- Spytała, czy mógłby podać wino, a on ją zabił. Chwycił ją za włosy, przycisnął jej twarz do obrusa i zatłukł wieprzowym gnatem. Zatłukł na śmierć, Mordimerze – Otton Pleiss ostatnie zdanie wypowiedział z takim niedowierzaniem, jakby zatłuczenie kogoś na śmierć nie mieściło mu się w głowie. Chociaż… rzeczywiście, wieprzowym gnatem? Przy stole? O podobnym wydarzeniu ja sam również nie słyszałem.
- Czy piła aż tak dużo, że ten właśnie powód mógł skłonić twojego kuzyna do podobnie nieprzemyślanego postępku? – zapytałem ostrożnie.
Spojrzał na mnie złym wzrokiem.
- Próbujesz być dowcipny, Mordimerze?
- Uchowaj Boże – zastrzegłem szybko, gdyż naprawdę nie miałem zamiaru żartować z tej dziwnej śmierci, zwłaszcza że śmierć, tym razem zadana zgodnie z prawem Boskim i ludzkim, czekała również kuzyna mojego towarzysza, który popełnił tak niezwykłe morderstwo.
- Nieboszczka była wspaniałą kobietą – stwierdził Otton dobitnie, nadal przyglądając mi się ze sporą dozą podejrzliwości – i choć ku swej rozpaczy nie mogła zostać matką, jednak stworzyła Robertowi prawdziwie przykładne ognisko domowe. Przed laty i ja się w niej kochałem – westchnął głęboko.
Zerknąłem szybko na mego towarzysza. Ze swą płaską, z gruba ciosaną twarzą nie należał do ludzi szczególnie urodziwych i nie wyglądał na kogoś, kto dawałby się unieść romantycznym porywom serca. Ale jak widać pozory myliły.
- Czy pod tą pozłotą nie kryła się rdza? Wybacz pytanie – zastrzegłem, widząc jego minę – ale sam przecież wiesz ilu znajdujemy ludzi uchodzących w oczach sąsiadów za przykładnych chrześcijan, podczas kiedy naprawdę hołdują przeróżnym grzechom lub ukrywają przed okiem bliźnich paskudne przywary. Może obarczała twego kuzyna winą za brak dzieci? Może zatruła mu życie narzekaniem i wyrzutami?
- Medycy stwierdzili, że to jej wina – Otton wydął wydatne wargi - jeśli o winie w ogóle można mówić, bo to przecież zrządzenie Boże, nie niczyja wina.
Skinąłem głową, zgadzając się z nim, gdyż jak widać obaj nie przyjmowaliśmy do wiadomości twierdzeń niektórych kaznodziejów jakoby bezpłodność była sprawiedliwą karą dotykającą kobiety za pierworodny grzech Ewy. Zresztą w kazaniach tych złotoustych mędrków wszystko złe co wydarzało się niewiastom było sprawiedliwą karą. Ośmielałem się sądzić, iż tak właśnie objawiał się brak porządnego chędożenia, gdyż mężczyzna zadowolony z rozkoszy, jaką mogą mu dać kobiety, mniej jest skłonny, by obarczać je odpowiedzialnością za wszystkie grzechy świata.
- Medycy zwykle skłonni są twierdzić, że wina leży po stronie wyschniętego łona, nie zgniłego korzenia – rzekłem – zauważyłem również, że jakoś łatwiej im przekonać mężów do podobnej diagnozy, a co za tym idzie wyjść z honorarium, nie z siniakami na tyłku.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie, Mordimerze, to nie tak. Może nie uważasz mnie za człowieka o zbyt lotnym umyśle, wierz mi jednak, że zauważyłbym, gdyby mój kuzyn i moja dawna ukochana żyli w nienawiści lub nawet w obojętności. Oni się kochali, Mordimerze, sercem, duszą i ciałem. A to rzadka cnota w dzisiejszych czasach.
Mój słodki Boże, nie wiedziałem, że Otton jest tak wymownym człowiekiem! Jak widać rzeczywiście zachował w sercu sentyment dla ukochanej z młodzieńczych lat.
- Zapewne nie z wielkiej miłości zatłukł ją obiadem – burknąłem, gdyż te peany na temat kuzyna i jego żony wydawały mi się nie przystawać do tragicznej sytuacji.
Otton żachnął się.
- Wolałbym, abyś okazał choć odrobinę szacunku! – rzekł ostrym tonem.
- Wybacz, Ottonie, ale albo ty nie masz racji, wygłaszając opinie o ich związku albo morderstwo nie miało miejsca, czyli musimy zaprzeczyć albo twojej teorii albo faktom.
- Albo… - uniósł palec i spojrzał na mnie badawczo.
- O nie! – rzekłem bardzo stanowczo, gdyż już wcześniej podejrzewałem dokąd może zmierzać i czemu w ogóle opowiadał mi o całej sprawie – nie, Ottonie. Lubię cię i cenię, ale nie zrobię tego nawet dla ciebie. Nie pojadę do Wittlich i nie stwierdzę, że twój kuzyn został opętany przez demona, więc w związku z tym potrzebuje pomocy egzorcysty, nie kary z ręki kata.
