Fantastyka: Pod lupą

Opublikowane kilka miesięcy temu wznowienie Malowanego Człowieka pozwoliło mi choć po części doświadczyć zachwytu, jaki przed kilkunastu laty stał się udziałem pierwszych czytelników dzieła Petera V. Bretta. Wiedziałem już, że powieść była swego czasu hitem i podchodziłem do niej z lekko zawyżonymi oczekiwaniami, a mimo to się nie zawiodłem. Naturalną koleją rzeczy po Pustynnej Włóczni spodziewałem się rozrywki co najmniej równie godziwej…

Rodzimy autor, tematyka drugiej wojny światowej, nazista na okładce – wszystko jasne. (...) Niespodzianka! Nie tym razem. Ziemiański nie popadł w sztampę i darował sobie leczenie narodowych kompleksów oraz granie na pragnieniach nastolatków. Zamiast tego zaskoczył. Jak diabli.

Zwykle oficyny podchodzą do debiutantów ze sporą ostrożnością (...) Tymczasem Insignis zdawało się od początku pokładać spore nadzieje w Łukaszu Czarneckim, bo nawet niespecjalnie śledząc nowości, natrafiłem kilka razy na wzmianki o Apostacie, a i jakość wydania - z twardą oprawą na czele - sugeruje, że liczono na rynkowy sukces. Możliwe, że nie bezpodstawnie.

Zwykle o tej porze roku kolejne tomy Kronik dawno kusiły już z półek sklepowych, więc przyznam, że zacząłem powoli niepokoić się o los polskiego wydania “trójki”. Szczęśliwie wszystko dobrze się skończyło i obszerne, liczące ponad 220 stron tomiszcze trafiło wreszcie w moje ręce.

Pierwsze wydanie Malowanego Człowieka (wówczas rozbite na dwa tomy, teraz scalone w jeden) wywołało niemałe poruszenie, zapewniając sobie zaskakująco zgodne uznanie czytelników. Mnie ówczesny fenomen jakimś cudem ominął, więc nie do końca wiedziałem, czy cały ten szum należy traktować poważnie czy też wywołano go nieco na wyrost.

Pisanie recenzji drugiego tomu dłuższej serii jest trudne samo w sobie, a jeśli robi się to po mniej więcej tygodniu od pierwszego tekstu, ryzyko powtarzania samego siebie rośnie niepomiernie. Jeśli czytając poniższe zdania, odniesiecie wrażenie, że gdzieś już to widzieliście, to zapewne macie rację. Będzie to wina zarówno moja, jak i Wojciecha Zielińskiego. Dlaczego wplątuję w to wszystko autora? Cóż, opisuję to, co widzę, a widzę, że przyświecała mu znana skądinąd maksyma “bigger, better, more badass”.

Zanim sięgnąłem po książkę Zielińskiego, zrobiłem coś, czego zwykle unikam jak ognia: przeczytałem internetowe komentarze na jej temat. (...) Szybko przypomniałem sobie jednak, dlaczego z reguły podobne opinie ignoruję. Mają one bowiem tendencję do polaryzacji: gra czy powieść albo jest absolutnie genialna i zasługuje na dziesiątkę, albo zupełnie do bani i należy jej się okrąglutkie zero. Jak zwykle sytuacja okazała się jednak znacznie bardziej złożona.

Od czasu, kiedy ostatni raz miałem styczność ze Sztejerem, minęło prawie dziesięć lat, więc pamiętam z tego stosukowo niewiele. (...) Przez te wszystkie lata wydawało się, że kontynuacja nigdy nie nadejdzie. Niespodzianka!

Jest! W końcu jest – zwykła, klasyczna fantastyka z mieczami, zbrojami i magią! (...) Jakub Pawełek dostał więc ode mnie na starcie ogromny kredyt zaufania, mimo że jego poprzednich dzieł (utrzymanych w zupełnie innym, współczesnym klimacie) nigdy nie czytałem.