System Shock Remake - Recenzja

Mimo że mam już na karku sporo wiosen i przesiaduję przed komputerem od grubo ponad ćwierć wieku, nigdy nie miałem okazji zagrać w System Shocka i przekonać się, dlaczego zyskał swego czasu miano klasyku. Kiedy dowiedziałem się o planach wydania odświeżonej edycji, poczułem lekkie zaciekawienie, ale nieustannie przekładana premiera nie napawała optymizmem. Wreszcie gra doczołgała się jednak na rynek. To, że weterani będą piszczeć z zachwytu wydaje się rzeczą oczywistą. Pytanie, czy ktoś taki jak ja, kto siada do niej po raz pierwszy, a więc jest pozbawiony kojącego wpływu nostalgii, też znajdzie tu cos dla siebie.

Groza sprzed lat

Zacznijmy może od realiów. System Shock postawił na retrofuturystyczny świat, zaś gracz wciela się w hakera, wtrąconego do placówki zarządzanej przez „kobiecą” sztuczną inteligencję o imieniu SHODAN. Program radził sobie ze swoim zdaniem świetnie, ale jak na ironię nasz bohater chwilę przed zesłaniem wyłączył mu protokoły moralności, czym - jak się okazało - sam ukręcił na siebie bat. Cyfrowa paniusia skorzystała z okazji i zaszalała na całego, zamieniając kompleks w jeden wielki koszmar – szaleńcy, tajemnicze stwory, pułapki, oszalałe cyborgi: pełen garnitur.

Fabuła, choć obiecująca, nie robi dziś tak wielkiego wrażenia jak niegdyś, bo dociera do gracza w dość archaiczny sposób. Brak tu filmików, bezpośrednich dialogów i im podobnych. Cały ciężar narracji oparto na dziennikach głosowych lub jednostronnych komunikatach ze strony SHODAN, w dodatku stosunkowo rzadkich. Przez lwią cześć gry bohater błądzi po prostu w milczeniu po wielkim kompleksie, opędza się od potworów, nie wiedząc do końca, po co właściwie. Rozumiem, dlaczego mroczna sztuczna inteligencja z kompleksem boga robiła przed niespełna trzema dekadami tak ogromne wrażenie, bo i dziś nie pozostanie raczej nikomu obojętna. Trzeba jednak przyznać, że chwile jej świetności dawno już przeminęły, a to za sprawą jej następców, w tym choćby genialnej GLaDOS z Portala. Jest oczywistością, że najsłynniejsza wielbicielka nieistniejących placków powstała dzięki przetartym przez SHODAN szlakom, ale przy okazji ją wyprzedziła. To naturalna, choć dość przykra cecha postępu - przodków znanych gier należy szanować, ale nie można udawać, że świat stał przez ostatnie lata w miejscu i w różowych okularach na nosie twierdzić, że wszystko jest tak wyśmienite jak dawniej. Nie chcę przez to powiedzieć, że System Shock jest zupełnie nieciekawy – nic z tych rzeczy. Wciąż może się podobać, po prostu nie oczekujcie wrażeń na miarę tych, o których opowiadają osoby pamiętające oryginał. Jest w porządku, ale niewiele więcej.

Tak się bawiono przed Rapture

 

Rozgrywka przypomina trochę BioShocka i nie bez przyczyny, bo oryginalny System Shock był dla niego bezpośrednią inspiracją. Zabawa sprowadza się więc w dużej mierze do walki, przemierzania sporego świata i zaliczania minigier hakerskich. Naturalnie wskazanie na Rapture jest z mojej strony tylko ogólną podpowiedzią, bo dzieło Nightdive siłą rzeczy podchodzi do spraw bardziej staroszkolnie, oddając tym samym ducha oryginału z 1994 roku. Do wielu rzeczy trzeba się tu (ponownie) przyzwyczaić i pogodzić z faktem, że nie będzie tak gładko i przyjemnie, jak z reguły bywa dzisiaj.

Zarządzana przez SHODAN placówka przypomina nieco mapy ze starych shooterów, bowiem składa się z rozległych, przypominających labirynty poziomów, pomiędzy którymi bohater przemieszcza się windą. Początkowo bardzo łatwo się tutaj zgubić i poczuć przytłoczonym, gdyż gra nie pokazuje, w którym kierunku się udać i co zrobić, by pchnąć scenariusz dalej. Słowem: trzeba sobie radzić samemu, błądzić i cierpliwie uczyć się okolicy, a prędzej czy później wszystko powinno ułożyć się w sensowną całość. Mogę z tym żyć, zwłaszcza że w 2023 roku mamy przecież Internet i jeśli jakiś problem okaże się zbyt trudny do przeskoczenia, od odpowiedzi dzielą nas zwykle trzy kliknięcia. Całe to łazęgowanie ma swój klimat, lecz jest jednak przeżyciem dość specyficznym i dla niektórych może się okazać odrobinę zbyt frustrujące.