- Wcale cię o to nie proszę – burknął, opuszczając wzrok.
- Czyżby?
- Robert nie mógł tego zrobić – Otton huknął pięścią w blat stołu – prawdziwie i szczerze ją kochał. Świata poza nią nie widział. Poza tym – wzruszył ramionami – jest szlachcicem.
- A toś znalazł argument obrony! – pokręciłem głową – czyli, że niby szlachecka delikatność nie pozwoliłaby mu na zatłuczenie żony kością? Wiesz co Ottonie? Już ty lepiej zostań przy ich wielkiej miłości i nie szukaj dalszych usprawiedliwień.
- Jest również bogaty – Otton popatrzył na mnie spode łba.
- Szkoda w takim razie, że nie możemy wytoczyć mu procesu inkwizycyjnego, gdyż wtedy jego majątek przeszedłby na rzecz Świętego Officjum – stwierdziłem lekkim tonem.
Otton zacisnął zęby i powstrzymał się najwyraźniej przed dosadnym słowem lub nawet kilkoma dosadnymi słowami.
- Mordimerze, nie proszę cię o nic innego, jak tylko, żebyś pojechał do Wittlich i przyjrzał się sprawie. Może dostrzeżesz coś… niezwykłego. Załatwię ci oficjalną delegację u Manfreda i postaram się o wynagrodzenie przekraczające wysokością oficjalne.
Manfred Sternmaier był naszym przełożonym i szefem oddziału Inkwizytorim w Kaiserbad, gdzie miałem zaszczyt od niedawna służyć. Na ile go poznałem sprawiał wrażenie człowieka życzliwego swym podwładnym, więc Otton rzeczywiście mógł liczyć na pewne względy.
- Dlaczego właśnie ja, Ottonie?
- Bo ja nie mogę – rozłożył bezradnie ręce - w Wittlich wszyscy mnie znają, jednak nikt nie wie, że pracuję dla Świętego Oficjum. Bywałem tam raz, dwa razy do roku, zawsze jako gość Roberta i Esmeraldy. Byłoby niezręcznie, gdybym oficjalnie zaczął badać sprawę mojego kuzyna. Ale pojadę z tobą, Mordimerze, a raczej obok ciebie. Incognito. Gotów ci służyć wszelką pomocą.
- Esmeralda – powiedziałem – ładne imię.
Zastanawiałem się na tym, co usłyszałem od Ottona i nie byłem, delikatnie mówiąc, zachwycony jego pomysłem. Spraw prywatnych, rodzinnych, czy sentymentalnych nie należy bowiem łączyć ze sprawami zawodowymi. Byłem pewien, że prędzej czy później Otton zechce bym nagiął swe zasady i uratował życie jego krewniaka. Nie mógł prosić o to oficjalnie, zwłaszcza naszego przełożonego, ale siedząc wraz z ze mną w Wittlich będzie po prostu drążył sprawę, wiercąc mi dziurę w brzuchu i przekonując, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli tylko zabiorę jego kuzyna na rzekome badanie, aby w ten sposób usunąć go z zasięgu wzroku sądu oraz mieszkańców miasta. Poza tym co oznaczało sformułowanie: „byłoby niezręcznie, gdybym oficjalnie zaczął badać sprawę mojego kuzyna”? Może i byłoby niezręcznie, ale kto mógł skutecznie zaprotestować przeciw takiej niezręczności? Jednak później zdałem sobie sprawę, że Ottonowi nie chodziło bynajmniej o mieszkańców Wittlich, a o naszych przełożonych, dla których wszelkie rewelacje Ottona mogłyby być mało wiarygodne.
- Dziedziczyłby po niej majątek? – zapytałem niechętnie.
- Ona była biedna – wyjaśnił szybko mój towarzysz – dobra rodzina, ale bez majątku. To Robert jest bogatym człowiekiem.
- Czy twój kuzyn jest mężczyzną porywczym? Skorym do przemocy?
- Mordimerze, to człowiek o anielskiej cierpliwości i łagodny niczym baranek!
- A więc raczej typ milczka, chowającego urazy i nie dającego nic znać po sobie, kiedy zostaje urażony lub skrzywdzony?
Otton prychnął z niezadowoleniem.
- Jest po prostu prawym, spokojnym człowiekiem – stwierdził stanowczo.
- Sądzę, Ottonie, że złość twojego kuzyna buzowała niczym para w kotle. Aż w końcu pary narosło tak wiele, że zerwała pokrywę. Wiesz dobrze z własnego doświadczenia, że takie rzeczy przytrafiają się ludziom. Nawet najbardziej spokojnym i powszechnie uważanym za uczciwych. Po prostu wybuchnął. Na krótką chwilę, której zapewne teraz serdecznie żałuje. I tyle…
- Znakomity byłby z ciebie medyk – warknął mój towarzysz – stawiałbyś diagnozę pacjentowi na drugim końcu Cesarstwa, nie kłopocząc się nie tylko zbadaniem go, ale nawet zobaczeniem. Powiedz wprost: wyświadczysz mi tę grzeczność, czy nie?
