Warszawa 2048 - Ireneusz Kołodziejczyk - Dezerter (fragment)

Przesiadywał w małym pokoju na drugim piętrze, w wygodnym fotelu. Nogi założył na taboret, a w jednej z rąk ściskał cygaro. Po każdym wciągnięciu dymu do płuc sięgał po szklaneczkę z jakąś ohydną whisky i wspominał czasy, kiedy jeszcze był zwykłym szeregowcem. Pamiętał doskonale dzień, który zmienił dosłownie wszystko. W kilka godzin jego życie zmieniło się nie do poznania. Po tamtym wydarzeniu nigdy nie było już jak przedtem.

Był żołnierzem, z czego był niezwykle dumny. Jednak duma ta malała z każdą sekundą, a zaczynała ją zastępować nienawiść do tego, co robił.

Bronił granic kraju, tak mu mówiono. A tak naprawdę zabijał niewinnych ludzi, którzy wściekli na panującą sytuację, chwycili broń, by samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość. Gdyby kiedyś nie dał się omamić pustymi obietnicami ludziom z korporacji, a przede wszystkim, gdyby znał prawdę, stanąłby po stronie zwykłych ludzi, a tak... był pierwszym, który otworzył ogień do cywili. Nie interesowało go, po co przyszli ani dlaczego noszą cywilne ubrania, a nie mundury. Powiedziano mu, że chcieli zaatakować obóz korporacji przez zaskoczenie, i stąd te stroje. To mu zupełnie wystarczyło. Tak samo jak tych pięć lat w zupełnym odcięciu od świata, na małej wyspie, wystarczyło, by zrobić mu pranie mózgu i zaprogramować zupełnie od nowa. Nauczono go myśleć tak, jak chciała korporacja. Przede wszystkim nauczono go bezwzględności i zabijania. Brutalnego zabijania, gdy zaszła taka potrzeba. Jego myśli ograniczono do niezbędnego minimum. Myślał tylko o spaniu, jedzeniu i o tym, by jak najlepiej wykonywać rozkazy dowódcy. Jednak gdzieś tam, w nieokreślonym punkcie, tliła mu się myśl, że coś jest nie tak. Czasami coś kazało mu się otrząsnąć z otępienia i spojrzeć trzeźwo na sytuację. Wtedy jednak szybko odtrącał ledwo słyszalny głos sumienia - pranie mózgu, jakie zafundowała mu Mega Industries, było silniejsze. Tak było przez kilka lat, aż w końcu wydarzyło się coś, co sprawiło, że bariera ciszy pękła i dobiegły do niego nie tylko głosy z zewnątrz, ale także prawda. Od tamtej pory wręcz opętańczo pragnął wiedzy. Chciał wiedzieć jak najwięcej. A teraz, gdy sobie przypomniał, jak się dał oszukać wiele lat temu... Klął po cichu na samą myśl o tym.

 

Zaczęło się niewinnie.

Powiedziano mu, że wytypowano kilkunastu najlepszych, by wyjechali na kilkutygodniowy obóz, gdzie staną się prawdziwymi żołnierzami. Kilkutygodniowy obóz zamienił się w pięć morderczo długich lat, a trening okazał się przygotowaniem do przyjęcia ciał obcych. Morderczy trening był konieczny. Miał ich uodpornić na ból. Na ból, który miały zadać im skalpele lekarzy i naukowców. Mieli się uodpornić na coś, co zwykłego człowieka zabiłoby w kilka sekund. Ani on, ani nikt z grupy nie zdawał sobie sprawy, że mieli stać się żołnierzami doskonałymi. Oszukiwano ich i robiono to po mistrzowsku. Gdy nauczyli się tego, czego chciano ich wyuczyć, rozpoczęła się operacja "Tytan". Na wyspę, gdzie się szkolili, przeprowadzono atak. Miał on na celu okaleczenie wszystkich uczestników obozu, by potem "odratować ich cudem", a przy okazji wprowadzić biotechniczne wszczepy, które rzekomo były konieczne do utrzymania ich przy życiu. Tak otrzymał nowe ręce i nogi oraz nową, metalową połowę czaszki. Za każdym razem, gdy przypomniał mu się film RoboCop nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Coś, co kiedyś uważano za fikcję, nabrało realnych kształtów. Stał się cyborgiem, wbrew sobie i nienawidził się za to. Napawało go obrzydzeniem, że był tylko pionkiem w wielkim planie. Pluł sobie w brodę, że nie potrafił kierować swym życiem. Ale to się zmieniło.

