Vertical - Rafał Kosik - Fragment #2

Ja i Sigg szliśmy z jednej strony, a Cesenu i Nyka z drugiej. Obserwator trzymał w dłoni długi nóż, który nazywał mieczem. Znalazł go poprzedniego dnia w Wymarłym Mieście.
Dotarliśmy do miejsca, gdzie leżała zagryziona dziewczyna… Nie było jej! Ścisnąłem mocniej narzędzie i rozejrzałem się. Ślady krwi prowadziły wzdłuż korytarza, ale urywały się kawałek dalej. Jeśli miała dość sił, teraz mogła być wszędzie.
– Nie dotykaj jej krwi! – krzyknąłem, widząc że Sigg nachyla się z wyciągniętym palcem.
Zaczynałem żałować, że nie poszedłem sam. Obserwator łaził za mną i sapał. Jedyne, co mógł zrobić, to przeszkodzić mi w szybkim odwrocie.
Z przeciwka nadszedł Nyka.
– Ona żyje i jest już chora. – Wskazałem na podłogę.
– Mogła pójść na górę.
– Sprawdźmy wszystko do samego dołu. Ty – zwróciłem się do Sigga – idź na pokład i patrz, czy nie minęliśmy jej po drodze.
Obserwator przytaknął i odszedł poprawiając w dłoni miecz.
– Jeśli jej nie znajdziemy, to może znaczyć, że wyskoczyła w nocy ? – powiedział Nyka.
– Ale pewności mieć nie będziemy.
Postanowiliśmy zejść na sam dół korytarzami i schodami części mieszkalnej, ale wrócić wewnątrz centralnej części technicznej. Możliwych połączeń między poziomami było wiele i mogliśmy liczyć tylko na szczęście.
Sprawdzałem kolejne pomieszczenia i zakamarki. Marzyłem, abyśmy znaleźli ją martwą. Żywa mogła nam zagrozić w każdym momencie i każdym miejscu, a gdybyśmy jej nie znaleźli, pozostałaby niepewność na wiele dni.
Doszedłem do najniższego poziomu mieszkalnego i przeszedłem do części wypełnionej instalacjami. Stanąłem wreszcie na samym dole miasta. To miejsce było w pewien sposób szczególne. Stałem na kracie, pod którą było tylko Niebo. Wszystko wokół było oświetlone od dołu. Rozglądałem się po zakamarkach pełnych nietypowych cieni. Jakieś krople kapały wewnątrz rur, coś skrzypiało. Słyszałem rytmiczne klikanie trybów i zapadek gdzieś nade mną.
Zobaczyłem błyszczące oczy – dwa punkciki w ciemnym kącie między zbiornikami. Wpatrywały się we mnie nieruchomo. Z przerażeniem stwierdziłem, że nie mogę się poruszyć.
Wysunęła się powoli z cienia. Gdy światło padło na jej bladą, wykrzywioną nieruchomym grymasem twarz, krzyknąłem. Znałem ją, pomagała kucharzowi, ale teraz wyglądała jak bezmyślne zwierzę. Na szyi miała wielki strup i zaschnięte, głębokie ugryzienie. Fragment mięsa wisiał, jak czarna szmata. Włosy i ramiona pokryte były sczerniałą skorupą. Przybliżała się, wyciągając przed siebie zakrzywione w szpony palce. Cofałem się, aż poczułem za plecami ścianę.
Wyszła na pomost i spojrzała na szydłonóż, który trzymałem w dłoni. Syknęła i obeszła mnie bokiem, obserwując zakrzywione ostrze. Poruszała się miękko. Pomagając sobie rękoma, odbiegła aż znikła mi z oczu.
– Jest tu… – szepnąłem. Przełknąłem ślinę i krzyknąłem. – Jest tu! Uważajcie!
Zmusiłem się by wstać i podążyć za nią.
Usłyszałem tupot nad głową i jakieś potworne skomlenie. Cień przemknął w górze. Potem dziki wrzask i łomot. Znów tupot, oddalający się i suchy chichot. Chwilę potem odległy krzyk, dziewczęcy pisk. Hersis! Pobiegłem na górę, przeskakując po kilka stopni.
Siedziała wtulona między szafkę i ścianę wielkiego kotła na zupę, obok wywróconego garnka. Ściskała krwawiące przedramię. Gdy mnie zobaczyła, wyskoczyła stamtąd i objęła mnie ramionami, płacząc. Przytuliłem jej głowę. Phora patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. Wzięła zranioną rękę czarnowłosej i… nacięła skórę wzdłuż krwawych śladów. Dziewczyna krzyknęła i zaczęła głośniej płakać. Chciałem zaprotestować, ale zielarka powstrzymała mnie.
– Zarysowała ją paznokciami – wyjaśniła. – To jedyny sposób, żeby oczyścić ranę z choroby.
Delikatnie odsunąłem Hersis i pobiegłem na główny pokład.
Chora stała oparta plecami o poręcz. Z jakiegoś powodu nie próbowała skakać. Nyka i Cesenu zachodzili ją z obu stron, trzymając przed sobą dzidy. Sigg ze swoim mieczem stał nieco dalej. Patrzyłem w jej oczy, oczy dzikiego zwierzęcia, złego i przerażonego. Nienaturalnie rozszerzone źrenice, górna warga odsłaniająca zaczernione zęby, przygarbiona sylwetka. Szykowała się do skoku między dzidami. Gdy w końcu spróbowała, Cesenu przesunął tylko lekko szpic. Z cichym mlaśnięciem ostrze przebiło jej klatkę piersiową. Wydała z siebie cichy pisk, niemal żałosny i bezwładnie opadła na pokład. Dłonie jeszcze chwilę zaciskały się i rozkurczały.
– Co by to nie była za choroba – powiedział Cesenu – przy takiej utracie krwi nie może dłużej pozostać wśród żywych.

Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.