Podparł się pięściami na blacie stołu i patrzył na mnie nachmurzony.
I co miałem zrobić w takiej sytuacji? Odmawiając mu uczynię sobie z niego wroga, a to zawsze niefortunna sytuacja mieć nieprzyjaciela w gronie współpracowników. Zgadzając się na ten wyjazd i poprowadzenie śledztwa napytam sobie tylko kłopotów. Bo albo nie odnajdę niczego niepokojącego i oddam w ten sposób Roberta w ręce kata albo zgodzę się udawać, że wierzę, iż został opętany. Co wywoła komplikacje, o jakich Otton nawet nie myślał (a może myślał, tylko nie zawracał sobie nimi głowy, gdyż ten kłopot spadnie już na mnie). Mianowicie będę musiał sporządzić fałszywe raporty z przesłuchania, wysnuć fałszywe wnioski, wszystko to poświadczyć własnym podpisem i wysłać do Hez-hezronu, siedziby władz Inkwizytorium. Pół biedy, jeśli raport ugrzęźnie w bezdennych szafach kancelarii Jego Ekscelencji. Ale jeśli ktoś się nim zainteresuje? Jeśli zechce sprawdzić cóż to był za demon, dlaczego opętał tego człowieka i dlaczego go opuścił? Oczywiście istniało również niewielkie prawdopodobieństwo, iż podejrzenia Ottona były w jakimś stopniu uzasadnione. Może na jego kuzyna rzeczywiście ktoś rzucił urok? Może naprawdę został opętany (chociaż akurat ta hipoteza wydawała mi się najmniej prawdopodobna)? Wtedy szkoda byłoby sprawy nie zbadać. I wtedy i tylko wtedy wyszedłbym z całej awantury z tarczą. Uratowałbym życie kuzynowi Ottona oraz złapał czarnoksiężnika lub wiedźmę, którzy go zaczarowali. Tyle, że naprawdę skórka nie była warta wyprawki.
- Robert jest hojnym człowiekiem. Sowicie wynagrodzi ci trudy – powiedział Otton.
- Nie obrażaj mnie propozycją łapówki – burknąłem.
- Nie łapówki, a jedynie honorarium za dokonanie ekspertyzy – rzucił szybko.
- Niezależnie od tego, jak ekspertyza wypadnie? – spojrzałem mu prosto w oczy – zaakceptujesz mój wyrok, Ottonie? Nie będziesz mnie namawiał do złamania zasad oraz prawa?
- Zdam się na ciebie – zapewnił gorliwie – będę usatysfakcjonowany, jeśli tylko zobaczę, że zbadałeś wszystkie argumenty za i przeciw.
Szczerze mówiąc nie bardzo chciało mi się wierzyć w te obietnice, ale przynajmniej miałem jego zobowiązanie.
- Będę z tobą na miejscu. We wszystkim ci pomogę – dodał.
- I tego właśnie się obawiam - mruknąłem
- No więc jak: zgoda? – wyciągnął dłoń w moją stronę.
Po chwili wahania niechętnie podałem mu rękę. Potrząsnął nią z takim zapałem, jakby spomiędzy moich palców miał nadzieję wytrząsnąć złote monety.
- Nie pożałujesz, Mordimerze! Nie zapomnę ci tego do końca życia!
- Oczywiście – odparłem, gdyż doskonale wiedziałem, co sądzić o podobnych zapewnieniach.
- Spytała, czy mógłby podać wino, a on ją zabił. Chwycił ją za włosy, przycisnął jej twarz do obrusa i zatłukł wieprzowym gnatem. Zatłukł na śmierć, Mordimerze – Otton Pleiss ostatnie zdanie wypowiedział z takim niedowierzaniem, jakby zatłuczenie kogoś na śmierć nie mieściło mu się w głowie. Chociaż… rzeczywiście, wieprzowym gnatem? Przy stole? O podobnym wydarzeniu ja sam również nie słyszałem.
- Czy piła aż tak dużo, że ten właśnie powód mógł skłonić twojego kuzyna do podobnie nieprzemyślanego postępku? – zapytałem ostrożnie.
Spojrzał na mnie złym wzrokiem.
- Próbujesz być dowcipny, Mordimerze?
- Uchowaj Boże – zastrzegłem szybko, gdyż naprawdę nie miałem zamiaru żartować z tej dziwnej śmierci, zwłaszcza że śmierć, tym razem zadana zgodnie z prawem Boskim i ludzkim, czekała również kuzyna mojego towarzysza, który popełnił tak niezwykłe morderstwo.
- Nieboszczka była wspaniałą kobietą – stwierdził Otton dobitnie, nadal przyglądając mi się ze sporą dozą podejrzliwości – i choć ku swej rozpaczy nie mogła zostać matką, jednak stworzyła Robertowi prawdziwie przykładne ognisko domowe. Przed laty i ja się w niej kochałem – westchnął głęboko.
Zerknąłem szybko na mego towarzysza. Ze swą płaską, z gruba ciosaną twarzą nie należał do ludzi szczególnie urodziwych i nie wyglądał na kogoś, kto dawałby się unieść romantycznym porywom serca. Ale jak widać pozory myliły.