Odkąd został Dezerterem, wiódł lepsze życie, na uboczu, nikomu nie wadząc i nikomu nie wchodząc w drogę. Było mu z tym dobrze. Inaczej niż na myśl, o tym jak łatwo ich oszukiwano i mamiono, kiedy przebywał na wyspie. Wydawało mu się wtedy, że w pełni kontroluje swoje życie. Wydawało mu się, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje. Dopiero później poznał bolesną prawdę. Teraz zastanawiał się nad tym, jak to było możliwe, że uwierzył, iż ludzie, którzy ich zaatakowali, byli z wrogiej korporacji i chcieli ich wszystkich zabić, by potem dobrać się do tyłków nie tylko szefostwa Mega Industries, ale także zająć całą strefę. Do dziś nie był w stanie tego zrozumieć. Był pewien tylko jednego. Pranie mózgu, które przeszli, było czymś naprawdę niezwykłym. Zrobiono z nich chłopców na posyłki myślących, że panują nad swym życiem i robią coś naprawdę wielkiego i ważnego, chociaż w rzeczywistości byli naiwnymi marionetkami, które robiły wszystko, co im kazano, i łykały wszystko, nawet największe brednie, w jakie nie uwierzyłby nawet nastolatek.

Odstawił szklankę i pogłaskał rudego kota, który siedział mu na kolanach, po czym spojrzał na telewizor, gdzie jakiś spiker nadawał bez sensu, i znów zanurzył się we wspomnieniach, co robił dość często i regularnie. Wrócił w nich do momentu, gdy obudził się na stole operacyjnym. Głowę rozdzierał mu przeraźliwy ból, a reszty ciała w ogóle nie czuł. To, co się działo wokół niego, pamiętał jak przez mgłę, a słów, które do niego docierały, w ogóle nie był w stanie sobie przypomnieć. Jednak dość wyraźnie przypominał sobie swoją własną rękę, którą trzymał ktoś inny, by po chwili odrzucić ją na bok jak najzwyklejszy śmieć. Tak samo wyraźnie przywołał obraz mechanicznej ręki, którą przyłożono mu na miejsce odciętej. Zalała go wtedy fala bólu: to był najgorszy ból, jaki kiedykolwiek mu zadano, był wręcz nie do opisania.

W dniu, gdy stał się cyborgiem, wiele stracił - przede wszystkim dla wielu nie był już człowiekiem, ale robotem. Mało kogo interesowało, że choć nosi w sobie kupę żelastwa, ma odczucia bardziej ludzkie niż niejeden zwykły człowiek. Ale także wiele wówczas zyskał. Przede wszystkim niezwykłą siłę, odporność na ból czy możliwość poruszania się z nadzwyczajną szybkością. Nie potrzebował żadnych pistoletów, żadnych energetycznych mieczy ani shirukenów, bo samo jego ciało było bronią. Teraz przyszło mu na myśl hasło głęboko zapamiętane już w dzieciństwie, często powtarzane przez instruktora walki KFM - "całe ciało jest bronią". Dzisiaj ta sentencja nabrała zupełnie nowego znaczenia.

 

Uśmiechnął się mimowolnie i po raz kolejny zaciągnął cygarem, by po chwili pociągnąć solidny łyk ze szklaneczki. Przez głowę przebiegła mu myśl, że stał się melancholikiem, że nie ma już śladu po wojowniku, jakim był kiedyś. Stał się zwykłym pijakiem rozpamiętującym stare, niekoniecznie lepsze czasy, ale na pewno niosące mniej zmartwień.