Haker bojowy

Przeszłością pachnie również zarządzanie ekwipunkiem. Zbierane po drodze szpargały trzeba upychać w sakwach w iście „tetrisowym” stylu, przy czym zbędne klamoty można na miejscu przerobić na złom. Należy z tym jednak bardzo uważać, by nie zniszczyć przypadkiem czegoś ważnego, zwłaszcza jeśli na początku nie wybierze się stosownej „blokady” w rozbudowanym menu dostosowywania poziomu trudności. Przy okazji – przedmioty nie świeca się z daleka i nie zostały w żaden sposób oznaczone. Dotyczy to zarówno broni jak i wszczepów oraz – co najważniejsze – kart magnetycznych do drzwi. Proponuje dość szybko wyrobić sobie nawyk jeżdżenia „celownikiem” po wszelkich podejrzanych obiektach i sprawdzania, czy czasem nie da się ich podnieść. Nie warto jednak wpadać w skrajność i kolekcjonować wszystkiego, co się nawinie – jeśli coś wygląda jak śmieć, tym najpewniej właśnie jest. Pamiętajcie jednak o tych przeklętych kartach. Oszczędzicie sobie łażenia w kółko. Aha, i jeśli zauważycie gdzieś kamery bezpieczeństwa, rozwalcie je. Podziękujecie mi później.

Sporą część zabawy spędzicie na walkach. Z dzisiejszego punktu widzenia wydają się niezbyt złożone i pozbawione finezji, co nie znaczy, że łatwe, zwłaszcza przy większym zagęszczeniu przeciwników. Nie ma tu krycia się za osłonami, specjalnych ciosów i innych wodotrysków, a i odrzut pukawek pozostawia wiele do życzenia. Słowem: to „czysta” strzelanka w dawnym stylu… tyle że może nieco wolniejsza niż konkurencja w rodzaju Dooma i jemu podobnych. Kto lubi takie klimaty, raczej nie będzie narzekał. Przydałaby się tylko trochę większe urozmaicenie wrogów, bo po jakimś czasie zabijanie tych samych modeli zaczyna być lekko nużące, zwłaszcza że pokonane monstra po jakimś czasie się odradzają. Prawdę rzekłszy to akurat trochę mnie drażniło, bo wychodzę z założenia, że raz ubita maszkara martwą zostać powinna – inaczej gra zniechęca do potyczek, gdyż korzyści z nich żadne. To nie typowe RPG, więc postać nie zbiera punktów doświadczenia, a jedynie traci cenne zasoby, co prowokuje pospieszne przebieganie wokół adwersarzy i pocieszne ganianie się z nimi po rozległych korytarzach. Na klimat zaszczucia wpływa to wbrew pozorom średnio i jest bardziej denerwujące niż niepokojące.

Retrofuturystyczny hydraulik

W „domostwie” SHODAN  zaszyto sporo zagadek, w tym okazji do układania splątanych przewodów, przypominających rury, tak, by udrożnić przepływ… bogowie w sumie wiedzą czego i uruchomić pobliskie urządzenie, np. windę. Do tego dochodzi też m.in. dość osobliwe hakowanie, sprowadzające się do czegoś w rodzaju „kosmicznego latadła” kojarzącego się z Descentem, tyle że w oprawie wzorowanej na filmie Tron. Gracz kieruje lewitującym obiektem wyposażonym w odpowiednik karabinu maszynowego i w środowisku pełnego 3D odpiera ataki nadlatujących zewsząd programów ochronnych, szukając jednocześnie rdzenia danych do zniszczenia, czego efektem jest najczęściej odblokowanie jakiegoś sektora mapy w „normalnym” świecie. Średnio to zabawne i mocno dezorientujące, ale szczęśliwie okazji do tego typu harców nie ma zbyt wiele.

 

Odświeżając System Shocka, Nightdive zdecydowało się na dość ciekawy kierunek artystyczny. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda z grubsza współcześnie, ale jak się dobrze przyjrzeć, widoczna staje się stylizowana „pikseloza” – nie tak ostentacyjna jak w przeżywających aktualnie swój renesansach klonach staroszkolnych shooterów, lecz znacznie bardziej subtelna. Całkiem zgrabnie to wygląda, choć szczęki nikt raczej z podłogi zbierać nie będzie.

System Shock to bez wątpienia jedna z ważniejszych gier w historii i nie zamierzam jej tego odbierać. Weterani niech grają sobie na zdrowie, wspominają dzieciństwo i mają ubaw – doskonale ich rozumiem, każdy z nas ma wszak takie tytuły. Na początku zdałem jednak pytanie, czy dzięki odświeżonej wersji szansę na przyjemne chwile w towarzystwie SHODAN mają też „świeżaki”. Cóż, to zależy od oczekiwań. Gra wypiękniała i jeśli wierzyć opiniom weteranów, została też nieco przerobiona i „ociosana” względem oryginału, ale dość zachowawczo. Jeśli liczyliście na diametralną różnicę jak w przypadku odnowionej Mafii, która ze świetnej, acz zleżałej gry uczyniła tytuł w zasadzie współczesny, to się przeliczycie. Czuć, że System Shock jest staroświecki oraz wymaga zaangażowania i cierpliwości podczas błądzenia po rozległych mapach. Jeśli jednak jesteście na to gotowi i chcecie sprawdzić, jak wyglądał słynny przodek BioShocka, to lepszej okazji raczej nie będzie… choć poczekałbym, aż cena spadnie poniżej stówki, bo ryzyko, że się odbijecie wydaje się spore.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.