- Czy pod tą pozłotą nie kryła się rdza? Wybacz pytanie – zastrzegłem, widząc jego minę – ale sam przecież wiesz ilu znajdujemy ludzi uchodzących w oczach sąsiadów za przykładnych chrześcijan, podczas kiedy naprawdę hołdują przeróżnym grzechom lub ukrywają przed okiem bliźnich paskudne przywary. Może obarczała twego kuzyna winą za brak dzieci? Może zatruła mu życie narzekaniem i wyrzutami?
- Medycy stwierdzili, że to jej wina – Otton wydął wydatne wargi - jeśli o winie w ogóle można mówić, bo to przecież zrządzenie Boże, nie niczyja wina.
Skinąłem głową, zgadzając się z nim, gdyż jak widać obaj nie przyjmowaliśmy do wiadomości twierdzeń niektórych kaznodziejów jakoby bezpłodność była sprawiedliwą karą dotykającą kobiety za pierworodny grzech Ewy. Zresztą w kazaniach tych złotoustych mędrków wszystko złe co wydarzało się niewiastom było sprawiedliwą karą. Ośmielałem się sądzić, iż tak właśnie objawiał się brak porządnego chędożenia, gdyż mężczyzna zadowolony z rozkoszy, jaką mogą mu dać kobiety, mniej jest skłonny, by obarczać je odpowiedzialnością za wszystkie grzechy świata.
- Medycy zwykle skłonni są twierdzić, że wina leży po stronie wyschniętego łona, nie zgniłego korzenia – rzekłem – zauważyłem również, że jakoś łatwiej im przekonać mężów do podobnej diagnozy, a co za tym idzie wyjść z honorarium, nie z siniakami na tyłku.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie, Mordimerze, to nie tak. Może nie uważasz mnie za człowieka o zbyt lotnym umyśle, wierz mi jednak, że zauważyłbym, gdyby mój kuzyn i moja dawna ukochana żyli w nienawiści lub nawet w obojętności. Oni się kochali, Mordimerze, sercem, duszą i ciałem. A to rzadka cnota w dzisiejszych czasach.
Mój słodki Boże, nie wiedziałem, że Otton jest tak wymownym człowiekiem! Jak widać rzeczywiście zachował w sercu sentyment dla ukochanej z młodzieńczych lat.
- Zapewne nie z wielkiej miłości zatłukł ją obiadem – burknąłem, gdyż te peany na temat kuzyna i jego żony wydawały mi się nie przystawać do tragicznej sytuacji.
Otton żachnął się.
- Wolałbym, abyś okazał choć odrobinę szacunku! – rzekł ostrym tonem.
- Wybacz, Ottonie, ale albo ty nie masz racji, wygłaszając opinie o ich związku albo morderstwo nie miało miejsca, czyli musimy zaprzeczyć albo twojej teorii albo faktom.
- Albo… - uniósł palec i spojrzał na mnie badawczo.
- O nie! – rzekłem bardzo stanowczo, gdyż już wcześniej podejrzewałem dokąd może zmierzać i czemu w ogóle opowiadał mi o całej sprawie – nie, Ottonie. Lubię cię i cenię, ale nie zrobię tego nawet dla ciebie. Nie pojadę do Wittlich i nie stwierdzę, że twój kuzyn został opętany przez demona, więc w związku z tym potrzebuje pomocy egzorcysty, nie kary z ręki kata.
- Wcale cię o to nie proszę – burknął, opuszczając wzrok.
- Czyżby?
- Robert nie mógł tego zrobić – Otton huknął pięścią w blat stołu – prawdziwie i szczerze ją kochał. Świata poza nią nie widział. Poza tym – wzruszył ramionami – jest szlachcicem.
- A toś znalazł argument obrony! – pokręciłem głową – czyli, że niby szlachecka delikatność nie pozwoliłaby mu na zatłuczenie żony kością? Wiesz co Ottonie? Już ty lepiej zostań przy ich wielkiej miłości i nie szukaj dalszych usprawiedliwień.
- Jest również bogaty – Otton popatrzył na mnie spode łba.
- Szkoda w takim razie, że nie możemy wytoczyć mu procesu inkwizycyjnego, gdyż wtedy jego majątek przeszedłby na rzecz Świętego Officjum – stwierdziłem lekkim tonem.
Otton zacisnął zęby i powstrzymał się najwyraźniej przed dosadnym słowem lub nawet kilkoma dosadnymi słowami.
- Mordimerze, nie proszę cię o nic innego, jak tylko, żebyś pojechał do Wittlich i przyjrzał się sprawie. Może dostrzeżesz coś… niezwykłego. Załatwię ci oficjalną delegację u Manfreda i postaram się o wynagrodzenie przekraczające wysokością oficjalne.
Manfred Sternmaier był naszym przełożonym i szefem oddziału Inkwizytorim w Kaiserbad, gdzie miałem zaszczyt od niedawna służyć. Na ile go poznałem sprawiał wrażenie człowieka życzliwego swym podwładnym, więc Otton rzeczywiście mógł liczyć na pewne względy.
