoznać zagrożenie. Lub szansę. O, właśnie zachwiał się i przewrócił jakiś stetryczały staruszek, więc szybko zajęła jego miejsce w kolejce. Złapała dodatkowe trzy kromki nadpleśniałego chleba, umoczyła w rozwodnionej zupie i połknęła je łapczywie. Gdy jednak wyciągnęła rękę do misy z rozgotowanymi ziemniakami, po porcję, przeznaczoną dla przyjaciela, ktoś złapał ją od tyłu za włosy i odciągnął od stołu.
— Ty suko! — wychrypiał i wymierzył kilka kopniaków. — Ty suko, nie wszystko jest dla ciebie!
Bolało. Ale Matylda była czujna, Matylda wiedziała, że nie ma innej zbroi nad cierpliwość. Skuliła się na podłodze, czekając aż ustaną razy, i gdy tylko pojawiła się szansa ucieczki, zerwała się i pobiegła w odległy kąt stołówki. Tam, przyczajona, prosto z talerza ukradła samotną przylepkę i błyskawicznie wsunęła do ust. Z pełną buzią pomknęła do swojego baraku.
Trudno, dzisiaj Pełzak obędzie się tą odrobiną.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.