Wspomniał jeszcze moment, kiedy wydało się, że był szkolony na maszynę do zabijania na zlecenie korporacji, dla której miał służyć. Przypomniał sobie, jak ze wszystkimi podobnymi sobie postanowili uciec i zaszyć się miejscu, gdzie ani Mega Industries, ani żadna inna organizacja na jej usługach by ich nie odnalazła. Przypomniał sobie, jakim był kiedyś człowiekiem: honorowym, odważnym i pełnym szacunku dla przeciwnika. Postanowił na powrót zostać wojownikiem doskonałym, tylko że od tej pory jego mottem będzie: "żadnej litości".

Ścisnął mocniej szklankę z whisky i patrzył, jak ta rozpryskuje się na drobne kawałki. Zawartość oblała kota, który nastroszył futro i czmychnął z jego kolan. Dezerter po raz ostatni spojrzał na telewizor i, zdegustowany pustą obietnicą lepszego jutra, wyłączył go, po czym zastygł w miejscu. Mały robot - od wielu miesięcy jego przyjaciel, unoszący się obok w powietrzu - ostrzegł go przed gośćmi zbliżającymi się do drzwi, czerwono rozbłyskując na krótką chwilę. Dezerter nie spodziewał się żadnych wizyt, toteż był pewien, że nie czeka go nic dobrego, jednak nie oczekiwał aż tak dużych kłopotów.

Wysłał swego małego robota do judasza, aby wyświetlił mu hologram gości czekających po przeciwnej stronie drzwi. Gdy tylko zobaczył, kto go odwiedził, rozległo się pukanie - ciche, ale zdecydowane. Hologram przedstawiał dwóch, wydawać by się mogło, zwykłych ludzi, których los nie rozpieszczał. Wyglądali jak mieszkańcy dzielnicy robotniczej, jednak nie byli stąd. Wiedział to doskonale. Przynależność do luksusowego świata, przez tutejszych nazywanego Edenem, była aż nadto wyraźna. Nie miał wątpliwości, że byli to ludzie korporacji. Ich gładko ogolone twarze nie były niczym nadzwyczajnym w gorszej części Warszawy, jednak brak oznak niewyspania zdradzał wszystko. Nikt, nawet przestępcy, nie wysypiali się zbyt często. Tutaj sen był luksusem, na który mogli sobie pozwolić naprawdę nieliczni. Jedynie mieszkający w luksusowej dzielnicy, gdzie obecność korporacji widać było na każdym kroku, mieli odmienną sytuację.

Adriana nie interesowało, czego dokładnie ci dwaj chcą. Ważne było dla niego, że na pewno przyszli po niego, co było wystarczającym powodem do użycia najcięższej broni. Naparł mocno plecami na oparcie fotela, a kiedy podłokietnik odskoczył ze swojego miejsca z kliknięciem, sięgnął do wnęki po MB, miniaturową wersję bazooki. Następnie ostrożnie podszedł do okna. Rozejrzał się po ulicy, gdzie, ku jego uldze, nie było nikogo widać. Mogłoby się wydawać, że ci dwaj są zupełnie sami, jednak nikt nie jest na tyle głupi, by do schwytania Dezertera wysyłać tylko dwóch ludzi. Wycelował MB w stronę drzwi i wstrzymał na krótki moment oddech. "Będzie gorąco" - pomyślał, po czym nacisnął spust. Patrzył, jak pocisk sieje spustoszenie w futrynie i na korytarzu. Odrzucił broń i wyskoczył przez okno z drugiego piętra. Gdy tylko upadł na nogi, przekoziołkował i zerwał się do biegu. Bioniczne nogi, które zastąpiły jego własne, zwiększały szybkość, czyniąc go celem niezwykle trudnym do schwytania. Dzięki nim był w stanie dogonić rozpędzający się samochód. Podążał w stronę małej studzienki kanalizacyjnej nieopodal sklepu, w którym robił zakupy. Gdy tylko wybiegł zza rogu, wpadł w grupkę małolatów. Roztrącił ich, nie zważając na zaczepne wyzwiska.

Właz był coraz bliżej, o czym wiedział doskonale, tak jak i o tym, że uformował się za nim pościg. Ulicą nadjeżdżało kilka opancerzonych samochodów, a w oddali było słychać helikopter. Był jednak przygotowany. Przez kilkanaście miesięcy, jakie spędził w tej dzielnicy, poznał dokładnie każde miejsce, które mogłoby mu ułatwić ucieczkę albo ją udaremnić. Wiedział, gdzie się udać, by uciec. Dobiegł do studzienki, padł na kolana, po czym z całej siły uderzył w zasłaniający wejście właz. Ten, mimo iż był masywny, rozleciał się na kawałki, odsłaniając przejście.

