Bez litości - Miroslav Zamboch - Recenzja

Miroslav Žamboch to człowiek o intrygującej przeszłości. Studiował fizykę na wydziale inżynierii jądrowej praskiej politechniki. Widocznie znudziła mu się praca w Instytucie Badań Jądrowych, gdyż postanowił zająć się dla odmiany pisarskim fachem. Publicznie włada piórem od 10 lat i na swoim koncie ma jak na razie 10 książek. Ponieważ uznaję zasadę, że najlepiej sięgnąć do źródła, zdecydowałem się przeczytać jedną z jego starszych powieści.

Bez litości to powieść opowiadająca o losach Bakly'ego, byłego gladiatora, człowieka który po trudach przeszłości stara się wrócić do normalnego życia. Realia utworu to – niestety – mało klimatyczne urban fantasy, które można porównać do XIV-XV wieku w historii Europy: miecz stanowi o sile człowieka, a państwa spiskują między sobą. Normalka. Do tego dochodzą rozkwitające urzędy, które prześcigają się w przeróżnych przekrętach: a to przemyt, gdzie indziej morderstwa… Owy świat to miejsce, gdzie najlepiej zarabia się nadstawiając własnego karku, co też czyni główny bohater powieści. Jako człowiek pozornie wolny nie może jednak zapomnieć o tym, że kiedyś walczył na arenach, a za jego życie szły wysokie zakłady. Gdy Bakly’emu już wydaje się, że wychodzi na prostą, na przeszkodzie stają mu bogaci i wpływowi panowie tego świata i dawni oprawcy, którzy u twardego jak kamień wojownika budzą paniczny lęk. Bakly musi więc wciąż manewrować, lawirować w nieprzyjaznym dla niego świecie, ratować skórę, zarówno swoją jak i swoich najbliższych. Bohater jest typem samotnika, który z doświadczeń życiowych może jedynie wymienić ból i cierpienie. Jest zatwardziałym w swojej idei typem, który twierdzi że tylko on może rozwiązać własne sprawy. Jakież zdziwienie dopada Bakly’ego, gdy orientuje się, że nie jest sam w walce o przetrwanie! Mimo wszystko z biegiem czasu obserwujemy, jak były gladiator otwiera się na innych, wręcz zaczyna niektórym ufać. Taki niby zimny drań, ale z gołębim sercem...

Jeśli chodzi o to, jak się książkę czyta, to wciąż nie mogę wyrobić sobie o niej zdania. Žamboch pisze brutalnie, mocno, po męsku. Do tego lubi posłużyć się ironią, sarkazmem, a niejednokrotnie rzucić mięsem, lub wręcz żartując sobie z rzeczy, które niektórym mogą wydać się kontrowersyjne. I pomimo że ja lubię takie książki, jednak... coś mi w tej pozycji przeszkadzało. Po pierwsze, czytając Žambocha trzeba się nastawić na jedną rzecz: akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Tu ciągle się coś dzieje, właściwie nie ma czasu na odsapnięcie. To jest dla mnie bolączką, bowiem lubię czasami poczytać o rozterkach bohaterów, trochę o ich przeszłości. Cokolwiek, jak oni się czują, co postanawiają. U Žambocha zabrakło mi mocnych konturów postaci, dzięki którym czytelnik mógłby się z nimi zżyć. Dla mnie bohaterowie w tej książce byli obojętni, nie przejmowałem się ich losami, bo nie mogłem się do nich przywiązać. Bo tak po prawdzie, to tylko Bakly jest tu dokładnie opisany. Reszta postaci jest nijaka, pusta, sama w sobie nic nie znacząca dla czytelnika. To bardzo źle, bo to jeden z filarów fantasy - wyraźni bohaterowie - to jest to, co czytelnikowi na długo zapada w pamięć i nie znika mimo upływu czasu. Ich brak często powodował, że nie mogłem spamiętać, o kogo w danym momencie chodzi. Imiona nie splatały się z postaciami, tym samym mocno się denerwowałem, gdy musiałem wracać kilkanaście stron wcześniej i sprawdzać, o kogo chodzi.

Rozczarowało mnie też samo zakończenie, spodziewałem się czegoś satysfakcjonującego – takie zadośćuczynienie za miałkość bohaterów. Niestety! I tu musiałem złapać się za głowę, gdyż finał był taki sobie, po prostu skończenie książki "na chama". I po to było tyle szlachtowania ludzi, żeby koniec był taki wątły? Nie spodobało mi się to. Nie lubię, gdy przez 300 stron flaki latają na prawo i lewo, żeby później okazało się, że zakończenie jest totalnie bezpłciowe. Jeśli zastanawiacie się nad rozpoczęciem przygody z Žambochem, nie liczcie na to, że ta książka was do niego przekona. Ta pozycja przeznaczona jest dla totalnych maniaków, którzy przeczytali wszystkie książki tego autora, a tą w jakiś niesamowity sposób ominęli. I pomimo całego bólu zadanego przez Bez litości, będę próbował z innymi książkami Žambocha. Spytacie, czy w takim razie jestem masochistą – odpowiem: nie. Moja odpowiedź brzmi: Miroslav Žamboch pokazał że niewątpliwie ma potencjał - ale w tej książce nie zabłysnął.


Zimek


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.