- Dlaczego właśnie ja, Ottonie?
- Bo ja nie mogę – rozłożył bezradnie ręce - w Wittlich wszyscy mnie znają, jednak nikt nie wie, że pracuję dla Świętego Oficjum. Bywałem tam raz, dwa razy do roku, zawsze jako gość Roberta i Esmeraldy. Byłoby niezręcznie, gdybym oficjalnie zaczął badać sprawę mojego kuzyna. Ale pojadę z tobą, Mordimerze, a raczej obok ciebie. Incognito. Gotów ci służyć wszelką pomocą.
- Esmeralda – powiedziałem – ładne imię.
Zastanawiałem się na tym, co usłyszałem od Ottona i nie byłem, delikatnie mówiąc, zachwycony jego pomysłem. Spraw prywatnych, rodzinnych, czy sentymentalnych nie należy bowiem łączyć ze sprawami zawodowymi. Byłem pewien, że prędzej czy później Otton zechce bym nagiął swe zasady i uratował życie jego krewniaka. Nie mógł prosić o to oficjalnie, zwłaszcza naszego przełożonego, ale siedząc wraz z ze mną w Wittlich będzie po prostu drążył sprawę, wiercąc mi dziurę w brzuchu i przekonując, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli tylko zabiorę jego kuzyna na rzekome badanie, aby w ten sposób usunąć go z zasięgu wzroku sądu oraz mieszkańców miasta. Poza tym co oznaczało sformułowanie: „byłoby niezręcznie, gdybym oficjalnie zaczął badać sprawę mojego kuzyna”? Może i byłoby niezręcznie, ale kto mógł skutecznie zaprotestować przeciw takiej niezręczności? Jednak później zdałem sobie sprawę, że Ottonowi nie chodziło bynajmniej o mieszkańców Wittlich, a o naszych przełożonych, dla których wszelkie rewelacje Ottona mogłyby być mało wiarygodne.
- Dziedziczyłby po niej majątek? – zapytałem niechętnie.
- Ona była biedna – wyjaśnił szybko mój towarzysz – dobra rodzina, ale bez majątku. To Robert jest bogatym człowiekiem.
- Czy twój kuzyn jest mężczyzną porywczym? Skorym do przemocy?
- Mordimerze, to człowiek o anielskiej cierpliwości i łagodny niczym baranek!
- A więc raczej typ milczka, chowającego urazy i nie dającego nic znać po sobie, kiedy zostaje urażony lub skrzywdzony?
Otton prychnął z niezadowoleniem.
- Jest po prostu prawym, spokojnym człowiekiem – stwierdził stanowczo.
- Sądzę, Ottonie, że złość twojego kuzyna buzowała niczym para w kotle. Aż w końcu pary narosło tak wiele, że zerwała pokrywę. Wiesz dobrze z własnego doświadczenia, że takie rzeczy przytrafiają się ludziom. Nawet najbardziej spokojnym i powszechnie uważanym za uczciwych. Po prostu wybuchnął. Na krótką chwilę, której zapewne teraz serdecznie żałuje. I tyle…
- Znakomity byłby z ciebie medyk – warknął mój towarzysz – stawiałbyś diagnozę pacjentowi na drugim końcu Cesarstwa, nie kłopocząc się nie tylko zbadaniem go, ale nawet zobaczeniem. Powiedz wprost: wyświadczysz mi tę grzeczność, czy nie?
Podparł się pięściami na blacie stołu i patrzył na mnie nachmurzony.
I co miałem zrobić w takiej sytuacji? Odmawiając mu uczynię sobie z niego wroga, a to zawsze niefortunna sytuacja mieć nieprzyjaciela w gronie współpracowników. Zgadzając się na ten wyjazd i poprowadzenie śledztwa napytam sobie tylko kłopotów. Bo albo nie odnajdę niczego niepokojącego i oddam w ten sposób Roberta w ręce kata albo zgodzę się udawać, że wierzę, iż został opętany. Co wywoła komplikacje, o jakich Otton nawet nie myślał (a może myślał, tylko nie zawracał sobie nimi głowy, gdyż ten kłopot spadnie już na mnie). Mianowicie będę musiał sporządzić fałszywe raporty z przesłuchania, wysnuć fałszywe wnioski, wszystko to poświadczyć własnym podpisem i wysłać do Hez-hezronu, siedziby władz Inkwizytorium. Pół biedy, jeśli raport ugrzęźnie w bezdennych szafach kancelarii Jego Ekscelencji. Ale jeśli ktoś się nim zainteresuje? Jeśli zechce sprawdzić cóż to był za demon, dlaczego opętał tego człowieka i dlaczego go opuścił? Oczywiście istniało również niewielkie prawdopodobieństwo, iż podejrzenia Ottona były w jakimś stopniu uzasadnione. Może na jego kuzyna rzeczywiście ktoś rzucił urok? Może naprawdę został opętany (chociaż akurat ta hipoteza wydawała mi się najmniej prawdopodobna)? Wtedy szkoda byłoby sprawy nie zbadać. I wtedy i tylko wtedy wyszedłbym z całej awantury z tarczą. Uratowałbym życie kuzynowi Ottona oraz złapał czarnoksiężnika lub wiedźmę, którzy go zaczarowali. Tyle, że naprawdę skórka nie była warta wyprawki.
