Fantastyka: Pod lupą

Lektura najnowszej książki z serii Assassin’s Creed była dla mnie ciekawym eksperymentem. Z reguły do powieści poświęconych grom zasiada się, znając cyfrowy oryginał, ale tym razem było inaczej. Choć jestem za pan brat z serią o zakapturzonych zabójcach, to nie miałem jeszcze styczności z Valhallą i byłem ciekaw, na ile ten fakt będzie mi przeszkadzał w czytaniu. O dziwo nie było wcale tak źle, głównie za sprawą specyficznych założeń.

Tempo, z jakim Insignis pompuje na nasz rynek kolejne pozycje ze świata Warcrafta zadziwia, ale też cieszy, bo rodzimi fani uniwersum są wreszcie na bieżąco z nowościami, a dodatkowo mają okazję nadrobić zaległości. W przypadku Wichrów wojny mamy do czynienia z nieco bardziej złożonym przypadkiem, bo książka ukazała się na zachodzie w 2012 roku i wówczas za sprawą Fabryki Słów po raz pierwszy trafiła też nad Wisłę. Jeśli przegapiliście tamtą okazję, warto się zainteresować, bo poświęcono ją interesującemu dla Azeroth okresowi.

Głuchowski zasłynął w świecie przede wszystkim serią Metro i sam nie wiem, czy mam go za to uwielbiać, czy nienawidzić. Powieści jego autorstwa oraz część tych, które wydano w ramach Uniwersum, pochłonąłem z niekłamaną przyjemnością (...) Insignis postanowiło jednak wznowić jedno z jego starszych dzieł, które jakimś sposobem umknęło mojej uwadze. Jako że pisarz podjął się w nim zupełnie innej tematyki, dałem się przekonać, wszak Futu.re czy Witajcie w Rosji wyszły mu całkiem zacnie.

Wydawnictwo Insignis nie przestaje rozpieszczać polskich fanów Warcrafta i przygotowało dla nich kolejną nietypową książkę. Podróż przez Azeroth nawiązuje do świetnych Kronik, ale cechuje się nieco inną skalą. (...) Podróż… jest bowiem stylizowana na zapiski z dziennika, jaki w trackie wspólnej eskapady przez Wschodnie Królestwa sporządzili mistrz szpiegów Mathias Shaw i jego piracki partner Flynn Fairwind.

Przeklęty metal (...) nie zachwycał niczym szczególnym, ale czytało się go na tyle zacnie, że byłem naprawdę zirytowany, gdy okazało się, że nabierająca rumieńców opowieść została ucięta w połowie. Gdybym miał przed sobą kilka miesięcy oczekiwania, okrutnie bym klął, bo nie znoszę podobnych zagrywek, ale tym razem z racji na to, że kontynuacja pojawiała się jednocześnie z powtórnym wydaniem „jedynki”, by zaspokoić ciekawość wystarczyło po prostu sięgnąć na półkę.

Nie lubię zbyt długo skakać wokół takich spraw, więc miejmy to już z głowy: wbrew tytułowi Egzorcysta – Przeklęty metal nie jest opowieścią o kaznodziei wojującym z muzykami rockowymi. Też czuję się z tego powodu zawiedziony, ale cóż - musi nam wystarczyć to, co jest. A co jest?

Recenzując klasykę, trzeba wybrać jedną z dwóch głównych ścieżek. Można pamiętać o jej zasługach, wykazywać w jak wielu miejscach stanowiła inspirację dla innych i dowodzić, jak ogromny wpływ miała na rozwój danego gatunku. Można też spojrzeć na nią oczami współczesnego czytelnika i osądzić, czy po tylu latach naprawdę warto zaprzątać sobie nią głowę, czy też lepiej czcić z daleka, ale wybrać coś współcześniejszego i potencjalnie bardziej rozwiniętego. Zdecydowałem się na tę drugą opcję, bo nie ukrywam, że po Strugackich spodziewałem się dzieła mocno anachronicznego i – z dzisiejszej perspektywy – boleśnie wtórnego. Nic bardziej mylnego.

Mając na koncie wszystkie książki z Uniwersum Metro 2033, nie spodziewam się niczego zaskakującego, kiedy sięgam po kolejną z nich. Ot, następna porcja mutantów i polujących na nie twardzieli, przyprawiona sporą dozą ludzkiej podłości. Zakładaliście pewnie, że w tym miejscu padnie znaczące „ale?”. Błąd.

Trzeba Robertowi Szmidtowi przyznać, że potrafi się wstrzelić w potrzeby rynku. Była moda na żywe trupy, pojawiły się Szczury Wrocławia. Rozgorzała powszechna miłość do panów w maskach przeciwgazowych, dostaliśmy Otchłań i całą resztę. Dziś, w przeddzień debiutu głośnej gry Redów, przyszedł czas na cyberpunkową przygodę, której akcja zupełnym przypadkiem rozgrywa się w 2077 roku. Wbrew pozorom nie próbuję się tu wyzłośliwiać i zwyczajnie zauważam fakt. (...)

Moja przygoda z Overwatchem skończyła się mniej więcej tydzień po premierze gry. (...) Piszę o tym po to, by podkreślić, że choć mam jakieś pojęcie o świecie Smugi i reszty, to w żadnym przypadku nie czuję się ekspertem. Rozpoznaję bohaterów i oglądałem filmiki animowane, ale w komiksy, biografie i inne rzeczy nigdy się nie bawiłem. Czy osoby o podobnym podejściu mają czegokolwiek szukać w Bohaterce Numbani, czy też będą skazane na porażkę, jak każdy, kto bez odpowiedniego przygotowania sięga po książki z logo Warcrafta?