Prawda - Terry Pratchett - Recenzja

- Zawsze dążyłem do biura bez papierów...

- Tak, nadrektorze. I dlatego zapewne chowa pan dokumenty w kredensie, a nocą wyrzuca przez okno.

- Czyste biurko, czysty umysł.

 

Niech uderzy się w pierś metalowym prętem, kto nie przeczytał do tej pory żadnej powieści mistrza satyry i aluzyjnego dowcipu – Terry'ego Pratchetta. Przez wielu krytyków uważany za najlepszego humorystę naszych czasów, angielski brodacz konsekwentnie od dwudziestu siedmiu lat tworzy i wywraca do góry nogami Świat Dysku – najlepszą w multiwersum serię książek, która tematy ważne i ważkie traktuje z monstrualnym przymrużeniem oka, a sprawy istotne ukazuje w sposób odwrócony o (w zależności od perspektywy) od stu do miliona stopni. Celsjusza.

Zanim jednak zaczniecie czytać losowo wybraną powieść Anglika musicie przygotować się na to, że po literackiej konsumpcji wasze spojrzenie na świat nie będzie już takie samo. Absurd, którym autor operuje z niewiarygodną gracją, został rozdęty do tak ogromnych rozmiarów, że aż nie wypada się z tego śmiać. Po prostu wystarczy kiwać głową w niemym zachwycie. Dziesiątki przerysowanych postaci (każda posiadająca własny, unikalny styl wypowiedzi!), setki niecodziennych sytuacji (każda niepokojąco wyraźnie szydząca z naszej własnej rzeczywistości) i jeden Dysk płynący przez kosmos na grzbiecie czterech słoni (każdy z nich... zresztą, nieważne), które z kolei stoją na wielkim żółwiu A'Tuinie, to tylko mały zwiastun tego, co czeka na was w książkach wchodzących w skład wykreowanego przez pisarza świata.

„Prawda” jest kolejnym tytułem w serii, który na przysłowiową tapetę bierze jeden główny problem wydestylowany z naszego życia i kilka pobocznych, ubarwiających i usprawniających historię. W przypadku „Ruchomych Obrazków” wątkiem właściwym była kinematografia, „Niewidoczni Akademicy” (ostatnia książka wydana w Polsce) zajęli się piłką nożną, a „Muzyka Duszy” mówi o... muzyce, naturalnie. Nietrudno skojarzyć zatem fakty i strzelić, że recenzowana pozycja opowiada o prawdzie właśnie, a ściśle prawdzie w kontekście dziennikarskich aspiracji Williama de Worde.

William, arystokrata o bardzo specyficznych poglądach, całkowicie przypadkowo staje się razem z grupą krasnoludów twórcą pierwszej w historii Dysku gazety. Lub raczej, zgodnie z książkową prawdą, azety. Gdyby z tym było mało problemów, ktoś stara się wrobić Vetinariego, patrycjusza miasta, w niezły bajzel, a dwaj niepoczytalni przestępcy grasują po Ankh-Morpork w poszukiwaniu kiełbasek G.S.P. Dibblera. No dobra, trochę przesadziłem – nikt z własnej woli nie próbuje kiełbasek Dibblera. A na pewno nie dwa razy.

Tak to z Pratchettem jest, że pod płaszczykiem łatwej i prostodusznej historii serwuje nam poważne pytania, na które czasami udziela nawet odpowiedzi. W „Prawdzie” tymi tematami są granice dziennikarskiej pracy, jej wpływ na społeczeństwo i sposób manipulowania nim. Wątek rodzinny de Wordów daje okazję, by zastanowić się nad relacjami ojciec – syn, a przede wszystkim nad stosunkiem tak zwanej arystokracji do reszty populacji, niekoniecznie ludzkiej. Warto też wspomnieć o kreacji pana Tulipana, która, gdyby ktokolwiek się tym na poważnie zainteresował, byłaby idealnym materiałem na pracę naukową poświęconą socjopatii.

 

Mimo wielu asów, najsilniejszą kartą w talii autora byli i są bohaterowie występujący na kartach jego książek. Oprócz postępowego głównego bohatera, otrzymujemy: całkowicie antyzbereźną, początkującą dziennikarkę; wampira-fotografa, który przejawia samobójcze skłonności pracując z lampą błyskową; gadającego psa jak zwykle próbującego ocalić ludzkość; wspomnianego już socjopatę z encyklopedyczną wręcz wiedzą na temat sztuki i grupę żebraków tak dobrych, że Gildia Żebraków bała się ich przyjąć. A to i tak nie wszyscy.

Stosunkowo łatwo jest, dla tłumacza obytego ze swoją pracą i językiem, przekładać książki fantasy na naszą ojczystą mowę. Typowe książki fantasy, chciałem powiedzieć, bo w przypadku Pratchetta sprawa ma się trochę inaczej. Multum nazw rodzajowych i kolokwializmów, które po prostu trzeba przełożyć, to nie lada wyzwanie. Na szczęście znany w fantastycznym fandomie Piotr W. Cholewa, który jest tłumaczem książek angielskiego mistrza humoru od samego początku, radzi sobie z tym świetnie.

Gdyby zdarzyło się wam przeczytać serię Świata Dysku od samego początku, chronologicznie, z pewnością zauważylibyście jedną ważną prawidłowość – humor Pratchetta ewoluuje. Od bezkompromisowego, swobodnego i radosnego, po cyniczny, zgryźliwy i momentami bardzo pretensjonalny. Moim zdaniem to dobra zmiana, bo dojrzewający czytelnicy wymagają coraz bardziej wyszukanego żartu, a Sir Terry dokładnie wpisuje się w ten nurt.

Nad wspaniałym warsztatem pisarza mógłbym rozwodzić się bardzo długo. Prócz głowy przepełnionej pomysłami ma również niesamowitą, jak na swój wiek, kondycję. Rocznie wydaje przynajmniej jedną książkę, a i to tylko wtedy, gdy ma spadek formy. Z czystym sumieniem polecam wszystko (nie licząc „Ruchomych Obrazków”), co podpisane jest jego nazwiskiem.


Michu


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.