- Robert jest hojnym człowiekiem. Sowicie wynagrodzi ci trudy – powiedział Otton.
- Nie obrażaj mnie propozycją łapówki – burknąłem.
- Nie łapówki, a jedynie honorarium za dokonanie ekspertyzy – rzucił szybko.
- Niezależnie od tego, jak ekspertyza wypadnie? – spojrzałem mu prosto w oczy – zaakceptujesz mój wyrok, Ottonie? Nie będziesz mnie namawiał do złamania zasad oraz prawa?
- Zdam się na ciebie – zapewnił gorliwie – będę usatysfakcjonowany, jeśli tylko zobaczę, że zbadałeś wszystkie argumenty za i przeciw.
Szczerze mówiąc nie bardzo chciało mi się wierzyć w te obietnice, ale przynajmniej miałem jego zobowiązanie.
- Będę z tobą na miejscu. We wszystkim ci pomogę – dodał.
- I tego właśnie się obawiam - mruknąłem
- No więc jak: zgoda? – wyciągnął dłoń w moją stronę.
Po chwili wahania niechętnie podałem mu rękę. Potrząsnął nią z takim zapałem, jakby spomiędzy moich palców miał nadzieję wytrząsnąć złote monety.
- Nie pożałujesz, Mordimerze! Nie zapomnę ci tego do końca życia!
- Oczywiście – odparłem, gdyż doskonale wiedziałem, co sądzić o podobnych zapewnieniach.
- Spytała, czy mógłby podać wino, a on ją zabił. Chwycił ją za włosy, przycisnął jej twarz do obrusa i zatłukł wieprzowym gnatem. Zatłukł na śmierć, Mordimerze – Otton Pleiss ostatnie zdanie wypowiedział z takim niedowierzaniem, jakby zatłuczenie kogoś na śmierć nie mieściło mu się w głowie. Chociaż… rzeczywiście, wieprzowym gnatem? Przy stole? O podobnym wydarzeniu ja sam również nie słyszałem.
- Czy piła aż tak dużo, że ten właśnie powód mógł skłonić twojego kuzyna do podobnie nieprzemyślanego postępku? – zapytałem ostrożnie.
Spojrzał na mnie złym wzrokiem.
- Próbujesz być dowcipny, Mordimerze?
- Uchowaj Boże – zastrzegłem szybko, gdyż naprawdę nie miałem zamiaru żartować z tej dziwnej śmierci, zwłaszcza że śmierć, tym razem zadana zgodnie z prawem Boskim i ludzkim, czekała również kuzyna mojego towarzysza, który popełnił tak niezwykłe morderstwo.
- Nieboszczka była wspaniałą kobietą – stwierdził Otton dobitnie, nadal przyglądając mi się ze sporą dozą podejrzliwości – i choć ku swej rozpaczy nie mogła zostać matką, jednak stworzyła Robertowi prawdziwie przykładne ognisko domowe. Przed laty i ja się w niej kochałem – westchnął głęboko.
Zerknąłem szybko na mego towarzysza. Ze swą płaską, z gruba ciosaną twarzą nie należał do ludzi szczególnie urodziwych i nie wyglądał na kogoś, kto dawałby się unieść romantycznym porywom serca. Ale jak widać pozory myliły.
- Czy pod tą pozłotą nie kryła się rdza? Wybacz pytanie – zastrzegłem, widząc jego minę – ale sam przecież wiesz ilu znajdujemy ludzi uchodzących w oczach sąsiadów za przykładnych chrześcijan, podczas kiedy naprawdę hołdują przeróżnym grzechom lub ukrywają przed okiem bliźnich paskudne przywary. Może obarczała twego kuzyna winą za brak dzieci? Może zatruła mu życie narzekaniem i wyrzutami?
- Medycy stwierdzili, że to jej wina – Otton wydął wydatne wargi - jeśli o winie w ogóle można mówić, bo to przecież zrządzenie Boże, nie niczyja wina.
Skinąłem głową, zgadzając się z nim, gdyż jak widać obaj nie przyjmowaliśmy do wiadomości twierdzeń niektórych kaznodziejów jakoby bezpłodność była sprawiedliwą karą dotykającą kobiety za pierworodny grzech Ewy. Zresztą w kazaniach tych złotoustych mędrków wszystko złe co wydarzało się niewiastom było sprawiedliwą karą. Ośmielałem się sądzić, iż tak właśnie objawiał się brak porządnego chędożenia, gdyż mężczyzna zadowolony z rozkoszy, jaką mogą mu dać kobiety, mniej jest skłonny, by obarczać je odpowiedzialnością za wszystkie grzechy świata.
