Zdradziecki plan - Michael J. Sullivan - Recenzja

Michael J. Sullivan nie jest już z pewnością postacią anonimową na polskim rynku wydawniczym. Jeśli ktoś nie zna jego czterech tomów serii Odkrycia Riyrii, to powinien przynajmniej kojarzyć autora z cyklu rad dla początkujących pisarzy, które co miesiąc ukazują się na łamach magazynu Nowa Fantastyka. Jeżeli mimo wszystko nazwisko Sullivana jest wam obce, to niniejsza recenzja powinna zniwelować te braki. Warto jednak już na wstępie wspomnieć, że Zdradziecki plan to piąta część wymienionego wyżej cyklu o przygodach duetu Riyria. Choć nic nie stoi na przeszkodzie, by to właśnie od niej zacząć swoją przygodę z prozą amerykańskiego pisarza, to jednak najlepiej poznać historię od początku - czyli od Królewskiej krwi.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to objętość książki. Dotąd obie książki Sullivana miały po ok. 800 stron, podczas gdy najnowsza odsłona serii nie ma nawet 400. Trzeba bowiem zauważyć, że poprzednie dzieła Sullivana były wydawane w dwupakach, natomiast tym razem w nasze ręce trafia pojedyncza powieść. Taki brak konsekwencji wydawniczej może nieco razić, ale jeśli weźmiemy pod uwagę trudną sytuację na rynku książek, to jednak wybrane przez Prószyńskiego rozwiązanie nie powinna nikogo zaskakiwać. Znacznie bardziej dziwi polski tytuł książki. W oryginale dzieło Sullivana pojawiło się jako Wintertide - nazwa pochodzi od jednego z ważniejszych świąt w avryńskim kalendarzu, podczas obchodów którego rozgrywa się akcja piątego tomu. Zgodnie z tłumaczeniem w poprzednich tomach tytuł powinien więc brzmieć Zimonalia. Nie rozumiem więc, dlaczego w Polsce książka ukazała się jako Zdradziecki plan... Jednakże jest to rzecz marginalna i nie wpływa na ogólny odbiór powieści.

Historia opowiedziana w Zdradzieckim planie mocno przypomina trzeci tom serii - Nowe imperium. Po tym, jak w Szmaragdowym Sztormie zaserwowano nam wojaże do egzotycznych krain położonych daleko poza granicami Avrynu, powracamy na długo do jego stolicy. Mało tego, przez cały piąty tom niemal jej nie opuszczamy, dlatego na eksplorację zupełnie nowych zakątków świata tym razem nie ma co liczyć. Fabuła, tak jak w Nowym imperium, skupia się na wielkiej polityce. Rebelianci zostali zgnieceni przez imperialne wojska, zaś regent Saldur przygotowuje ślub młodocianej, lecz ubezwłasnowolnionej władczyni, który ma scementować nowe Imperium Novrońskie. Oczywiście finalizacja wielkiego planu wymaga specjalnych przedsięwzięć, w które wmieszają się nasi doskonale znani łotrzykowie - Royce Melborn i Hadrian Blackwater.

O ile wcześniej mogło nam się zdawać, że para najemników nie jest w stanie już niczym nas zaskoczyć, to jednak w Zdradzieckim planie jeszcze lepiej poznamy ich od strony psychologicznej. Dotyczy to również niektórych postaci, które mieliśmy okazję poznać w poprzednich tomach, jak księżniczka Arista, imperatorka Modina, czy jej asystentka Amilia. Do grona znanych bohaterów dołączają z czasem postaci zupełnie nowe lub wcześniej znane z przekazów ustnych, jednak pozostawiają po sobie bardzo różne wrażenie. Bardzo dobrze w opowieść wpasowano Mince'a, młodego miejskiego rzezimieszka, który dość niespodziewanie pnie się po szczeblach "kariery" i odciska na opowieści pewne piętno. Zdecydowanie gorzej wypada za to kreacja sir Brecktona, który zdaje się być uosobieniem toposu idealnego średniowiecznego rycerza, a przy tym tak naiwnym, że aż sztucznym.

Fabuła piątej odsłony cyklu nie gna już tak szybko i nieustannie, jak miało to miejsce choćby w Szmaragdowym Sztormie. Zawiązanie akcji, w czasie którego poznajemy poszczególne figury na szachownicy spisków, trwa dosyć długo i może zniechęcić mniej cierpliwych czytelników. Warto jednak zagłębić się w tę sieć dworskich intryg, dzięki czemu historia porywa nas z czasem ku kolejnym nieoczekiwanym zwrotom akcji, które wynagradzają przydługi początek. Z biegiem wydarzeń fabuła nabiera rozmachu poprzedniczek i kończy się z bardzo mocnym uderzeniem - ostatnie dwa rozdziały książki czyta się już jednym tchem. Co więcej, moment zakończenia opowieści pozostawia wiele niedopowiedzeń, które będą nas trzymać w niepewności aż do wydania szóstego tomu historii.

Kolejne dzieło Sullivana to znakomity przykład dobrej, rozrywkowej literatury fantasy. Przypuszczalnie sięgną po nią tylko ci, którzy prozę amerykańskiego pisarza już dobrze znają i cenią, bowiem rozpoczęcie lektury od przedostatniej części cyklu raczej mija się z celem. Historia o dwóch niezłomnych łotrach nie traci jednak swych walorów, czyli szybkiej akcji, błyskotliwych dialogów oraz interesujących, dobrze skonstruowanych bohaterów. Zakończenie Odkryć Riyrii zapowiada się niezwykle ekscytująco - miejmy nadzieję, że ukaże się ono jeszcze w tym roku.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.