Cyberpunk 2077: Bez przypadku - Premierowa recenzja nowej powieści Rafała Kosika

Cyberpunk 2077 miał zostać najważniejszą polską grą od czasów Wiedźmina 3 i zawojować świat w co najmniej równym stopniu. Skończyło się... dobrze, miejscami nawet bardzo, ale przygodom V z całą pewnością daleko było do wiekopomnego hitu, jakiego spodziewała się część fanów. Niebawem REDzi dostaną drugą szansę, bowiem na rynek trafi rozszerzenie Widmo wolności. Zanim się to jednak stanie, czas ponownie zastukać w promocyjny bębenek, a zagranie jednego z ważniejszych dźwięków przypadło Rafałowi Kosikowi.

No dobrze, być może zredukowanie dzieła jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich pisarzy do rangi przygrywki przed dodatkiem do gry jest jednak lekką przesadą. Współpracując przy serialu Edgerunners jako scenarzysta, Kosik udowodnił wszelako, że podchodzi do sprawy poważnie i wraz z resztą ekipy dostarczył produkt, który choć teoretycznie poboczny, cechował się wcale niezłą jakością. Jak to zatem jest z tą książką, zapytacie?

Bez przypadku opowiada o losach kilku bohaterów, bardzo różniących się od tego, z czym zwykle kojarzy się Cyberpunk. Nie są to doświadczeni zabijacy, członkowie gangów czy spece od mokrej roboty. Mowa o bandzie nędznych, ubogich, pozbawionych sprzętu i umiejętności partaczy, wrzuconych na głęboką wodę z powodu pewnego „zbiegu okoliczności”. Ku powszechnemu zaskoczeniu pozbawiony wszczepów weteran wojenny, tancerka z klubu dla panów, oderwany od rzeczywistości dzieciak i kilka innych „jednorazówek” spełnili swe zadanie i… obrobili konwój Militechu. Jakim cudem udało im się tego dokonać, skoro większość po raz pierwszy trzymała broń w ręku? Czyżby zwykły fart i… hmm… przypadek? W takim razie tytuł byłby deczko nie na miejscu, mam rację?

 

Odpowiedź na powyższą zagadkę będziecie musieli znaleźć sami, przebijając się przez około 450 stron twórczości Kosika. Nie żeby stanowiło to jakiś wielki problem, bo powieść wyszła mu całkiem przyzwoita. Zełgałbym twierdząc, że zapamiętam ją na lata i będę polecać na każdym rogu, niemniej kończąc lekturę, powinniście być w miarę usatysfakcjonowani. Pisarz dostarczył bowiem dokładnie to, co obiecywał chociażby w nocie redakcyjnej na odwrocie książki. Bez przypadku określono tam jako „turnpagera” i tym w istocie właśnie jest. Kartki przewracają się w zasadzie same, opowiastka „wchodzi” lekko i przyjemnie, więc nawet jeśli równie niepostrzeżenie z pamięci wyfrunie, nie mam z tym absolutnie żadnego problemu. Prosta rozrywka nie musi przecież wcale równać się z prostacką. Nie każdy utwór muzyczny nie będący Diabli-Widzą-Którą-Symfonią Mozarta trzeba wszak zaraz zrugać i przyrównać do Disco Polo. Gdzieś pomiędzy jest jeszcze sporo miejsca na przyzwoitego rocka, rap czy co tam lubicie. Dzieło Kosika jest książkowym odpowiednikiem reprezentanta tej właśnie kategorii. Nie mówimy tu o kalibrze AC/DC czy innych Stonesów, ale godnych uwagi współczesnych grajków już jak najbardziej.

Popłynąłem trochę z tą rozbudowaną metaforą, wróćmy zatem lepiej do rzeczy. Bez przypadku broni się przede wszystkim kreacjami bohaterów. Z różnych powodów nie poświęcono im równej ilości miejsca, ale podejrzewam, że każdy znajdzie pośród zróżnicowanej czeredki kogoś, kto przypadnie mu do gustu. Moją uwagę zwrócił na przykład nieletni informatyk, głównie z racji na jego specyficzną konstrukcję psychiczną. Na swój przewrotny sposób gówniak jest bardziej ludzki niż pozostali, choć dziwak z niego srogi.

Istnieje niewielka szansa, że zainteresowaliście się tą powieścią, gdy komputerowy Cyberpunk 2077 dopiero przed wami. Być może zadajecie sobie zatem pytanie, czy w takich okolicznościach macie po co siadać do dzieła Kosika i czy w ogóle cokolwiek z niego zrozumiecie. Zwykle w takich okolicznościach pada odpowiedź przecząca. Tym razem jestem jednak skłonny zaryzykować stwierdzenie, że z ogarnięciem tematu poradzi sobie nawet zupełny świeżak. Książkę z grą łączy w zasadzie wyłącznie tytułowe miasto i obecne w nim firmy, a nie trzeba przecież spędzić w dziele REDów 100 godzin, by domyśleć się, że Militech nie produkuje raczej deserów śmietankowych czy uszczelek do zlewów, zaś goście z karykaturalnie zniekształconymi przez wszczepy twarzami nie są raczej miłymi emerytami z sąsiedztwa. Jeśli znasz nazwę Maelstrom, zrozumiesz w prawdzie nieco więcej, ale nawet bez tego odcyfrowanie głównego przekazu nie jest specjalnie trudne. Powiedzmy to sobie zresztą szczerze – przed zagraniem w CP 2077 większość nie miała przecież styczności z leżącym u jego podstaw „papierowym” epregiem (ze mną włącznie), REDzi nie przejmowali się jakoś szczególnie tłumaczeniem podstaw, a wszyscy i tak pojmowali, w czym rzecz. Tutejszy świat nie jest po prostu specjalnie skomplikowany i wiele rzeczy rozumie się samo przez się: mamy miasto przyszłości, Paskudne Korporacje, Złe Gangi, a pośrodku tego wszystkiego tkwią znękani cywile, starający się ze wszystkich sił obrócić do ściany tak, by jak najmniej narażać tyłki na niecne zapędy silniejszych od siebie. Reszta dośpiewacie sobie na bieżąco.

Spłycając cały ten przydługi wywód do jednego zdania: Bez przypadku to udana książka przygodowa, pełna wartkiej akcji i nieźle napisanych postaci. Nie zapamiętacie jej raczej na długo, ale powinniście się nieźle bawić, zwłaszcza jeśli podobała wam się gra… choć zainteresować powinni się w sumie nawet ci, którzy przed komputerem siedzieć nie lubią, ale przepadają za ponurymi wizjami przyszłości. Ha, a miało być jedno zdanie. I taka to wiarygodność internetowych pismaków, nie?


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.