- Medycy zwykle skłonni są twierdzić, że wina leży po stronie wyschniętego łona, nie zgniłego korzenia – rzekłem – zauważyłem również, że jakoś łatwiej im przekonać mężów do podobnej diagnozy, a co za tym idzie wyjść z honorarium, nie z siniakami na tyłku.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie, Mordimerze, to nie tak. Może nie uważasz mnie za człowieka o zbyt lotnym umyśle, wierz mi jednak, że zauważyłbym, gdyby mój kuzyn i moja dawna ukochana żyli w nienawiści lub nawet w obojętności. Oni się kochali, Mordimerze, sercem, duszą i ciałem. A to rzadka cnota w dzisiejszych czasach.
Mój słodki Boże, nie wiedziałem, że Otton jest tak wymownym człowiekiem! Jak widać rzeczywiście zachował w sercu sentyment dla ukochanej z młodzieńczych lat.
- Zapewne nie z wielkiej miłości zatłukł ją obiadem – burknąłem, gdyż te peany na temat kuzyna i jego żony wydawały mi się nie przystawać do tragicznej sytuacji.
Otton żachnął się.
- Wolałbym, abyś okazał choć odrobinę szacunku! – rzekł ostrym tonem.
- Wybacz, Ottonie, ale albo ty nie masz racji, wygłaszając opinie o ich związku albo morderstwo nie miało miejsca, czyli musimy zaprzeczyć albo twojej teorii albo faktom.
- Albo… - uniósł palec i spojrzał na mnie badawczo.
- O nie! – rzekłem bardzo stanowczo, gdyż już wcześniej podejrzewałem dokąd może zmierzać i czemu w ogóle opowiadał mi o całej sprawie – nie, Ottonie. Lubię cię i cenię, ale nie zrobię tego nawet dla ciebie. Nie pojadę do Wittlich i nie stwierdzę, że twój kuzyn został opętany przez demona, więc w związku z tym potrzebuje pomocy egzorcysty, nie kary z ręki kata.
- Wcale cię o to nie proszę – burknął, opuszczając wzrok.
- Czyżby?
- Robert nie mógł tego zrobić – Otton huknął pięścią w blat stołu – prawdziwie i szczerze ją kochał. Świata poza nią nie widział. Poza tym – wzruszył ramionami – jest szlachcicem.
- A toś znalazł argument obrony! – pokręciłem głową – czyli, że niby szlachecka delikatność nie pozwoliłaby mu na zatłuczenie żony kością? Wiesz co Ottonie? Już ty lepiej zostań przy ich wielkiej miłości i nie szukaj dalszych usprawiedliwień.
- Jest również bogaty – Otton popatrzył na mnie spode łba.
- Szkoda w takim razie, że nie możemy wytoczyć mu procesu inkwizycyjnego, gdyż wtedy jego majątek przeszedłby na rzecz Świętego Officjum – stwierdziłem lekkim tonem.
Otton zacisnął zęby i powstrzymał się najwyraźniej przed dosadnym słowem lub nawet kilkoma dosadnymi słowami.
- Mordimerze, nie proszę cię o nic innego, jak tylko, żebyś pojechał do Wittlich i przyjrzał się sprawie. Może dostrzeżesz coś… niezwykłego. Załatwię ci oficjalną delegację u Manfreda i postaram się o wynagrodzenie przekraczające wysokością oficjalne.
Manfred Sternmaier był naszym przełożonym i szefem oddziału Inkwizytorim w Kaiserbad, gdzie miałem zaszczyt od niedawna służyć. Na ile go poznałem sprawiał wrażenie człowieka życzliwego swym podwładnym, więc Otton rzeczywiście mógł liczyć na pewne względy.
- Dlaczego właśnie ja, Ottonie?
- Bo ja nie mogę – rozłożył bezradnie ręce - w Wittlich wszyscy mnie znają, jednak nikt nie wie, że pracuję dla Świętego Oficjum. Bywałem tam raz, dwa razy do roku, zawsze jako gość Roberta i Esmeraldy. Byłoby niezręcznie, gdybym oficjalnie zaczął badać sprawę mojego kuzyna. Ale pojadę z tobą, Mordimerze, a raczej obok ciebie. Incognito. Gotów ci służyć wszelką pomocą.
- Esmeralda – powiedziałem – ładne imię.
Zastanawiałem się na tym, co usłyszałem od Ottona i nie byłem, delikatnie mówiąc, zachwycony jego pomysłem. Spraw prywatnych, rodzinnych, czy sentymentalnych nie należy bowiem łączyć ze sprawami zawodowymi. Byłem pewien, że prędzej czy później Otton zechce bym nagiął swe zasady i uratował życie jego krewniaka. Nie mógł prosić o to oficjalnie, zwłaszcza naszego przełożonego, ale siedząc wraz z ze mną w Wittlich będzie po prostu drążył sprawę, wiercąc mi dziurę w brzuchu i przekonując, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli tylko zabiorę jego kuzyna na rzekome badanie, aby w ten sposób usunąć go z zasięgu wzroku sądu oraz mieszkańców miasta. Poza tym co oznaczało sformułowanie: „byłoby niezręcznie, gdybym oficjalnie zaczął badać sprawę mojego kuzyna”? Może i byłoby niezręcznie, ale kto mógł skutecznie zaprotestować przeciw takiej niezręczności? Jednak później zdałem sobie sprawę, że Ottonowi nie chodziło bynajmniej o mieszkańców Wittlich, a o naszych przełożonych, dla których wszelkie rewelacje Ottona mogłyby być mało wiarygodne.