Adrian wielokrotnie widział ekspresowe tempo regeneracji uszkodzonej skóry ręki, jednak nigdy nie potrafił oprzeć się pokusie, by spojrzeć po raz kolejny. Wiedział, że kiedyś go to zgubi. Skóra na dłoni była w strzępach. Spod niej ukazywała się bioniczna ręka wykonana z niezwykłego stopu metali. Była ona niewrażliwa na działanie jakiegokolwiek magnesu, podobnie jak reszta bionicznych komponentów jego ciała. Patrzył przez krótką chwilę, jak skóra odrasta, pokrywając uszkodzone fragmenty ciała i zakrywając jego prawdziwą tożsamość. Tę zdolność cenił sobie najbardziej ze wszystkich. Nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się, że jest cyborgiem. Ta wiedza niejednego mogłaby kosztować życie. Gdy tylko proces regeneracji się skończył, rzucił okiem na nadjeżdżające samochody i wskoczył do studzienki, po czym od razu ruszył biegiem w dobrze znanym sobie kierunku. Choć ciemność dla zwykłego człowieka była nieprzenikniona, dla niego nie stanowiła problemu. Kolejna z jego funkcji umożliwiała przystosowanie wzroku do ciemności. Zabawki, które korporacja wszczepiła w jego ciało, czyniły go przygotowanym na każdą ewentualność. Dlatego był niezwykle trudnym przeciwnikiem, a teraz znajomość terenu dodatkowo przemawiała na jego korzyść.

Adrian kierował się w stronę oczyszczalni ścieków. Kilkaset metrów dalej, w dość dobrze ukrytym, a więc stosunkowo bezpiecznym miejscu znajdował się kolejny właz. Gdzieś za sobą usłyszał słabe echo - oznakę przybliżania się pościgu. Nie miał wątpliwości, że gonią go androidy. Ludzie nie mieli szans schwytać go w tym miejscu. Biegł jeszcze przez jakiś czas, po czym wspiął się po drabince prowadzącej do włazu. Gdy tylko zbliżył się do wyjścia, zaczął nieruchomo nasłuchiwać. Nie usłyszał absolutnie niczego, co mogłoby zwiastować niebezpieczeństwo. Pchnął więc pokrywę i wyszedł na zewnątrz. Znalazł się w ciasnym przejściu pomiędzy ścianami budynku. Rozejrzał się dookoła i zamknął właz. Już miał ruszyć w kierunku północnej części dzielnicy, gdy zobaczył coś zaskakującego. Cztery androidy stały w odległości stu metrów, dzierżąc dziwne urządzenie, które chyba już skądś znał. Roboty chwilę milczały, po czym jeden z nich odezwał się chropowatym głosem:

- Poddaj się i zaczekaj na obezwładnienie. Policja już tu zmierza.

- Niedoczekanie wasze! - ryknął Adrian, po czym sięgnął po dwa pistolety pulsacyjne i zaczął strzelać do androidów. Skoczył w bok i ukrył się za dużym koszem na śmieci, cały czas prowadząc ostrzał. Porozumiał się ze swym małym przyjacielem, który ostrożnie wychylił się zza kosza, aby ukazać holograficzny obraz położenia przeciwników, którzy - jak się okazało - zmierzali wolnym krokiem w jego stronę. Gdy byli tuż obok, Dezerter przytwierdzał do kosza mały ładunek wybuchowy. Kiedy skończył, ponownie otworzył ogień. Trafiał praktycznie za każdym razem, choć nie czynił robotom większych szkód. Odwrócił się do nich plecami i biegł, cały czas strzelając i nie zważając na wezwania do zatrzymania się. Zdziwiło go, że androidy nie atakują, lecz podążają za nim leniwie, nie odstępując na krok. Odciął się jednak od tej myśli, kiedy rozpoznał dźwięk nadlatującego helikoptera. Rzucił okiem w stronę robotów, po czym znów popatrzył przed siebie. Zdążył tylko zobaczyć pięść zmierzającą w jego stronę, gdy silne uderzenie rzuciło go do tyłu, na plecy. W osobie, która go zaatakowała, od razu rozpoznał porucznika Łukasza. To on przez lata dawał mu na wyspie solidny wycisk, szkoląc go na maszynę do zabijania. Ostatnim, co zobaczył, był wymierzony w swoją stronę pistolet, z którego wydobyła się niebieskawa mgła. Jak się okazało, pocisk naładowany był dużą dawką obezwładniających ładunków elektromagnetycznych, które dla zwykłych ludzi są śmiertelne, a na takich jak on działają jedynie paraliżująco. Nim ogarnęła go ciemność i błoga nieświadomość, usłyszał zdanie, które boleśnie wgryzło się w jego umysł:

- Zawsze byłeś przewidywalny, i to cię zgubiło.

Gdy tylko odzyskał zmysły, zdał sobie sprawę, że jest gdzieś ciągnięty. Powoli otworzył oczy, po chwili zorientował się, że jego nogi i ręce są związane, przy czym ręce skrępowano mu za plecami. Na szyi czuł ucisk urządzenia przypominającego obrożę. Tak związanego rzucono go do czyichś stóp. Nie musiał się nawet przyglądać, by wiedzieć, że stoi przed nim szef korporacji Mega Industries, Jan. Ten siedemdziesięcioletni starzec trzymał się zadziwiająco dobrze. Jego twarz sprawiała wrażenie niezwykle surowej - efekt ten potęgowały zmarszczki, którymi była poorana.

- Witaj, Dezerterze, w moich skromnych progach - powiedział powoli i dość wyraźnie Jan.

- Czego chcesz? - odwarknął Adrian.

- Nie takim tonem, mogę cię zdmuchnąć jak kurz - szef korporacji zmienił głos na bardziej wrogi.

- Przestań pieprzyć, starcze. Twoje gierki nie robią na mnie żadnego wrażenia. Dobrze wiem,

że potrzebujesz moich usług. Jestem ci potrzebny, dlatego nic mi nie zrobisz. Więc przestań ze mną pogrywać i mów, czego chcesz.

- Twoja pozycja nie upoważnia cię do dyktowania mi warunków, głupcze! - krzyknął starzec

i uderzył Dezertera w twarz. - Tacy jak ty mierżą mnie, ale muszę się schylić do tak niskiego poziomu, by rozmawiać z takim brudem jak ty.

- Twoje przemowy są dla mnie gówno warte... - cios, który nadszedł tym razem, był

zdecydowanie silniejszy.

- Uważaj, jakim tonem do mnie mówisz, śmieciu!

- Zgrywasz twardziela, ale doskonale wiem, że to tylko fasada, za którą chowa się bezbronny

starzec. Doskonale wiem, że ktoś taki jak ty potrzebuje moich usług, bo inaczej zginie. To ty jesteś śmieciem, który ośmiela się prosić mnie o przysługę.

Następny cios sprawił, że Adrian zalał się krwią i upadł na ziemię. Ludzie korporacji podnieśli go, a on zaśmiał się starcowi prosto w oczy.

- A więc to prawda, co mówią ludzie...

- Co, do cholery jasnej, mówią ludzie?! - ryknął Jan.

- Że ktoś ci podpieprzył niezwykle ważne dane. Czyżby to było gwoździem do twojej trumny?

- Wiele wiesz na ten temat, chociaż od kradzieży minęło nie więcej niż kilka godzin.

- Mam uszy, wiec słyszę, co się mówi.

- A co się mówi? - zapytał szef korporacji.

- Oj, przestań już - powiedział poirytowany Dezerter. - Dobrze wiesz, co się mówi.

- A więc wiesz, czego od ciebie chcę.

- Nie ma pewności, że Bractwo istnieje.

- Jest pewność, że istnieje.

- Nie wiem, gdzie zacząć szukać tego złodzieja.

- Jesteś niezwykle bystry jak na takiego małego szczurka, a twoja wiedza coraz bardziej mnie

zaskakuje. Nie zmuszaj mnie, bym uciekał się do bardziej drastycznych środków. Powiedz mi lepiej, co wiesz na temat tej kradzieży.

