Rozbite imperium - Mitchell Hogan - Recenzja

Krew niewinnych, poprzedni tom cyklu pióra Mitchella Hogana, wzbudził we mnie dość mieszane uczucia. Z jednej strony pod względem czysto pisarskim nie odstawał zanadto od zadowalającego Tygla dusz, z drugiej charakteryzowała go typowa dla środkowych ksiąg „gra na przeczekanie”, czyli stan zawieszenia pomiędzy interesującym z natury rzeczy początkiem sagi, a potencjalnie emocjonującym punktem kulminacyjnym. Dodatkowym problemem były kwestie czysto wydawnicze – w Polsce pomiędzy udostępnieniem czytelnikom „jedynki” i „dwójki” minął mniej więcej rok: dość, by w międzyczasie zapomnieć, z czym właściwie zmagał się główny bohater. Sam Hogan najwyraźniej założył, że czytelnicy mają doskonałą pamięć lub czytają jego dzieła w krótkich odstępach czasu i nie zrobił wiele, by pomóc im bezkolizyjnie powrócić do świata Caldana i spółki. W Rozbitym imperium nie jest niby inaczej, tyle że Fabryka Słów wypchnęła je na rynek około dwa miesiące po Krwi niewinnych, więc napadowa skleroza nie powinna być dla nikogo problemem.

Jedną ze zmór pisania o kolejnym tomie danej sagi jest kwestia rysu fabularnego. Trudno wejść w szczegóły, bo trzeba by nakreślić sytuację z poprzednich odsłon, a nigdy nie ma pewności, czy osoba czytająca daną recenzję ma je już za sobą, czy też poszukuje opinii o wszystkich częściach, nim zdecyduje, czy warto inwestować swój cenny czas w cały zestaw. Postaram się zatem podejść do tematu najdelikatniej, jak tylko potrafię. Konflikt Cesarstwa i sił inwazyjnych nabiera coraz większego rozmachu. Walki zwykłych żołnierzy przestają odrywać kluczowe znaczenie, pałeczkę przejmują zaś potężni ponad wszelkie wyobrażenie magowie. Czytelnik dowie się sporo o źródle ich mocy, pozna jej naturę oraz srogą cenę, jaką trzeba zań zapłacić. Tajemnicą przestanie być też przeszłość Caldana, niegdyś wychowanka odosobnionego wyspiarskiego klasztoru, dziś jednej z najsilniejszych osób na świecie. Rzecz jasna wraz ze wzrostem znaczenia młodzieńca zwiększyło się zainteresowanie jego osobą – głównie to niechciane. 

Hogan nigdy nie słynął z przesadnej odkrywczości – jego książki bazowały raczej na zręcznym graniu na sprawdzonych, lubianych motywach. W mojej opinii nie ma w tym absolutnie nic złego, toteż niespecjalnie martwi mnie fakt, że niewiele się w tej kwestii zmieniło. Piszę „niewiele” bo tutejsza magia okazuje się bazować na dość ciekawych fundamentach, a i Caldanowi zdarza się postąpić inaczej, niż można by spodziewać się po pełnym ideałów mężczyźnie. Wojna drwi sobie ze wszelkich zasad, luzując zasady moralne i zmuszając do łamania wewnętrznych kodeksów etycznych, a główny bohater – na szczęście! – nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Pozytywnie wpływa to na odbiór całości, nadaje światu odrobinę realności i pozwala nieco bardziej zżyć się z Caldanem. Nie ma przecież chyba nic gorszego niż nieomylny paladyn bez skazy ni zmazy, co to zawsze prawość czyni i sprawiedliwością żyje. Nudne to, przewidywalne i męczące.

Rozbite imperium jest dokładnie tym, czego można by oczekiwać, biorąc pod uwagę poprzednie tomy: przyjemną, ale w żadnym razie nie zachwycającą „średniowieczną fantastyką”. Jeśli poszukujecie cyklu, który „lekko wejdzie” i zabawi, jedynie z rzadka przynudzając, to jest to dość sensowna propozycja. Zakładając oczywiście, że macie już za sobą zbliżony klimatycznie, aż znacznie lepszy jakościowo „demoniczny” cykl Petera V. Bretta, który to, nawiasem mówiąc, lada chwila doczeka się kolejnych ksiąg wydanych w specjalnej edycji jubileuszowej.


Murky


Opublikowano:


Komentarze

Ostrzeżenie

Komentowanie jest zarezerwowane dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się poniżej lub zarejestruj - za darmo i w mniej niż 5 minut!

Zaloguj się

Nie zalecane na współdzielonych komputerach

Szybsze logowanie

Możesz również zalogować się poprzez jeden z poniższych serwisów.