- Dziedziczyłby po niej majątek? – zapytałem niechętnie.
- Ona była biedna – wyjaśnił szybko mój towarzysz – dobra rodzina, ale bez majątku. To Robert jest bogatym człowiekiem.
- Czy twój kuzyn jest mężczyzną porywczym? Skorym do przemocy?
- Mordimerze, to człowiek o anielskiej cierpliwości i łagodny niczym baranek!
- A więc raczej typ milczka, chowającego urazy i nie dającego nic znać po sobie, kiedy zostaje urażony lub skrzywdzony?
Otton prychnął z niezadowoleniem.
- Jest po prostu prawym, spokojnym człowiekiem – stwierdził stanowczo.
- Sądzę, Ottonie, że złość twojego kuzyna buzowała niczym para w kotle. Aż w końcu pary narosło tak wiele, że zerwała pokrywę. Wiesz dobrze z własnego doświadczenia, że takie rzeczy przytrafiają się ludziom. Nawet najbardziej spokojnym i powszechnie uważanym za uczciwych. Po prostu wybuchnął. Na krótką chwilę, której zapewne teraz serdecznie żałuje. I tyle…
- Znakomity byłby z ciebie medyk – warknął mój towarzysz – stawiałbyś diagnozę pacjentowi na drugim końcu Cesarstwa, nie kłopocząc się nie tylko zbadaniem go, ale nawet zobaczeniem. Powiedz wprost: wyświadczysz mi tę grzeczność, czy nie?
Podparł się pięściami na blacie stołu i patrzył na mnie nachmurzony.
I co miałem zrobić w takiej sytuacji? Odmawiając mu uczynię sobie z niego wroga, a to zawsze niefortunna sytuacja mieć nieprzyjaciela w gronie współpracowników. Zgadzając się na ten wyjazd i poprowadzenie śledztwa napytam sobie tylko kłopotów. Bo albo nie odnajdę niczego niepokojącego i oddam w ten sposób Roberta w ręce kata albo zgodzę się udawać, że wierzę, iż został opętany. Co wywoła komplikacje, o jakich Otton nawet nie myślał (a może myślał, tylko nie zawracał sobie nimi głowy, gdyż ten kłopot spadnie już na mnie). Mianowicie będę musiał sporządzić fałszywe raporty z przesłuchania, wysnuć fałszywe wnioski, wszystko to poświadczyć własnym podpisem i wysłać do Hez-hezronu, siedziby władz Inkwizytorium. Pół biedy, jeśli raport ugrzęźnie w bezdennych szafach kancelarii Jego Ekscelencji. Ale jeśli ktoś się nim zainteresuje? Jeśli zechce sprawdzić cóż to był za demon, dlaczego opętał tego człowieka i dlaczego go opuścił? Oczywiście istniało również niewielkie prawdopodobieństwo, iż podejrzenia Ottona były w jakimś stopniu uzasadnione. Może na jego kuzyna rzeczywiście ktoś rzucił urok? Może naprawdę został opętany (chociaż akurat ta hipoteza wydawała mi się najmniej prawdopodobna)? Wtedy szkoda byłoby sprawy nie zbadać. I wtedy i tylko wtedy wyszedłbym z całej awantury z tarczą. Uratowałbym życie kuzynowi Ottona oraz złapał czarnoksiężnika lub wiedźmę, którzy go zaczarowali. Tyle, że naprawdę skórka nie była warta wyprawki.
- Robert jest hojnym człowiekiem. Sowicie wynagrodzi ci trudy – powiedział Otton.
- Nie obrażaj mnie propozycją łapówki – burknąłem.
- Nie łapówki, a jedynie honorarium za dokonanie ekspertyzy – rzucił szybko.
- Niezależnie od tego, jak ekspertyza wypadnie? – spojrzałem mu prosto w oczy – zaakceptujesz mój wyrok, Ottonie? Nie będziesz mnie namawiał do złamania zasad oraz prawa?
- Zdam się na ciebie – zapewnił gorliwie – będę usatysfakcjonowany, jeśli tylko zobaczę, że zbadałeś wszystkie argumenty za i przeciw.
Szczerze mówiąc nie bardzo chciało mi się wierzyć w te obietnice, ale przynajmniej miałem jego zobowiązanie.
- Będę z tobą na miejscu. We wszystkim ci pomogę – dodał.
- I tego właśnie się obawiam - mruknąłem
- No więc jak: zgoda? – wyciągnął dłoń w moją stronę.
Po chwili wahania niechętnie podałem mu rękę. Potrząsnął nią z takim zapałem, jakby spomiędzy moich palców miał nadzieję wytrząsnąć złote monety.
- Nie pożałujesz, Mordimerze! Nie zapomnę ci tego do końca życia!
- Oczywiście – odparłem, gdyż doskonale wiedziałem, co sądzić o podobnych zapewnieniach.
Komentarze
Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!