Księga wojny - Antologia - Fragment #10

To był dopiero początek najtrudniejszej bitwy, jaką przyszło stoczyć ludowemu wojsku. Pierwsze dni lutego 1945 roku zapowiadały wyjątkowo krwawy czas. Jak tak dalej pójdzie, przełamanie umocnień Wału Pomorskiego i zepchnięcie faszystów do morza okaże się niewykonalne. Radzieccy przyjaciele niechętnie udzielali wsparcia lotniczego czy pancernego, pozostawiając polskie dywizje samym sobie. Powodzenie bitwy zależało od piechoty, która musiała krok po kroku utorować drogę mozolnie brnącym pancerniakom. A tu w każdym pagórku tkwił przyczajony bunkier, niepozorne łachy piachu naszpikowane były uśpionymi golemami, na co drugim drzewie siedział snajper lub wysysacz dusz, w wykrotach kryli się zaklinacze ognia, a weterani z Waffen-SS, jeźdźcy z Drache-SS przemienieni z Werwolfa i ochotnicy z Volkssturmu bronili zajadle każdej najbardziej nędznej chałupy. O byle wioskę stoczyć trzeba było regularny bój i okupić zwycięstwo dziesiątkami poległych.

Pluton, dowodzony przez podporucznik Emilię Gierczak, miał obejść z flanki dopiero co zlokalizowany bunkier i spróbować go zniszczyć, by otworzyć drogę nadjeżdżającym czołgom. Robili to już kilka razy w ostatnich dniach. Nikt jednak nie spodziewał się, że mijając niepozorną leśniczówkę, natkną się w niej na silne oddziały nieprzyjaciela, w dodatku wspierane przez esesmaga. Trzech chłopców poległo, zanim Emilka kazała reszcie się wycofać. Sama razem z czterema pechowcami utknęła w dziurze powstałej chyba po wydobyciu gliny, bez szans na ucieczkę. Liczyła na to, że pluton wróci ze wsparciem, a jak nie, to po zmroku będą mogli się wydostać i cofnąć do swoich. Diabli jednak nadali cholernego nazistowskiego czarodzieja! Zaklęła głośno z bezsilności.
Drzewa na skraju lasu trzaskały jedno po drugim, pożerane Oddechem Adolfa. Opar zbliżał się nieubłaganie do kryjówki fizylierów. Niespodziewanie zagrzechotała karabinowa seria, pociski pacnęły w ziemię przed wykopem. Wyraźnie któregoś Niemca strasznie świerzbił palec na spuście. Emilia ze wszystkich sił starała się zachować spokój. Jeszcze raz wyjrzała na przedpole. Tkwili jakieś pięćdziesiąt metrów od płotu leśniczówki, od którego dzielił ich płaski teren z jedyną osłoną w postaci kępki rachitycznych krzaków. Z lewej i prawej ciągnęły się takie same nieużytki, najbliższe drzewo było jakieś dwadzieścia metrów na zachód. Jednym słowem wyglądało to beznadziejnie. Tuż obok jej hełmu gwizdnął karabinowy pocisk. Dziewczyna natychmiast zsunęła się na dno dziury.
– Emilka, co robimy? – nerwowo spytał szeregowy Zieliński. – Poddajemy się?


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.