- Wiem tyle co inni. Pozycja Edenu jest zachwiana i być może niedługo zostanie zniszczony, czego nie mogę się już doczekać.

Zaśmiał się po raz kolejny, jednak starzec opanował się i zaczął mówić spokojnie.

- Gwarantuję ci, że tak się nie stanie.

- A skąd ta pewność?

- Ty mi ją dajesz.

- Ja? -zdziwił się Adrian. - A to niby w jaki sposób?

- Jesteś cyborgiem, doskonale wyszkolonym i wyposażonym w niezwykłe technologie. Odzyskasz dla mnie to, co mi skradziono, a wtedy odzyskasz wolność.

- A jeśli się nie zgodzę?

Tym razem to starzec się zaśmiał.

- Ja ci nie składam propozycji. Ja cię wprowadzam w niuanse twojego zadania.

- Które mnie gówno obchodzi.

- Coś ci powiem, śmieciu - zaczął spokojnie starzec. - Zgrywasz cwaniaka, twardego

cwaniaka, który się niczego ani nikogo nie boi. Nie wiem, czy taki byłeś od zawsze, czy naoglądałeś się tych głupich filmów i strugasz teraz kozaka, ale zapamiętaj jedno: twoje życie jest w moich rękach i gwarantuję ci, że śmierć to najlepsza rzecz, jaka może ci się z mej strony przytrafić.

- To teraz ja ci coś powiem. Nie boję się ciebie ani twoich gróźb. Wszystko, co mówisz,

spływa po mnie jak woda po ścianie, więc skończmy tę rozmowę i uwolnij mnie.

Jan po raz kolejny zaśmiał się, by po chwili jego twarz przybrała posępny wyraz, a zaraz potem zagościła na niej rozbawiona mina.

- Bawi mnie twoja postawa. Postawa antylopy, która myśli, że jest w stanie rozszarpać lwa.

- Zdejmij mi te kajdany, a udowodnię ci, że tak właśnie by było.

- Zacznijmy od tego, że to ja wydaję rozkazy, a nie na odwrót. Ty słuchasz i potulnie je

wykonujesz.

- Nie boję się ciebie.

- I nie musisz. Zdrowy rozsądek zmusi cię do posłuszeństwa. Pozwól, że zademonstruję ci

środek, który zmotywuje cię do współpracy.

Starzec skinął głową w stronę jednego z obecnych mężczyzn, ten od razu wcisnął mały przycisk na trzymanym przez siebie pilocie. Adrian odczuł efekty natychmiast. Impuls, uwolniony z obroży założonej na jego szyję, powalił go na ziemię, zadając ogromny ból, który z każdą chwilą narastał. Dezerter czuł się jakby rozrywano go na strzępy, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nic takiego się nie dzieje. Impulsy emitowane przez obrożę wnikały w głąb jego ciała i nieludzko drażniły każdy nerw. Chociaż wszystko trwało najwyżej kilka sekund, miał wrażenie, jakby dopadła go zgraja najbardziej niewyżytych bandytów. Każdy mięsień bezwładnie drżał z bólu, a z nosa i kącika ust płynęła krew. Jeszcze przez chwilę podrygiwał w spazmach, po czym podniesiono go na kolana.

- Jak widzisz, ze mną nie ma żartów - zaczął Jan. - Nie będę się z tobą bawił jak matka z

gówniarzami. Daję ci tylko dwie możliwości. Możesz przystać na moją propozycję lub nie. W obydwu wypadkach wyjdziesz stąd żywy, z tym że w tym drugim nie na długo - po godzinie obroża uaktywni śmiercionośne impulsy, które zabiją cię w kilkanaście minut, a przy tym zadadzą niewyobrażalny ból. Próbkę owych impulsów miałeś okazję poczuć. Dlatego też radziłbym ci, abyś zastanowił się nad pierwszą możliwością. Wtedy będziesz miał równo sto godzin na odnalezienie i zwrócenie tego, co mi skradziono. Czy muszę mówić, co cię czeka, jeżeli nie uda ci się w tym czasie wykonać zadania? Gdybym cię lubił, dałbym ci chwilę na zastanowienie, jednak nie lubię cię i żądam odpowiedzi teraz.

Adrian plunął w stronę butów szefa Mega Industries i z zawziętością w oczach spojrzał mu prosto w twarz. Widok ten sprawił starcowi przyjemność.

- A więc widzę, że dokonałeś już wyboru - rzucił niedbale szef korporacji. - Za

kilka minut zostaniesz wprowadzony w niuanse swego zadania.

- Gdybym miał wybór, zabiłbym cię.

- Nie tacy jak ty próbowali. Wszyscy są martwi.

- Przyjmij w końcu do wiadomości to, że na wyspie nauczyliście nas nie tylko zabijać. Zrobiliście nam nie tylko pranie mózgu, daliście nie tylko niesamowitą broń bioniczną, ale także zaszczepiliście w nas pogardę dla całego świata. Nie boimy się nikogo ani niczego. Nas nie da się zastraszyć. Nie jesteśmy nadętymi bubkami, którzy zgrywają twardych cwaniaków, a robią w portki przy pierwszej lepszej okazji, gdy zrobi się gorąco. Jesteśmy cyborgami, których emocje zepchnięto w najciemniejsze kąty umysłu i ograniczono do agresji i chłodu. Więc przestań pieprzyć! Pomogę ci nie dlatego, że się ciebie boję, nie dlatego, że twój pokaz zrobił na mnie wrażenie. Pomogę ci, bo jak każdy chcę przede wszystkim żyć. Ale wiedz, że kiedyś się zemszczę. Za to, co mi zrobiłeś, i za to, że...

- Dość! - krzyknął władczo starzec. - Mam dość twoich irytujących przemów, twoich głupich gróźb i twojej paskudnej mordy, ale muszę tu przebywać i rozmawiać z tobą...

- ...bo tylko ja ci mogę pomóc - dopowiedział Dezerter.

- ...zamiast zajmować się ważniejszymi sprawami - zignorował go Jan. - Ale ta

rozmowa dobiega już końca.

- Nareszcie. Nudzisz, starcze - Adrian zdobył się na złośliwość.

- Jesteś niebywale głupi. Powiedziałbym wręcz, że impertynencki, ale mógłbyś tego nie zrozumieć.

- Rozumiem więcej, niż ci się wydaje.

- To dobrze. Lepiej wykonasz swoje zadanie.

- Nawet nie wiem, gdzie szukać.

- Nie zaczynaj znowu tej samej śpiewki. Wierzę w twoje umiejętności. Na pewno dasz sobie radę, tym bardziej że jesteś cyborgiem.

- Który ma zablokowaną większość bionicznych zdolności, co stawia mnie odrobinę wyżej od przeciętnego człowieka. Ktoś dobrze wyszkolony mógłby pokonać mnie w kilka chwil.

- Nie sądziłeś chyba, że pozwolimy wam, Dezerterom, biegać po mieście z tak potężną bronią, jaką dostały wasze ciała? To byłoby dla nas niezwykle niewygodne i gdyby nie fakt, że zniszczyliście stację kontrolującą wasze bioniczne wszczepy, nie moglibyście użyć ani jednej ze swych zdolności. Jednak stało się inaczej.

- A więc raczej nie będę ci w stanie pomóc. Chodzą słuchy, że wasz złodziej jest niebywale

zwinny i sprytny. Podobno przechytrzył nie tylko twoich ludzi, ale także androidy. Jak więc ja mógłbym z nim wygrać?

- Dobrze wiem, do czego zmierzasz. I naprawdę nie musisz mnie już dłużej podchodzić, bo doskonale rozumiem, że ze swoimi okrojonymi zdolnościami nie jesteś w stanie mi pomóc. Co oznacza, że jestem zmuszony odblokować wszystkie twoje umiejętności.

- Jednak nadal nie wiem, gdzie miałbym zacząć szukać, a przede wszystkim - o kogo pytać.

- Nie pogrywaj ze mną - zirytował się Jan. - Znajdź Bractwo, a znajdziesz i złodzieja. Oddaj to, co mi skradziono, a ja oddam ci wolność.

- Brzmi obiecująco.

- Wyprowadzić go do centrali planowania - rozkazał Jan.


Mrozie


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.